II.

Skarga.


Szedłem tedy; a po drodze,
Choć kraj piękny i dzień miły
Barwą, blaskiem wzrok nęciły,
Smutek sercu ciężył srodze.

Bo com w życiu słyszał kiedy,
O Rusałkach różnéj treści,
Czy to w dumce, czy z powieści,
Wszystko w myśli tkwiło wtedy.

Gdy tak tło się marzeń mieni,
Stają, nikną w łzawem oku
Widma trwogi, to uroku,
Pasma światła, pasma cieni;

Obraz się z obrazu kréśli
W różnobarwéj, lekkiéj tkance;
Jakaś chwila przy kochance,
I znów inne, inne myśli.

Uścisk, rzekłem, wielkie rzeczy!
I z tym jeszcze jak się droży!
Co nasmuci, co natrwoży,
Nawyklina, nazłorzeczy!


Darmo; nic mię nie zatrzyma! —
I z rozkoszą, dumny, śmiały,
Czerniejące w dali skały
Przemierzyłem już oczyma.

Bliżéj coraz gaj odludny,
Rzadsze brzozy i kaliny;
I już wstążka méj drożyny
Spada, znikła w przesmyk trudny.

Wystające po nad gaje,
Skałę, dzieli tylko parów —
Lecz samemu iść do czarów,
Nie tak łatwo jak się zdaje.

Staję, dumam u parowu,
Jak wiciny pręt powiewny,
Wahający się, niepewny,
Raz postąpię, nie śmiem znowu.

Drżący stawiam, cofam kroki,
Myślę: mamże pójść czy czekać?
Czy bez skutku stąd uciekać?..
Pójść lub niepójść, a bez zwłoki.

Zimno, straszno. Lecz niekarny,
Skaczę w parów; i po skale,
Nad przepaścią tuż zuchwale,
Przez kolczate pnę się tarny.


Prędkom wniknął w głąb ustroni.
Ustroń, ustroń smutku właśnie!
Coraz, coraz światło gaśnie,
Coraz z liściem wiatr pogoni.

Dziko, głucho. Przez skał złomy,
Wiotki powój i paprocie,
W powikłanym, dziwnym splocie,
Rozwieszają pas ruchomy.

Przed jaskinią mgła się kłębi,
Gęsto listny dąb u wniścia,
Lecz przez chmurę mgły, przez liścia,
Wzrokiem wciskam się do głębi...

Z ukorzoném wchodzę czołem.
Zdrój zaśpiewał z boku cienko,
Coś błysnęło jak okienko,
Tam ukląkłem, i zacząłem.

I com tylko miał, co wiedział,
O Zoryny sercu, głowie,
W złotopłynnéj, tkliwéj mowie,
Wszystkom, wszystkom wypowiedział.

Wstałem... I jak po paciérzu,
Gdy się brzemie grzechów zmniejszy,
Człek się czuje żywszy, lżéjszy,
Z całym światem jest w przymierzu:


Nie czekałem w groty cieniu;
Zaraz daléj, dwa, trzy skoki
Stromą skałę, jar głęboki,
Przesadziłem w oka mgnieniu.

I wesoły, żywy, pusty,
Jakby gnany, lekko, żwawo,
Biegiem, biegiem, w lewo, w prawo,
Przez zarośla, tarny, chrusty.

Rozigrane myśli w głowie,
Pasmo złotych mar wysnuły;
Obraz jakiś luby, czuły,
Tęczą zbiegał przez pustkowie.

Zieleniało już podwórko,
Ciepły wietrzyk z boku zadął,
Z dołu w górę, z góry na dół,
Spadam, wzlatam, jakby piórko.

Na podwórku, pod jabłonią,
Grono dziewic w jasnéj bieli, —
Strojnych, bo to przy niedzieli —
Płochą bawi się pogonią.

Słońce w blasku przez to pole
Promienistą skłania głowę,
Trzęsie złoto na królowę,
Na najpierwszą w dziewic kole..


„To on, to on!“ — wrzasły tłumnie,
I pierzchliwa jak ptaszyna,
Czarnobréwa ma Zoryna,
Jak ptaszyna leci ku mnie.

Chwyta rękę... jak za wróżką,
W kornéj muszę iść postawie,
Każe usiąść na murawie,
Krąg zakréśla małą nóżką.

„Tym cię, rzekła, kręgiem grodzę.
Jak źrenicy strzeżesz w oku,
Ani waż się stąpić kroku,
Ni pół kroku po téj drodze!

„Nie przemogą prośby, płacze,
Prośby, płacze nie pomogą;
Wiész co umiem: będę srogą;
No obaczysz!“ — No obaczę..







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bohdan Zaleski.