<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Rycerze cnoty
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 1.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Bankiet

W wielkiej sali „Cecil Hotelu“ zgromadzili się członkowie Towarzystwa dla Podnoszenia Poziomu Moralności. Wszyscy nosili na głowie białe stosowane kapelusze, na piersiach zaś białą wstęgę, na której złotymi literami wypisane było słowo: moralność.
Przewodniczył książę Norfolk. Po prawej jego stronie siedział prezes sir Erwin Harper, po lewej zaś inspektor policji Baxter.
Przewodniczący zabrał głos.
— Drodzy koledzy — rzekł. — Jestem szczęśliwy, że widzę was zgromadzonych dokoła tego stołu, gotowych jak zwykle do zbożnego dzieła. Widzicie po mojej lewej ręce inspektora policji Baxtera, którego wybraliśmy wice-prezesem.
Rozległy się oklaski. Baxter wstał i z zadowoleniem głęboko skłonił się.
Po północy, po zakończonym już bankiecie, Baxter wraz z prezesem Towarzystwa znaleźli się na ulicy. Szli pod rękę, jak gdyby znali się od szeregu lat.
— Czy pan wraca już do domu? — zapytał sir Harper inspektora.
— Przyzwyczaiłem się chodzić wcześnie spać — odparł Baxter. — Służba jest bardzo męcząca.
— Tym razem — odparł sir Harper — powinien pan uczynić wyjątek. Znam w pobliżu pewną restauracyjkę francuską, w której dają doskonałego szampana i gdzie można doskonale się zabawić. Zaprowadzę tam pana.
Droga nie trwała długo. — Skręcili w boczną uliczkę i zatrzymali się przed domem, którego fasada nie zdradzała tego, że wewnątrz mieszkańcy jego nie śpią. Przy drzwiach wejściowych ujrzeli antyczną kołatkę, którą poruszyli kilkakrotnie.
Po kiełku chwilach drzwi się otwarły i w progu stanął stary lokaj, który przywitał ich po francusku.
Weszli i do środka. Służący zamknął za nimi starannie drzwi. Goście pozostawili wierzchnie okrycie w przedpokoju, wysłanym puszystymi dywanami. Z sąsiedniego pokoju dochodziły przytłumione śmiechy kobiet, brzęk kieliszków i dźwięki cygańskiej orkiestry.
Baxter rozejrzał się dokoła ze zdziwieniem. Prezes pochwycił jego spojrzenie.
— Widzi pan — rzekł, poprawiając przed lustrem skąpe resztki włosów. — posiedzenia nasze są tak wyczerpujące, że nie mogę sobie odmówić po nich maleńkiej rozrywki. Zabawi się pan tutaj po królewsku.
Ujął Baxtera pod ramię i skierował się w stronę drzwi, przysłoniętych perską tkaniną. Odsunął tkaninę i otworzył drzwi. Obydwaj panowie weszli do salonu. Na progu stał służący, trzymający w ręku srebrną tacę.
— Goddam — mruknął Baxter. — Nie mam przy sobie moich kart wizytowych.
Prezes zaśmiał się.
— Karty wizytowe? O nie, mój drogi... Tutaj wymaga się nie kart wizytowych a banknotu dziesięcio-funtowego. Jeśli nie ma pan pieniędzy przy sobie, chętnie panu pożyczę.
Inspektor wyciągnął swój portfel.
— Dlaczego każą nam z góry płacić? — zapytał cicho.
— Wkrótce sam się pan dowie. Powtarzam raz jeszcze, że jest to lokal jedyny w swoim rodzaju.
Wciągnął Baxtera do środka. Jeszcze jedne drzwi, zasłonięte grubą portierą i znaleźli się na dancingu, gdzie kilka par tańczyło pod dźwięki niewielkiej orkiestry. W ścianach wykute były zagłębione loże, z których dochodziły wesołe głosy i okrzyki. Na stołach płonęły lampki z dyskretnymi abażurami. Niektóre z lóż zasłonięte były ciężkimi portierami. Inne zaś do połowy były otwarte. Siedziały w nich samotne kobiety, łowiące spojrzeniem przechodniów.
Prezes czuł się tu jak u siebie w domu.
— Wydaje mi się, że przybyły tu jakieś nowe — szepnął do Baxtera. — Niech się pan zda na mnie. Ja już panu wybiorę coś odpowiedniego. Nigdy nie wolno iść za podszeptem tej starej, która usiłuje zawsze podsunąć najgorszy towar. Jak wam się podoba ta mała bruneteczka? Nieprawda, że śliczna? A może wolałby pan tę blondynkę o wydatnym biuście?
Baxter oniemiał ze zdumienia. Nie czekając na odpowiedź, sir Harper pchnął go w stronę jednej z kobiet.
— Mój przyjaciel pragnąłby zjeść kolację w pani towarzystwie.
Sam zniknął w sąsiedniej loży.
W kilka godzin później inspektor wsiadł do taksówki i pojechał do domu. Szampan szumiał mu w głowie do tego stopnia, że dopiero w domu przypomniał sobie o służbie, którą miał rozpocząć o szóstej rano. Dochodziła godzina piąta. Zdjął frak, włożył codzienne ubranie i kazał się zawieźć do Scotland Yardu.
Gdy wszedł do swego biura ujrzał Marholma spokojnie napychającego tytoniem swoją krótką fajkę. Baxter z trudem trzymał się na nogach. Zataczając się, dobrnął wreszcie do swego biurka.
— Ejże, panie inspektorze — zaśmiał się Marholm. — Skąd pan wtrąca?
— Musicie mnie zastąpić — mamrotał szef. — Widzicie... brałem udział w bankiecie na cześć literatury pornograficznej...
Marholm roześmiał się głośno. W mózgu Baxtera kłębiły się nie skoordynowane myśli.
— Opowiem wam wszystko później — rzekł. — Tymczasem muszę się przespać.
Przeszedł do pokoju sąsiadującego z gabinetem, gdzie stała wygodna kanapka. Nie zdążył się porządnie wyciągnąć a już spał.
— Szkoda, że John Raffles nie widział Baxtera w takim stanie — szepnął do siebie Marholm. — Byłby się ubawił serdecznie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.