<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bohdan Dziekoński
Tytuł Sędziwój
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1907
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Poświęcenie się.
„Wiele rzeczy dotąd ciemnych i niezrozumiałych
stają mi się jasnemi i widocznemi“.
Słowa Schillera przy zgonie.

W jednej z ulic krakowskich, wzniesionych na wysokim brzegu nad Wisłą, w niewielkim domu, równie jak całe miasto pogrążonym w nocnej ciszy, znajdował się Kosmopolita pod wystawą na ławie drewnianej, oparty o ścianę.
Wyniesiony nad szmer i zabiegi otaczających go spraw ludzi, niepostrzeżony punkt śród czasu, marzył samotny mędrzec, którego promienista młodość niezmienną swoją świeżością była symbolem spokojnego, odwiecznego ideału. Wszystko, co umysł i odwaga mogą nastręczyć, napróżno wyzywał, aby oderwać jedno życie od poziomego istnienia i wznieść je do siebie.
I oto szukał raz jeszcze pomocy i rady u tych tajemnych istot, pośredników między niebem a ziemią, które już nie obcowały z jego umysłem, od czasu, jak poddał się zwyczajnym pracom ciążącym na ludzkości.
Lecz zwolna w sercu jego budziły się obce, niezależne od jego woli głosy; czuł, iż duchy w myśli jego z nim rozmawiają; bo kto raz je widział, tego nie tak rychło na wieki opuszczą.
— Ty wiesz! — rzekł Chaldejczyk, piękniejszy, niż kiedykolwiek i jakby już był uczestnikiem wiecznej chwały — ty wiesz, iż ludzie przed śmiercią rozumieją wiele rzeczy, które im dotąd były zakryte. W tej godzinie, w której poświęcenie się siebie samego dla innej istoty kończy mój tylowieczny zawód, poznaję drobiazgowość życia, w porównaniu z wielkością śmierci.
Lecz mamże ośmielić się wyznać ci, Boski pocieszycielu, nawet w twej przytomności, uczucia, które mnie natchnęły, boleścią mnie przejmują. Pozostawić po sobie w tym świecie złośliwym, bez opieki, bez podpory, tych, dla których umieram: moją żonę, moich uczniów.
Zamyślił się chwilę, a głos wewnętrzny zabrzmiał mu wyraźnie:
— Nierozważny! czyż mądrość twoja uczyniła cię na tyle próżnym, abyś miał zapomnieć, o ile podpora twoja jest słabą, dla tych, których kochasz, w porównaniu z potężną opieką ojca wszechrzeczy? — W więzieniu, na rusztowaniu! podziwiaj tego, który czulszy od ciebie w swej miłości, jest mądrym i bez końca silnym w prowadzeniu i obronie swoich dzieci.
Kosmopolita opuścił głowę, a kiedy ją podniósł, ostatni cień tęsknoty znikł z jego czoła.
Jasne, nadzmysłowe widzenia rozchwiały się w jego duszy; lecz pozostawiły ślady świetnego swego pobytu, a dokoła niego powietrze, jakby drżało z rozkoszy. Bo dusze całkowicie oderwane od ziemi, odwiedza anioł wiary; samotność, przestrzeń przesiąkają jego blaskiem; on nawet ciemny grób ozdabia świętem promienistem kołem.
I stanął na wysokim ganku, wznoszącym się nad spokojnem miastem.
Pod cichymi dachami, niejeden sen kłóciły niespokojne żądze, w niejednem sercu burza huczała dzikimi tony, lub gwałtowne namiętności czyhały na zbudzenie się ludzi; a wszystko, co się jego oczom przedstawiało, było pełne ciszy i spokoju, jakby pod błogosławieństwem letnich promieni księżyca, i dusza jego, uniesiona poza granice człowiekowi przeznaczone, oglądała tylko spokojne, pełne błogości cuda stworzenia. Stał samotny, myślący; chciał jeszcze posłać ostatnie pożegnanie cudownemu swemu życiu.
Przebiegając wzrokiem niezmierzone obszary przestrzeni, podziwiał subtelne kształty, z którymi tak często podzielał rozkoszne harmonie radości. Przechodziły, płynęły, tłumem, szeregami skupione, to znów rozpierzchając się wirowym tańcem, zataczały czarowne kręgi i koła wśród gwiaździstej ciszy. Żyjące światłem, napowietrzne istoty rozwijały niezliczoną piękność kształtów i barw niepodobnych do wyobrażenia.
Człowiek zwyczajny, który nigdy nie widział synów Eteru, nie wystawi sobie anioła w innej, jak ludzkiej postaci; niedołężna jego fantazya odbija mu tylko to, co gruby, dotykalny świat wystawia; ale niebieskie, wyższe piękności są dla niego niepojęte; rozkosz ich widzenia znaną jest tylko wcielonym.
W uniesieniu mędrca cały wewnętrzny świat przedstawił się oczom jego. W głębi dolin zielonych oglądał lekkie tańce ulotnych duchów; we wnętrznościach gór zobaczył istoty oddychające zatrutem powietrzem wulkanów, które uciekają przed jasnością nieba. Na każdym listku w niezliczonych lasach, w każdej kropli niezmierzonych oceanów ujrzał osobny świat bogato zamieszkany.
Daleko, w nieskończonej odległości błękitnego nieba, widział, jak mglisty chaos zamieniał się w kometę, a kometa opuszczająca środkowy ogień сżywczy, rozpoczynała swój dzień dziesięciotysiącoletni. I wszędzie widział tchnienie Twórcy rozpościerające życie.
Rozproszeni po całej ziemi, niewielcy liczbą, lecz potężni duchem spółtowarzysze jego, wyznawcy wielkiego bractwa, pracowali samotnie. Wśród ruin Rzymu, między katakumbami Memfis, w pośrodku kupieckich Niemiec, lub w niedołężnych Indyach, niepostrzeżeni, nieznani członkowie jednej myślowej rodziny, obojętni na otaczające ich sprawy, zajmowali się nauką. Będą żyli i pracowali, dopóki świat trwać będzie, nie troszcząc się o dobre albo złe wypadki ich nauki; mechaniczni działacze najwyższej woli, wszystkich rodzajów sprężyn używającej do swoich zamiarów. Będą żyli jako arcy-wzory wiedzy, która chce tylko poznać i umieć, a nie pyta się, czy jej nauka posłuży dla dobra ludzkości, czy machina cywilizacyi obrotem swoim nie roztrąca wszystkiego, co się jej kołom nastręczy.
— Bywaj zdrowe piękne moje i łagodne życie! — wyrzekł cicho, zamyślony; bo dla mnie tyś zawsze pięknem i łagodnem się okazywało. Dla tych, którzy młodość swoją bez przerwy w jasnym potoku natury odmładzają, rozkosze twoje są niewyczerpane; dla tych proste uczucie istnienia własnego jest rozkoszą! — Bywajcie zdrowe światła niebieskie, i wy, ludy przestrzeni! — Niema ani jednego atomu w promieniach słońca, jednego źdźbła trawy wśród gór, ani kamyka na brzegu morza, ani ziarna pyłu miotanego w pustyni, któreby nie dostarczyło moim myślom pierwiastku do badania przyczyn życia, przyczyn wszystkiego tego, co jest piękne, wzniosłe i nieśmiertelne! Dla innych jedna okolica, jedno miasto, jedno ognisko jest ojczyzną, — jam był prawdziwym Kosmopolitą, bo moją ojczyzną było wszystko to, czego tylko myśl doścignąć zdoła!
Zatrzymał się, a oczy jego i serce szukały ukochanej istoty. Niedaleko niego murem tylko przedzielona, spoczywała we śnie trwożliwym. Widział, iż serce jej nawet we śnie dla jego ucznia biło. Czuł, co cierpi serce kobiety do miłości stworzone, kiedy on tyle dla niej poświęcał, i dusza jego rzekła do jej śpiącej duszy:
— Przebacz mi, jeżeli chęć moja wzniesienia się do tak szczytnych przeznaczeń, była zuchwałą. Był to sen i już zniknął! — Nad brzegiem grobu widzę nareszcie, jakie jest prawdziwe wcielenie prawego i mądrego; prawdziwa brama wieczności, za tą bramą będę cię oczekiwał, ukochana, gdzie i twoje rozjaśnione serce wystarczy obszerniejszej miłości...
W swych celach samotnych w pracowniach, schronieniach, zajęci nauką, zadrżeli nagle wszyscy jego towarzysze. Uczuli, iż duch nieobecnego ich przyjaciela odezwał się do nich:
— Bywajcie zdrowi na zawsze na tej ziemi! — znów jeden z waszych braci was opuszcza. Stary wiek nasz przeżyje wszystkich, młodość, a dzień ostateczny zastanie was, jeszcze myślących na naszych grobach. Z wolnej woli zstępuję do krainy cieniów, lecz nowe słońca świecą mi już z głębi grobu.
Idę tam, gdzie dusza tej, dla której poświęcam to ciało z gliny, a później i wy mieszkać ze mną będziecie. Poznaję wreszcie rzeczywistą inicyacyę, prawdziwe zwycięstwo. Bracia! porzućcie eliksir; złóżcie brzemię wieków! Odwieczny duch wspiera i broni wszędzie dusze utworzone jego Boskiem tchnieniem...
A mędrcy pomyśleli w sobie:
— I my, żyjąc sercem, dawnobyśmy znudzeni, świat opuścili, ale umrzeć nie możemy, dopóki żyjemy myślą, bo nauka jest nieśmiertelną.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bohdan Dziekoński.