Sława (Korczak)/Rozdział piętnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sława |
Wydawca | T-wo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Władek dostał lekcję, miał uczyć Kazia i Zosię liter i rachunków.
— Tylko czy dasz radę, kawalerze? bo sam masz jeszcze mleko pod nosem — powiedział ojciec dzieci.
— Dam radę, postaram się — odrzekł Władek.
— A wy, raki zatracone, żebyście się nie spoufalali — pamiętajcie! Na przywitanie się kłaniać grzecznie i mówić mu „pan“ — rozumiecie? Nauczycie się czytać, to tak, jakbyście drugi raz oczy dostali. To będzie wasz dobrodziej, po ojcu i księdzu trzecia osoba. Jak się poskarży na które, tak skórę wyłoję, że popamiętacie, wisielce! Głowę do góry trzymać, w oczy patrzeć, gałgany! — Jak to łby pospuszczali! — A ty, kawalerze, jakby co — zaraz w kark, przez ucho, spustu nie dawaj!
Władek zadowolony był, że się oracja skończyła, bo dzieci nic jeszcze złego nie zrobiły — więc poco się na nie gniewać?
Na lekcji wszystko szło dobrze.
Władek pokazał cztery pierwsze litery, wytłómaczył, że b ma brzuszek na prawo, a d ma brzuszek na lewo. Trochę mu głos drżał ze wzruszenia. Potem kazał liczyć do dziesięciu na palcach i na tabliczce. Potem przeczytał powiastkę o kłamcy-pastuszku i o wilkach. Wreszcie napisał w kajecie kreski i krzyżyki na jutro.
— No, dosyć będzie pierwszy raz — powiedział ojciec Kazia i Zosi. — Ukłońcie się panu nauczycielowi. Tak, mój kawalerze, nic życie darmo nie daje.
Władek, chociaż głodny, bo przyszedł na lekcję prosto z mydlarni, musiał wysłuchać długiej przemowy o nauce, szacunku i figlach dziecięcych.
Nazajutrz lekcja poszła tak źle, że gorzej być wcale nie mogło. Na przywitanie Kazio ukłonił się nisko i niby nienaumyślnie się przewrócił. Zosia wypięła brzuch, zaczęła biegać po pokoju i wołać, że jest b i d. Jedno wlazło pod stół, drugie za łóżko. Władek stracił głowę. Najprzód prosił; obiecał, że powie bajkę, że kupi im po karmelku — ale to nie pomogło. Chciał nawet uderzyć Kazia, ale chłopak odskoczył i powiedział groźnie:
— Spróbuj mnie tylko ruszyć!
Władek zmierzył ku drzwiom, bliski płaczu.
— A z lekcją co będzie? — zapytały dzieci.
— Jesteście źli i głupi. Nie będę was uczył.
— A ty masz mleko pod nosem — powiedział Kazio; ale Zosia zgromiła brata, przestraszona:
— Cicho bądź i nie mów mu: ty. Słyszałeś, że ojciec kazał mu „pan“ mówić?
Władek został, bo obiecali, że będą spokojni. I niby siedzieli przy stole; ale na złość źle odpowiadali i co chwila wybuchali śmiechem.
Wyszedł Władek zmęczony i smutny i przypomniał sobie, jak na dawnem mieszkaniu poszedł do kawiarni z przeciwka, do tego Smoka; prosił, żeby gdzieindziej założył swój sklep ze stolikami z marmuru.
— Mój tatuś tu był pierwszy — powiedział — poco pan wynajął naprzeciwko tatusia?
Smok nie rozumiał z początku, a kiedy się domyślił, o co idzie, przepędził Władka, nazwał go śmierdzielem, smarkaczem, który się wtrąca do nieswoich rzeczy.
I pomyślał Władek, że najbardziej boli, kiedy chce się zrobić coś dobrego, a jest się źle zrozumianym, że najbardziej boli niesprawiedliwość.
Dlaczego dzieci tak go dzisiaj skrzywdziły? przecież nic im złego nie zrobił.
Dlaczego Smok tak go sponiewierał? Czyż nie miał słuszności, że chciał ojca obronić?
Dlaczego ludzie są gorsi od wilków? boć syty wilk pozwoli się najeść głodnemu.