[24]IV.
Cudowność.
Tkliwe, tęskne niegdyś dziécię,
Wiekiem pierwéj nim kochałem,
Za miłośćią[1] i zapałem,
Już goniłem pieśni w świecie.
Marzącemu w cieniach gaju
Przy wiosennych dni mych blasku,
Sen objawiał na obrazku,
Niewcielone wdzięki raju.
Dzwięk, woń, świéżość, światło, farby,
Choć odbiły się na jawie,
Choć dotknąłem się ich prawie...
Tylko serca są to skarby.
Chcieć chwilowe kréślić cuda,
W długich, zimnych dziś wyrazach,
W tych pół-dzwiękach, pół-obrazach?
Jakże biédna to ułuda!
Pięć, sześć bogiń tam zdaleka,
Do dziesięciu znów do koła,
Bo któż zimno zliczyć zdoła!
Gdy wre serce, drży powieka?
[25]
To Rusałki nad niziną!
Bujają się w chmurce chyżéj,
Ku mnie, ku mnie, coraz bliżéj,
Niby lecą, niby płyną.
W pełném świetle słońce płonie;
Lecz przed nowym, żywszym blaskiem,
Blask słoneczny mdłym obrzaskiem,
Cieniem rozlał się na błonie.
Wnet się czczość rozjaśnia próżna,
Na cudownych świateł strugi;
Jak szeroki, jak świat długi,
Wskróś jak krzyształ przejrzeć można.
Lecz zamknięty w mym widoku,
Co się zewnątrz niego działo,
Zdala, blisko, dbałem mało,
Duszą, sercem cały w oku.
Lśni się łódka, czy kolébka
Niby obłęk pół-obręczy
Siedmiofarbnéj, jasnéj tęczy,
I kołuje lekka, szybka.
Późniéj z niebios się uściela
Maszt czy łańcuch, jasny, długi,
I jak w rosie śrebrne smugi
Różnobarwym ogniem strzéla.
[26]
Grono bogiń płynie w łodzi..
I powiewny, obłok cienki,
Z rubinowych iskr jutrzenki,
To zagrodzi, to rozgrodzi.
Rajem się doliny kwiecą,
One toną w woni świéżéj
I to wyżéj, to znów niżéj,
Po błękitach jasnych lecą.
I odbite, na polocie,
Po dnieprowskich wód rozlewie,
To potroją się w powiewie,
To rozsypią gwiazdek krocie.
Ku Rusałkom, w błogiéj chwili,
Chmurą miecą się po łące
Listki świéżych róż kwitnące,
I swywolnych rój motyli.
Lica... z bieli i czerwieni,
Jak na wiosnę kwiat na gruszy;
Lub gdy wzgórza śniég popruszy,
A świat ranny zarumieni.
Uśmiéch!.. usta!.. lecz zasłona
Z rubinowych iskr jutrzenki,
Skrywa, tłumi boskie wdzięki,
I owiewa białe łona.
[27]
Lśnią oczyma jak zwierciadłem,
Lecą, lecą.. jedna z drużek,
W górę wzniosła swój paluszek,
Zrozumiałem i upadłem.
Ledwo z oczu znikły czary,
Zaraz głośne serca bicie,
Wyrzucało na głos, skrycie:
Ja to, ja to godzien kary.
Nuż w nieczułość się uzbroją
Wysłuchają skargę skorą,
I Zorynę mi zabiorą,
I Zorynę taką moją!
Nie; Rusałki krzywd nie czynią.
I Zoryna dla mnie wszędzie,
Tu, czy w niebie, zawsze będzie,
I kochanką i boginią.
Lube, smutne na przemiany
Mknęły myśli szybkim lotem,
W tem się ozwał — zatrząsł grzmotem,
Rozgłos silny, niespodziany.
Chór słowików stotysięczny,
Jakby zlany w zgodne tony,
W hymnie rozległ się zmącony,
Harmonijny, tkliwy, dzwięczny.
[28]
Prędko wstałem, patrzę śmiało —
Nowy obraz na dolinie,
Grono bogiń przy Zorynie
Wietrzny taniec zawiązało.
Dłonie w dłoniach, chyżo, społem,
Jak motyle w letnim ranku,
Po nad kwiatkiem bez ustanku,
Krążą, krążą nad nią kołem.
A Zoryna w środku koła,
W tę i owę bieży stronę,
Wszędy wyjście zagrodzone,
Wszędy piosnka brzmi wesoła.
„Fit, fit, fit, fit, przepióreczko!
Przepióreczko piękna, hoża!
Nie ucieczesz nam do zboża,
Nie ucieczesz kochaneczko!“
Wszędy piosnka brzmi wesoła.
Darmo drżąca, darmo blada,
Mruży oczy, rączki składa,
Darmo prosi, darmo woła!
Melodyjny, dźwięczny, tkliwy,
Śpiew się zmaga na wołania:
Lekki orszak się przegania,
I kołuje z niw na niwy.
[29]
I znów przy niéj.. ah! do siebie
Porywają mi Zorynę!...
Łza ocali; wołam, ginę,
Lecz nie płynie łza w potrzebie.
Biegnę, padam na kolana,
Odwołuję skargę święcie,
Nowe czynić chcę zaklęcie,
Mowa plącze się związana.
Sercem zimna miota trwoga,
Jąkam na wiatr, nieprzytomnie:
Tu Zoryno! do mnie, do mnie
O! pójdź do mnie, moja droga!
Łza błysnęła, ścigam okiem,
Lecz lecące liścia, kwiaty,
I motylów rój skrzydlaty,
Zasłoniły ją obłokiem.
Nikła, znikła. Klasłem w dłonie,
I upadłem jak bez życia..
Aż uczułem serca bicia..
Méj Zoryny! przy mém łonie!
I w ocknieniu słodkiém, bliskiém,
Do mych piersi drżącą tulę,
Do mych piersi mocno, czule;
Uścisk płaci mi uściskiem.
[30]
I motyle już wzleciały,
I wiatr listki róż rozdmuchnął,
Chór słowików głuchnął, głuchnął,
I hymn skonał oniemiały.
I ocean dnia nie zwykły,
Blado, żółto, jak w zaćmieniu,
Gasił promień, po promieniu,
Aż zamierzchły i ponikły.
Ale światło szczęścia wieszcze,
Od Zoryny biło oczu;
W czarnoksięzkiéj łzy przezroczu,
Cud miłości jaśniał jeszcze!
|