Rozmyślania (Lange)/LIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozmyślania |
Wydawca | Wacław Wiediger |
Data wyd. | 1906 |
Druk | Drukarnia W. L. Anczyca i S-ki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
...W pamięci mojej wieczyście stać będzie
Ten dziwny świat, od świata żywego odmienny,
Świat marmurów tak białych jak pióra łabędzie,
Jako zimowe śniegi, białością promienny.
Przygnębił moją małość ten naród ogromny,
Przywalił moje trwogi ten naród spokojny,
I widzę, jaki we mnie żyje bezpotomny
Duch, rozdwojony w sobie od wewnętrznej wojny.
O, wy ciche — wy białe — wy czyste posągi,
Bohatery świetlane, bogi i boginie,
Wy, coście na tej ziemi królowały ongi,
Wy, z których nam dziś jeszcze promień żywy płynie,
Zejdźcie — zejdźcie raz jeszcze ze swych piedestałów,
Nieśmiertelne wcielenia Hellady i Romy:
I użyczcie nam ducha swojego kryształów
I uczcie, jak wasz spokój zdobyć nieruchomy.
Wasza białość — ta białość łabędziego puchu,
Wszystkie barwy stopiła w głazy marmurowe;
Spokój wasz — to związanie wszystkich ruchów ruchu;
Milczenie wasze streszcza lat tysiąca mowę.
O, martwe wy postaci, a wiecznie żyjące,
Gdy patrzę w wasze białe, nieruchome oczy,
Zda mi się, że w nich widzę źrenice widzące,
Zda mi się pod marmurem, że tam krew się toczy.
Ironiczne potęgi! Czyli wasze twarze
Iście są nieświadome życia dookoła?
O nie, wy pewnie, w ludzkim zasłuchane gwarze,
Znacie wszystko, co płacze, co jęczy, co woła!
Bowiem duch, co osiągnął wszystką samowiedzę —
Żadnej nie łaknie wiedzy i łaknąć nie może:
Jowisz — czyli przestąpi swego nieba miedzę,
Gdy wszędzie jego niebios ściele się przestworze?
I tak — w nieskończoności lazurach płynący,
Jowisz — jak gdyby w sennej pogrąża się toni:
I — nic nie widząc — wszystko widzi... Wszechwidzący
I razem nieświadomy — duch bytu harmonii!
Tak każdy z was! Przeżywszy to, co można przeżyć —
Życie, świadomość, czucie — zaklął w marmur biały,
I nic was już nie może olśnić i uderzyć,
I żyjecie — jak we śnie wiekuistej chwały!
A patrząc, na cóż patrzą wasze białe oczy,
Gdy u stóp waszych czarny, bezkształtny lud żywy,
Olśniony ich potęgą, zmęczony się tłoczy —
I upada omdlały, drżący i trwożliwy?...
Czy widzą te szaleństwa, co w źrenicach płoną?
Czy widzą niepokoje, co w tych piersiach huczą?
Czy widzą, jak te widma koleją szaloną
Gonią — i wszędy brzemię swojej troski włóczą?
Czyli słyszą ich wrzawę, okrzyki i śmiechy?
Czyli słyszą ich modły i bluźniercze ryki?
Czy słyszą ich rozpaczne jęki bez pociechy
I złudzeń nieustannych błądzące ogniki?
Czy pojmują ich żądze krwawe i anielskie,
Ich miłość i nienawiść, ich niebo i piekło?
Upadki i uściski — i rojenia sielskie,
Przeczerwienione walką egoizmów wściekłą?
I ten wrzask dni dzisiejszych? te fabryczne dymy?
Tryumfalny brzęk złota, — głodu jęk ponury,
I mrok — i lód po sercach rozpostartej zimy,
I te wieczyste chmury — te okropne chmury?...
A może nasze życie zda się im bezruchem,
Albo wirem atomów bez celu i myśli?
A to, co my zowiemy naszym żywym duchem —
Dla nich jest cieniem, który cienie w cieniu kreśli.
Może dla nich ta czarna ciżba istot szpetnych,
Są to liche posągi, którym rzeźbiarz lichy —
Społeczność — nie umiała dać rysów szlachetnych
Promiennej Afrodyty, nieskalanej Psychy?
Do spokoju my dążym. Spokój jest w marmurach.
W marmury się przemienić, w granit przelać ducha!
Zamknąć się w nieśmiertelnych liniach i konturach!
Jęki zakuć w milczenie, które wieków słucha;
Otrząsnąć się od gadzin ukąszeń i płazów —
Ujść od jałowej walki; na złudzenia sromy
Zamknąć kamienne oczy... Stać się jednym z głazów,
Co nieruchomo patrzą na ten świat ruchomy:
Zazdrość budzi ta cisza bogów nieprzerwana —
I ta białość łabędzi — i ta białość śniegu!
O, jakże słodką byłaby taka przemiana,
Jak dobrzeby oglądać świat z innego brzegu!
Roma, 1899.