<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Sen
Pochodzenie Poezje (1929) tom I
Poezje rozmaite (1817-1854)
Wydawca Gubrynowicz i Syn
Data wyd. 1929
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Adam Mickiewicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SEN

Z LORDA BYRONA

Dwoiste życie nasze: sen ma świat udzielny
Śród otchłani, nazwanych bytem i nicestwem,
Nazwanych, lecz nieznanych, — sen ma świat udzielny,
Z rzetelną władzą rządząc nad marnem królestwem.
Mary i życie biorą i postaci noszą,
Rozczulają i dręczą i łechcą rozkoszą.
Troski dzienne ciężarem przywalają sennym,
I ujmują ciężaru naszym pracom dziennym,
One się do istoty naszej mogą wcielić,
Zabrać połowę czasu i byt nasz podzielić.
Jak posłańce wieczności, błysną i przepadną,
Jako przeszłości duchy — często przyszłość zgadną,
Jak wróżące Sybille — ciemność do ich ręki
Składa tyrańskie berło rozkoszy i męki.
One, gdy zechcą, na to przerobić nas mogą,
Czem nie byliśmy nigdy; one rażą trwogą,
Wywołując cień z grobów. — Więc mary są cienie?
Przeszłość nie jest-że cieniem? czemże jest marzenie?
Robotą duszy! Dusza może wyprowadzić
Z nicestwa światy nowe i na nich osadzić
Doskonalsze od ziemskich kształty promieniste,
Wlać im duch trwalszy, niźli w ciała rzeczywiste.
Opowiem wam, co mi się dawniej przywidziało:
Może we śnie. — Bo, kiedy sen uwięzi ciało,
Duch wolny może obiec rozległą krainę,

I długie pasmo życia w jedną zwić godzinę.
Zdało mi się, żem widział młodych ludzi dwoje:
Chłopca i dziewkę; stali na wzgórku oboje,
A wzgórek był zielony, pochyłej urody,
Niby jaki przylądek; tylko zamiast wody,
Wkoło żywy krajobraz i powiewna fala
Kłosów i sianożęci, i gdzieniegdzie zdala
Porozrzucane chaty; nad niemi dym bury
Ulotne snuł kolumny. Sam wierzchołek góry
Zdobiły zasadzone drzew i kwiatów wieńce:
Nie przypadek je sadził, lecz umyślne ręce.
Chłopiec i dziewka patrzą: ta na okolice
Piękne jak ona sama, a ten na dziewicę.
W nim rozwija się młodość, w niej: piękność rozwita,
W obojgu młodość, ale młodość rozmaita,
Jak wśród niebios jaśnieje wdzięczna twarz księżyca,
Tak wpośród lat niewieścich jaśniała dziewica;
Chłopiec był laty młodszy, lecz starsze nad lata
Serce jego, wzrok jego w całym kręgu świata
Jedyne tylko widział swej kochanki lice,
I widział ją przed sobą, w niej utkwił źrenice
I nie mógł ich oderwać; nie było w nim ducha,
Ona była mu duchem; głosu jej drżąc słucha,
Ona była mu głosem; on swych oczu nie ma,
Ona była mu okiem: bo ścigał oczyma
Jej spojrzenia i wszystkie oglądał przedmioty
W świetle od niej odbitem; on nie ma istoty,
Nie ma żyda: w nią przelał całe życie swoje,
W niej jako w oceanie wszystkie myśli zdroje
Pogrążył; za jej słówkiem, za ręki dotknieniem
Krew w nim ścina się lodem, albo wre płomieniem.
Twarz jego na przemiany goreje i bladnie.
Serce boli i bolów przyczyny nie zgadnie.
Lecz ona słodkich jego cierpień nie podziela,
Wzdycha, lecz nie do niego — ma w nim przyjaciela,
Ma brata, i nic więcej! On przestawał na tem,
Że ją zwał przyjaciółką, że go zwała bratem.
Teraz nie chce przestawać: Skądże ta różnica?

Czas rozwiązał zagadkę: kochała dziewica,
I kochała innego; i właśnie w tej chwili,
Gdy oboje na górze stali i patrzyli,
Ona wzrokiem kochanka dalekiego nęci,
Żeby leciał tak bystro, jak lecą jej chęci.

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

Widać gmach, starożytny — stoi u przedsienia
Rumak z siodłem do drogi. W gotyckiej kaplicy
U ołtarza był chłopiec — nie widać dziewicy.
Chłopiec blady, samotny, przechodził się, myślił,
U siadł, dobywa pióro, kilka słów nakryślił,
I z pochyloną głową na ręku oparty,
Wstał znowu, wstrząsnął głową, i pisane karty
Na części rozerwawszy, w drżącej ciśnie dłoni,
I z gniewem w zębach szarpie; ale łez nie roni.
U spokoił się nieco, zapalone lica
Ostygły i zmartwiały. — Wtem wyszła dziewica;
Z obojętnym uśmiechem spotyka młodziana,
Choć dostrzegła, że była od niego kochana,
Że jej cień jako całun spadł na jego duszę,
I zgadła, że on dla niej ma cierpieć katusze
Długie, straszne; — nie zgadła, że miał cierpieć wiecznie.
Chłopiec wziął ją za rękę; obojętnie, grzecznie,
Spojrzał — i w tej mu chwili na zwierciadło lica
Wybiła niewymownych uczuć tajemnica,
I zagasła, i znowu czoło zaszło mrokiem,
Znowu puścił jej rękę i powolnym krokiem
Oddalił się w milczeniu, nie żegnał dziewicy.
Rozstali się z uśmiechem; on wyszedł z kaplicy,
Raz jeszcze na ojczyste gmachy okiem rzucił,
Dosiadł konia, pojechał — i więcej nie wrócił.

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

Chłopiec dorósł młodzieńca. W obce pokolenia,
W dalekie zbłądził kraje, i pod wschodniem słońcem

Poił duszę płomieniem. On wiecznym był gońcem
Na lądzie i na morzu. Dokoła postaci
Podobne jemu krążą — przyjaciół, czy braci?

Tu mnóstwo scen okropnych snuło się odrazu,
I ów chłopiec był cząstką każdego obrazu.
Ujrzałem go nakoniec; dziwacznie przebrany,
Gdzieś daleko, w obozie wschodniej karawany,
Śród połamanych kolumn, na gruzie pomników,
Co przeżyły imiona swoich budowników,
Leżał; a przy nim wielbłąd żuł resztę obroku,
Kilka arabskich koni pasło się u stoku.
Podróżni, których znużył upał całodzienny,
Drzemali w cieniu ruin; on jeden bezsenny,
Na ręku wsparty, oczy na północ obrócił,
Z twarzą natchnienia pełną — rozmyślał, czy nucił?
Niebo czyste tak wszystkie chmury zdjęło z siebie,
Że ledwie co nie widać Pana Boga w niebie.

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

Dziewica z oblubieńcem pierścionki zamienia.
On ją pojął, mnogiemi obsypał dostatki.
Widzę ją w cudzym domu, słyszę imię matki,
Otaczają małżonkę wesołe plemiona,
Nadobne syny, córki — ale zacóż ona
Jakąś tęsknoty chmurą wdzięczną postać mroczy,
Zdradzając tajną boleść, co jej serce toczy?
Źrenice, niegdyś jasne, zamgliła powłoka,
Niby jakaś łza dawna przystygła do oka,
Skądże to? — wszak z kochankiem złączona na wieki,
Wszakże ten, co ją kochał, jest od niej daleki,
Nie będzie myśli czystych złem życzeniem brudzić,
Nie będzie jej westchnieniem nieumyślnem nudzić.
Czegoż smutna? wszak darmo wzajemności żądał,
Darmo w jej oczach zimnych nadziei wyglądał,
Wzgardzony, nie jest pewnie sprawcą jej katuszy,
Jest widmem dla pamięci, nie sępem dla duszy.

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.


Młodzieniec znowu szuka domowego cienia.
Widzę go przed ołtarzem, z nim oblubienica
Młoda, wdzięcznej postawy, nadobnego lica,
Lecz nie była to owa najpierwsza kochanka,
Owa gwiazda błogiego młodych lat poranka.
Musiał o niej zapomnieć, — stoi zadumany,
Rozpatruje kościelne sklepienia i ściany —
Zadrżał, i w tej mu chwili na zwierciadło lica
Wybiła niewymownych uczuć tajemnica,
I zagasła — i znowu czoło zaszło mrokiem.
Pogląda na swą żonę, ale błędnym wzrokiem,
Powtarza jej przysięgi, których nie rozumie,
Z kim jest, gdzie jest, zapomniał w sprzecznych myśli tłumie.
Widzi tylko swą młodość, stary gmach, kaplicę,
I listek poszarpany i swoją dziewicę.
Te przypomnienia kirem śmiertelnej zasłony
Oddzieliły na wieki młodzieńca od żony; —
Pocóż w takiej godzinie takie przypomnienia?

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

Widzę dawną dziewicę. Jakie w niej odmiany!
Ona w suchotach duszy; — jej rozum znękany
Opuścił ster myślenia, wzrok jej dziko lata,
Blask, co świeci w jej oku, nie jest z tego świata;
Ona jest jak królowa nad państwami marzeń;
Jej myśl stała się węzłem sprzecznych wyobrażeń;
Kształty, niedotykalne zmysłom śmiertelnika
I niewidzialne, ona dostrzega, dotyka,
I w poufałej wzywa do siebie rozmowie:
Taką chorobę wiek nasz obłąkaniem zowie.
Lecz nieraz mędrzec głębiej w obłąkanie wpada,
Jeśli melancholii smutny: dar posiada,
Bo wzrok melancholijny jak teleskop sięga,
Dalekie widma zbliża, rozłączone sprzęga,
I urok życia chłodną rozdarłszy uwagą,
Rozkrywa rzeczywistość wystygłą i nagą. —

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.


Młodzieniec był pielgrzymem, jak widać z odzienia;
Kształty przy nim krążące znikły z senną marą,
Lub wojnę z nim toczyły. On stał się ofiarą
Nienawiści swych wrogów; zewsząd zguby bliski
Postrzega sidła zdrady lub zemsty pociski.
Stoły jego zgryzota jak harpija plami,
On, jak dawny Mitrydat, karmił się jadami;
A trucizna nie była szkodliwą dla niego
I służyła mu nakształt chleba powszedniego.
Co innym śmiercią było, tem życie przewlekał;
Zbrzydził społeczność ludzką, w pustynie uciekał,
Żył w przyjaźni z górami, myślą do gwiazd lata,
Wdał się w rozmowę z wielkim jenijuszem świata.
Wzbogaconemu nauk czarodziejskich zbiorem,
Tajemna księga nocy stanęła otworem.
Jego klątwą wyzwane z głębokości ziemi,
Duchy go otoczyły — i został się z niemi.

Niema więcej zmian w scenach mojego widzenia.

Zbudziłem się. — Jak dziwne wyroków zrządzenia!
Mój sen dla dwojga ludzi smutny koniec znaczy:
Jednemu w obłąkaniu, obojgu w rozpaczy. —

Wilno, roku 1824.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Adam Mickiewicz.