<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Sala kapitolińska
Podtytuł Wiersz ofiarowany Józefowi Kraszewskiemu
Pochodzenie Nowa lirenka. Część I
Data wyd. 1859
Druk Drukarnia Karola Kowalewskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SALA KAPITOLIŃSKA.
wiersz ofiarowany józefowi kraszewskiemu.

W Kapitolińskiéj sali śród rzymskich Cesarzy
Upatrywałem choćby jednéj ludzkiéj twarzy!
Augusta oblicze i cała postawa
Przypomina aktora co spokój udawa,
Wtórząc słowom i lutni dworaka Virgilla,
Że to o nim wieszczyła natchniona Sybilla:

„Za twojego Poljonie szczęsny konsulatu,
„Złote powróci wieki zgrzybiałemu światu
„Syn, w którym się rodzica zalety rozmogą.“ —
— I tak poi się Cezar niebieską Eglogą,
Gotowy do imienia Augusta Cezara
Przyjąć i tytuł Boga gdyby nie cień Varra....
Gdyby zbiegiem boleśnych, nie Bożych wydarzeń,
Bóg pokoju nie został bożkiem samych marzeń!
Omylił się Virgilli, któż bo się nie myli?...
Nie ku tobie wybiegał duch wieszczéj Sybilli,
W muzyce wiecznych głosów nie słyszał o tobie
Ale o tém dzieciątku położoném w żłobie......
Żegnaj udatna próżni wielkiego Augusta!
I choć urocze gracje na twe biegą usta,
Przecie żegnaj w rozpady zagnany bezdenne,
Sen kamienny rozpędza czoło twoje senne.

Po Auguście Tyberius, starzec, kozieł zgniły,
Ściąga złośliwe usta by zęby zakryły;
A na pożółkłém czole marszczki się zebrały,
Jak schody ze Senatu do Tarpejskiéj skały.

Przy nim stoi Germanik, ów kochanek Rzymu,
Wyraz twarzy jak gdyby zawiany od dymu,
Jakby już czuł kadzidła i glob ziemski chwytał;
Znać morderca Tyberjusz wcześnie to wyczytał.
Tam Klaudjusz, o którym lepiéj gdy zamilczę,
Nie głowa uwieńczona, ale gniazdo wilcze,
Ilość włosów potworna... czyny? jakie czyny?
Jedna sława, niesławnéj mężem Messaliny,
Któréj z rozdartéj piersi spodlonéj krwi para
Obejmować się zdaje popiersie Cezara,
Gruby, ogromny Neron, z uśmiechem djabelskim,
Twarzą otyłą, całą narzuconą cielskiem,
Ramiony i piersiami na szerz rozrosłemi,
Przypomina biblijnych owych synów ziemi,
Których ród w chuciach sprośnych tak się był rozszalał,
Że, by z nich świat oczyścić, potop ziemię zalał.
Wzrokiem tygrys, ustami bestya jakaś ssąca,
Postać bezczelnie głupia i urągająca;
Heljogabal wychudły jak dzieci w suchotach,
Podobny tym jaszczurkom siedzącym na płotach,

Śród starych węży idąc wyczołganym śladem,
Zda się mówić: i jam też niepoślednim gadem.
Spłaszczony łeb Mariusa i brew nasunięta,
Przedpotopowe jakieś przedrzeźnia zwierzęta,
Niewyrobioną jeszcze w wiecznéj dłoni gliną:
Znać że te nierówności dla równości zginą;
I kiedyś, z téj poczwary co się na świat sroży
Wyjdzie piękny Augustyn, Cypryan lub Ambroży.
Twarze równe i słowa i gęsta i czyny
I pomrą dla równości, lecz nie dla niziny.
Zwycięzki Sylla z czołem mądrze zadumaném
O kilka wieków naprzód byłby Korjolanem,
Ślepa matka fortuna za jednę niecnotę,
Rozdaje to wygnania, to laury złote.
Agrypina w swém krześle myśląca bez przerwy,
Zdradza ptaka co wyjdzie z głowy téj Minerwy;
Z głowy zbrodnia, a z hańbą przepsutego łona
Wytoczy się na ziemię kształt djabła Nerona.
Łaskawy Tytus liczy każdy dzień stracony,
Jak liść wypadły z wieńca niezwiędłéj korony;

Łaskawy, a jednakże pod tą słodką maską
Czuć wewnętrzne oblicze rażące niełaską,
Z całą srogością drugie oddawa oblicze
Płomienie Jeruzalem i Szymona bicze.
Marek, filozof Marek, wiecznie coś rozprawia,
By wmówić w siebie wiarę, w drugich wiarę wmawia.
Znamy się przyjacielu, uczona moc wasza,
To poświst podróżnego co trwogę odstrasza,
Nieśmiertelnych milczące usta w wiecznéj sprawie,
Milcząc sternik burzliwéj przywodzi przeprawie,
Chociażby ci niewolnik kość bezkarnie złamał,
Jeśliś nie skłamał męztwa, toś pokorę skłamał.
Na barki to Sokrata Bóg nogę położył,
Ostatni pół-poganin w światłach się rozmnożył;
A i ten nie we świętych..... ale dosyć na tém!
Sokrates pół-człowiekiem[1] Marek pół-Sokratem.
Żegnaj ty! jeden z wszystkich najmniéj duszy wstrętny
Cezarze! w tobie żegnam kamień obojętny,

I filozofii księgę, co na jedno schodzi,
Mądrość w literze, która ni grzeje ni chłodzi.

Tam Kaligula na mnie patrzy z końca sali,
Stąd mnie ściga piekielny uśmiech Karrakali,
Którego samo imię jak ryki złowieszcze,
Przez umarłych miliony przebija się jeszcze.
Trajan, podobien wiedmie z kozłem na rozprawie,
Znać że z szatanem dużo przegwarzył o sławie;
Wziął sławę, na kolumnę wstąpił marmurową
I przepadł w wietrze, starty nogą Chrystusową;
Zostały tylko świadki wykute w marmurze,
Niewola jak posucha i wojny jak burze,
Niewola Sławianina i chrześcian pęta,
Krótkich dni marna sława i pamięć przeklęta.
Cycero z swym kodeksem i dumną postawą
Przypomina mi każde stanowione prawo,
................
................
A w pierwszéj sali oto leży brat przyrodny,
Jedyny części w całym Kapitolu godny,

Wymawiając krwią swoje wiekowe cierpienia:
Gladjator konający, ów akt oskarżenia,
Co każdego na wstępie przyjmując przychodnia,
Zda się mówić o sali Cezarów: tam zbrodnia!!!







  1. W znaczeniu ecce homo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.