Sława (Korczak)/Rozdział szesnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Sława
Wydawca T-wo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SZESNASTY.

Raz Władek wrócił do domu słaby bardzo. Do herbaty nic nie jadł, położył się zaraz do łóżka — zimno mu było. Chciał zasnąć, ale czuł się niedobrze — nie wiedział, czy gardło go boli, czy męczy wypita herbata. Przemordował się, aż zegar wybił dwunastą — i nie mógł już dłużej.
— Mamo! — zawołał.
Mama nie odpowiadała. Leżał jeszcze Władek, próbował zasnąć — nie, coraz gorzej.
— Mamooo!
— Co?
— Nie mogę spać.
— Przeżegnaj się — powiedziała mama sennym głosem.
Ale Władkowi coraz gorzej było. Zaczął jęczeć. Mama zapaliła lampę, doszła do łóżka; już do rana przy nim siedziała. A rano zachorował i Wicuś.
Władek wie, że czas wstać i iść do mydlarni; słyszy, że Wicuś krzyczy w gorączce, słyszy, jak mama z ojcem rozmawia — ale mu wszystko jedno. — Paskudna jest ta mydlarnia: takie brudne wszystko, tak brzydko pachnie... Olkowi lepiej w składzie papieru.
Przyszedł jakiś pan, oglądał jego i Wicusia; mama zaczęła płakać, pan się na mamę gniewał; potem ojciec wrócił, ubrali Wicusia i Władka, kołdrą owinęli i znieśli po schodach do dorożki.
— Dokąd jedziemy? — zapytał Władek.
— Do szpitala.
— Poco?
— Nie rozmawiaj, bo zimno.
I mama nasunęła mu chustkę na głowę.
Władek wszystko rozumie. Jedzie dorożką na dużem siedzeniu z Wicusiem, a mama i ojciec na małej ławeczce. Potem stoją przed domem z kratami. Potem pan w białym fartuchu kładzie mu głęboko w gardło żelazo. Władek widzi, że to nie łyżka, tylko coś innego. Teraz siedzi w wannie — myje go pani w białym fartuchu. I już są w łóżku; słyszy, jak Wicuś rzuca się i gniewa.
— Cicho tam, szczeniaku — woła jakiś chłopiec.
Bo w dużym białym pokoju stoją łóżka blizko jedno obok drugiego, i w każdem łóżku ktoś leży.
— Jeżeli zechcą bić Wicka, to go obronię — pomyślał Władek.
Ale Wicusia nikt nie bił. Ile razy budził się Władek, podnosił głowę i patrzał, co robi Wicuś. Raz widział przy nim pana w fartuchu, to znowu siostrę miłosierdzia w białym czepku z dużemi skrzydłami.
— Wicuś umrze — pomyślał Władek.
Przyszło rano i znów wieczór. Władek czuł się już lepiej, tylko gardło go mocno bolało i pić mu się chciało. Usiadł, patrzał na brata, i żal mu było, że nie chciał wtedy dać Wicusiowi flaszki od wody kolońskiej.
— Wicuś, czego krzyczysz? co chcesz?
— Nie mów do niego, on nieprzytomny — powiedziała pani.
To dziwne, że wszyscy tu chodzą w białych fartuchach.
Zasnął Władek i ani razu się nie obudził. Aż dopiero zawołał go chłopiec, który leżał przy jego łóżku:
— Te, patrzaj, niema twojego brata!
Władek się przestraszył.
Ale wszedł felczer, który mierzy wszystkim gorączkę rano i wieczorem.
— Proszę pana, gdzie Wicuś?
— Zabrali go rodzice.
— A mnie kiedy zabiorą?
— Ty duży, nie tęsknisz do domu.
Władek westchnął: i on chce być w domu. Gardło go tylko troszeńkę jeszcze boli.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.