[92]Sen w naturze.
Miałem sen dziwny w mojém zamyśleniu,
Co mi przypomniał nieskończoność życia,
I tajemnice spowite w natchnieniu,
Co się w człowieku budzą od powicia!
A których geniusz niemy ludzkość całą
Piastuje, jako niemowlę na łonie,
Aż już po wiekach, wielką, doskonałą
Ubóstwią za to, że mu oniemiałą
Mowę przywróci — za ten sen co skronie
Jéj znajdowały w piersi jego chmurze,
Mając dla myśli, tu, mamkę w naturze —
Choć miała matkę w téj wielkiéj miłości,
Która jest kluczem niebios — i wieczności!
Widziałem przepaść — co trzęsieniem ziemi
Rozdarła łono swe wielką przestrzenią!
I dwoma brzegi sobie przeciwnemi
Tykała chmur — co skał krawędzie mienią
W tajemnic wielkie, płaszcze purpurowe,
Gdy kona słońce w blaski rubinowe
Jak gdyby Wisznu, w dzień swój już ostatni
Słał wszystkim światom pocałunek bratni!
[93]
Nad przeciwnemi dwa dęby brzegami
Rosły — ku sobie nagięte czołami —
Daleko stały — lecz wzniosły ramiona
Jakby się chciały wraz przykuć do łona,
I wzajem sobie łzawe listki słały
Jakie najbujniéj u koron im wiały!
W tém bór nad głową moją zaczął szumieć,
Ku sobie chwiały się dęby olbrzymie,
Jako dwa duchy które się zrozumieć
Nie mogę, choć się kochają, i imię
Jeden drugiego woła z upojeniem —
W próżniach, z tęsknotą drgającém ramieniem!
Więc na dwóch progach otchłani dyszącéj,
Która zapadła czarno między niemi,
Raz jeszcze spójrzą w siebie — w téj milczącéj
Boleści, która niéma słów téj ziemi,
Jeszcze się nagną ku sobie w milczeniu
I hardą boleścią w ostatniém spójrzeniu,
Którą dzikością rozpaczy szaleją
Jak błyskawice co się w łzach zaleją
Nim się w wieczności na zawsze rozwieją!...
Tak stały dęby na przeciwnych brzegach
Jak w pośród boju wodze — a w szeregach
Bór trząsł się — ryczał — i trzeszczał łamaniem
Jękiem walenia — grzmotów urąganiem,
A piorunowym akkordom, co grały,
Walące drzewa głucho wtórowały...
[94]
Czasem jaskółką wiatr cisnął w przestrzeniach,
Jak gwiazdką po nieb lecącą sklepieniach;
I chmury liści porwanych wichrami,
I wrzawa rozwiana chmurami
Szalały dziko, gdy warkocze chmury
Rozplotły długie — jak strun, deszczu sznury.
I jeden dąb się schylił ku drugiemu,
I zaczął trzeszczeć jak łono co pęka,
Zgiął się jak człowiek co od bólu klęka,
Chciał się w objęcie rzucić bratu swemu —
Choć wieki pruchnieć — lecz objęcie zmylił
I runął w przepaść po stokach on dumny
Jak potrzaskanéj ruiny kolumny,
Co z szczytów spadną na padoły ziemi —
Kędy krwią żyzne jéj łono się pęka,
Kędy przelały się krwi świętéj strugi;
Ale relikwie wyorują pługi
Gdy tęczą wstaje na świat ludzka męka,
A na kurhanie przed nią pielgrzym klęka!