<<< Dane tekstu >>>
Autor Rabindranath Tagore
Tytuł Sādhanā
Podtytuł Urzeczywistnienie życia
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Andrzej Gawroński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII
URZECZYWISTNIENIE PIĘKNA
Rzeczy, które nam nie sprawiają radości, albo ciążą na umysłach naszych brzemieniem, którego trzeba się pozbyć za wszelką cenę; albo są nam użyteczne, a zatem pozostają do nas w stosunku chwilowym i częściowym, ale się stają ciężarem, kiedy użyteczność ich się skończy; albo też podobne są błędnym wędrowcom, snującym się przez chwile po okrainach rozpoznania i wnet schodzącym nam z oczu. Rzecz jakaś wtedy tylko jest w zupełności naszą, kiedy stanowi dla nas przedmiot radości.

Większa część tego świata jest dla nas, jakby jej nie było. Lecz nie możemy zezwolić, aby stan ten trwał, bowiem pomniejsza on tym sposobem naszą jaźń. Świat cały jest nam dany i ostateczny wykładnik wszystkich sił naszych stanowi wiara, że z ich pomocą wejdziemy w posiadanie naszej ojcowizny.
Ale jakąż jest funkcja zmysłu piękna w tem stopniowem rozszerzaniu się naszej świadomości? Jest-li zadaniem jego wyróżniać w prawdzie wyraźne smugi świateł i cieni, by ją nam stawić przed oczy w nieprzejednanym rozłamie na piękno i brzydotę? Gdyby tak być miało, wówczas należałoby przyjąć, że zmysł ów rodzi w naszym wszechświecie rozdźwięk i wznosi mury w poprzek tego gościńca, który wiedzie od wszelkich szczegółów do ogółu rzeczy.
Ale to nie może być prawdą. Póki urzeczywistnienie nasze nie jest zupełne, póty siłą rzeczy trwać musi podział na to co nam znane i co nieznane, miłe i niemiłe. Ale cokolwiek twierdzą niektórzy filozofowie, człowiek nie przyznaje światu poznawalnemu żadnych dowolnych a stanowczych granic. Codzień wiedza jego przenika w dziedziny, podawane dotąd za niezbadane lub do zbadania niemożliwe. Podobnie i zmysł piękna pracuje nad ciągłem rozszerzaniem swych zdobyczy. Prawda jest wszędzie, tedy wszystko jest przedmiotem poznania. Piękno jest wszechobecne, tedy wszystko jest zdolne napawać nas radością.
W zaraniu dziejów swoich, człowiek brał wszystko za zjawisko życia. Jego wiedza o życiu zaczęła od wytworzenia silnie zarysowanego rozłamu na życie i nie-życie. Ale w miarę dalszych jej postępów, linja graniczna miedzy światem ożywionym a nieożywionym zaciera się coraz bardziej. Póki pojętność nasza jest w zaczątkach, są nam pomocne te ostre linje przeciwieństw, ale w miarę jak pojęcia nasze nabierają jasności, toną one stopniowo we mgle.
Powiedziano jest w Upaniszadach, że wszystkie rzeczy stworzyła i podtrzymuje nieskończona radość. Ażeby uprzytomnić sobie tę zasadę tworzenia, winniśmy wyjść od podziału — podziału na to co piękne i co nie piękne. Wówczas zjawić się musi przed nami ujecie piękna, silnem uderzeniem budząc świadomość naszą z pierwotnej śpiączki, kładąc zaś nacisk na przeciwieństwo, osiąga cel swój. Dlatego, kiedy pierwszy raz zawieramy znajomość z pięknem, ma ono na sobie strój pstry i jaskrawy, przemawiający do nas wyraźnie swemi smugami i piórami, swojem nawet zniekształceniem. Ale w miarę jak znajomość nasza dojrzewa. pozorny rozdźwięk przechodzi w rytmiczne falowanie. Zrazu wydzielamy piękno z jego otoczenia, trzymamy je zdala od reszty, ale wkońcu urzeczywistniamy jego harmonję ze wszystkiem. Wówczas muzyka piękna nie ma już potrzeby podniecać nas głośnym hałasem; zrzeka się środków gwałtownych i przemawia nam do serca prawdą, że ziemia jest dziedzictwem łagodności.
Na pewnym stopniu naszego rozwoju, w pewnym okresie dziejów naszych, staramy się ustanowić osobny kult piękna i zamknąć go w ciasnem kole, aby dać się czem pysznić niewielu wybrańcom. Wówczas krzewi ono w zwolennikach swoich wydwarzanie i przesadę, jak się to działo z braminami w czasie upadku cywilizacji indyjskiej, kiedy poczucie wyższej prawdy poszło w niepamięć, a zabobony rozkrzewiły się bez przeszkód.
W dziejach estetyki znaczy się także nadejście okresu wyzwalania się, kiedy z łatwością uznajemy piękno w rzeczach wielkich i małych i kiedy upatrujemy je raczej w skromnej harmonji przedmiotów pospolitych, niż w takich, które uderzają swoją osobliwością. Do tego stopnia. że winniśmy przebyć pewną reakcje, kiedy w wyobrażeniu piękna staramy się uniknąć wszystkiego, co się nam widocznie podoba i na co powszechna ugoda dała swe placet. Kusi nas wówczas, naprzekór, przesadzać pospolitość rzeczy pospolitych, nadając im tem samem znamię zaczepnej niepospolitości. Chcąc przywrócić harmonję, wywołujemy rozdźwięk, będący znamiennym rysem wszelkiej reakcji. W wieku obecnym widać już oznaki tej reakcji estetycznej, co dowodzi, że człowiek nareszcie zrozumiał, iż tylko ciasnota postrzegania mogła wykreślić te ostrą linję, dzielącą pole świadomości na brzydotę i piękno. Kiedy człowiek zdobędzie się na pogląd na rzeczy, oderwany od korzyści osobistej i od natarczywych uroszczeń pożądliwości zmysłowej, wtedy jedynie zjawić się może przed wzrokiem jego w prawdziwej postaci swojej piękno, które jest wszechobecne. Wtedy jedynie stanie mu się jasnem, że co się nam nie podoba, nie jest jeszcze koniecznie niepiękne, lecz że ma własne piękno, które tkwi w prawdzie.
Jeśli mówimy, że piękno jest wszędzie, nie rozumiemy przez to, żeby wyraz brzydota miał być wymazany z języka, byłoby to bowiem równie niedorzeczne, jak twierdzić, że nie istnieje żadna zgoła nieprawda. Nieprawda istnieje niewątpliwie, nie w budowie wszechświata, lecz w naszej władzy pojmowania, jako jej składnik ujemny. Tak samo istnieje brzydota w skoszlawionym wyrazie piękna w życiu i w sztuce naszej, spowodowanym niedoskonałem urzeczywistnieniem przez nas Prawdy. Do pewnego stopnia możemy życie nasze ułożyć wbrew prawu prawdy, które jest w nas i we wszystkiem; podobnie zaś możemy powołać do bytu brzydotę, stawając wpoprzek wiecznemu prawu harmonji, które jest wszędzie.
Przez zmysł prawdy urzeczywistniamy prawo w świecie stworzonym, przez zmysł piękna zaś urzeczywistniamy harmonję we wszechświecie. Uznając prawo w przyrodzie, rozszerzamy przewagę naszą na siły fizyczne i stajemy się potężni; uznając prawo w moralnej przyrodzie naszej, zdobywamy przewagę nad jaźnią i stajemy się wolni. W podobny sposób, im więcej pojmujemy harmonję w życiu fizycznem, tem bardziej życie nasze bierze udział w weselu tworzenia i tem prawdziwiej powszechnym staje się wyraz, jaki dajemy pięknu w sztuce. W miarę jak uświadamiamy sobie harmonje w duszy naszej, tem powszechniej pojmujemy błogość ducha świata, a wyraz piękna w życiu naszem zmierza w dobroci i miłości ku nieskończoności. Oto ostateczne zadanie naszego istnienia: wiedzieć koniecznie i zawsze, że „piękno jest prawdą, prawda pięknem“; winniśmy urzeczywistnić cały świat w miłości, miłość go bowiem rodzi, miłość utrzymuje, i miłość zpowrotem na łono swoje zabiera. Winniśmy posiadać tę doskonałą swobodę serca, która daje nam moc stać w najistotniejszem ognisku wszechrzeczy i zaznawać tej pełni bezinteresownej radości, która jest udziałem Brahmy.
Muzyka jest najczystszą postacią sztuki, a przeto najbardziej bezpośrednim wyrazem piękna; forma i duch jej są jedne i proste, najmniej przytłoczone od zewnątrz. Zdajemy się mieć poczucie, jak gdyby przejawienie się nieskończoności w skończonych kształtach świata stworzonego było czystą muzyką, milczącą a widzialną. Niebo wieczorne, w odwiecznej szacie tych samych gwiazdozbiorów, wydaje się niby to dziecko, co zdumione tajemnicą pierwszych dźwięków, nie może się dość naszczebiotać tego samego wyrazu i nasłuchać się go w bezprzestannej radości. Kiedy w dżdżystą noc lipcową gęstą ciemność zalega błonie, a deszcz siekący rozsnuwa opony nad ciszą ziemi uśpionej, ta jednostajność sączących się kropli zdaje się być ciemnością samego dźwięku. Mglisty widok mętnych i gęstych szeregów drzew, krze cierniste rozrzucone po nagich łęgach, niby sterczące nad wodą głowy pływaków z lepkiemi włosami, duszna woń trawy i wilgotnej ziemi, wieża świątyni wznosząca się nad skłębioną masą spowitych w czerń chat wiejskich — wszystko to robi wrażenie tonów, dobywających się z serca nocy, ściekających i ginących w jednym odgłosie wypełniającego przestwór deszczu.
Dlatego to prawdziwi poeci — wieszcze — silą się wyrazić wszechświat w terminach muzycznych.
Rzadko posługują się oni symbolami malarskiemi, aby wyrazić odsłanianie się kształtów, przechodzenie jedna w drugą nieskończonych smug i barw, które się co chwila odbywa na płótnie błękitnych niebiosów.
Mają słuszność. Bo kto maluje, potrzebuje płótna, pędzli i pudełka z farbami. Pierwsze pociągnięcie pędzlem bardzo jest jeszcze dalekie od całości pomysłu. A potem, kiedy praca skończona, artysta odchodzi i obraz osierocony zostaje sam i już nigdy nie zazna miłosnych muśnięć twórczej dłoni.
Ale śpiewak nosi wszystko w sobie. Tony dobywają się z głębin jego życia. To nie materjał zbierany nazewnątrz. Pomysł i wyraz jego, to rodzeństwo; bardzo często rodzeństwo bliźniacze. W muzyce serce objawia się bezpośrednio; nie rozbija się o żadną zaporę obcego materjału.
I dlatego muzyka, chociaż jak każda inna sztuka czekać musi zupełności swojej, przecie co krok wyraża piękno całości. Jako materjał wyrażenia, nawet słowa są przeszkodą, bo znaczenie ich trzeba łączyć w jedną budowę z myślą. Ale muzyka nie zależy nigdy od powszedniego znaczenia, wyraża ona to, czego żadne słowa nie są zdolne wyrazić.
Co więcej, muzyka i muzyk są nierozdzielni. Kiedy śpiewak odchodzi, śpiew wraz z nim przepada; jest on w wiecznej jedności z życiem i radością mistrza.
Pieśń-świat ani chwili jednej nie trwa oddzielnie od swego śpiewaka. Nie urobił jej żaden materjał zewnętrzny, To jego radość sama przybiera nigdy nieskończoną formę. To wielkie serce wysyła drganie bicia swego ponad niebiosa.
Jest doskonałość w każdym oddzielnym tonie tej muzyki, będąca objawieniem zupełności w rzeczach niezupełnych. Żaden z jej dźwięków nie jest skończony, lecz każdy odbija nieskończoność.
I cóż, że nie umiemy dokładnie wysnuć znaczenia tej wielkiej harmonji? Czy nie jest tak, jak gdyby ręka dotykała się struny i dobywała z niej naraz wszystkich tonów? Jest to język piękna, pieszczota, płynąca z serca świata i trafiająca prosto do naszego.
Zeszłej nocy stałem samotny, w milczeniu jakie przenikało ciszę, i słuchałem głosu śpiewaka wiecznych melodyj. Ułożywszy się do snu, zamknąłem oczy z tą ostatnią myślą, że nawet kiedy ja będę leżał bez świadomości, taniec życia nie ustanie ani na chwilę na zacichłej arenie mego śpiącego ciała i będzie gwiazdom dotrzymywać kroku. Serce dalej bić będzie, krew krążyć po żyłach, a miljony żywych atomów mego ciała tętnić będą, wirując do wtóru dźwiękom strun tej gęśli, która drga pod dotknięciem mistrza.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rabindranath Tagore i tłumacza: Andrzej Gawroński.