Serce (Amicis)/32 stopnie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Serce
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Konopnicka
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
32 stopnie.
16. piątek.

Przez te pięć dni, od narodowego święta, przybyło trzy stopnie ciepła. Jest już zupełne lato, wszyscy, zmęczeni jacyś, potracili piękne wiosenne rumieńce. Nogi i szyje się powyciągały, głowy się chwieją a oczy zamykają same.
Biedny Nelli bardzo z tych upałów osłabł. Twarz ma jak z wosku i zasypia głęboko oparłszy czoło o kajet; dobrze jeszcze, że Garrone czuwa i stawia przed nim otwartą książkę, żeby go nauczyciel nie widział. Crossi opiera o ławkę swoją rudą łepetynę w tak szczególny sposób, że wydaje się jakby urwana od kadłuba i tak tylko sobie położona z osobna. Nobis wyrzeka, że nas jest za dużo i że zabieramy powietrze.
Ach, jak się też teraz trzeba wysilać, żeby odbyć lekcje! A z okien domu patrzę na piękne, cieniste drzewa, gdzie taki chłód się zdaje i gdziebym tak chętnie pobiegał sobie, i wściekły jestem, że muszę iść i siedzieć zamknięty w ławce! Ale że mama przychodzi teraz po mnie co dzień i tak na mnie patrzy, czym blady, i po każdym badaniu pyta: — Jakże się tam czujesz? — więc sobie jak mogę dodaję odwagi. A mama co rano budząc mnie o szóstej mówi: — Odwagi! Odwagi! Już niedługo tego! Potem będziesz wolny i wypoczniesz sobie, i pójdziesz w taki cień, w taki chłód, tak daleko... daleko...
Prawda! Ma słuszność mama przypominając mi, że przecież tylu chłopców pracuje w polu, na żywym słońcu albo na piaskach nadrzecznych, których rozpalona białość parzy i oślepia. Albo znów ci, co po hutach szklanych cały dzień stać muszą z twarzą nad płomieniem gazu pochyloną... A wszyscy ci chłopcy jeszcze przecież raniej wstają, wcale nie mają wakacyj!
Więc — śmiało naprzód!
A Derossi i w tym także między wszystkimi prym trzyma. Ani mu za gorąco, ani mu się spać nie chce, zawsze żywy, wesół, nawet mu tych jasnych, długich kędziorów obcinać nie trzeba było, i tak je nosi jak zimą, i uczy się bez wysilenia, i wszystkich orzeźwia przy sobie, zupełnie jakby się od głosu jego i śmiechu powietrze świeższym stawało.
A oprócz niego dwóch jeszcze, którzy nie drzemią i zawsze są uważni. Ten uparciuch Stardi, który sobie szczypie gębę, żeby nie zasnąć, a im większy upał, tym bardziej zaciska zęby i wytrzeszcza oczy, zupełnie jakby chciał połknąć nauczyciela z całą jego lekcją; i ten handlarz Garoffi, zapracowany nad wyrobem wachlarzyków z czerwonego papieru, ozdobionych obrazkami ze starych pudełek od zapałek, które to wachlarzyki sprzedaje w klasie po dwa centymy sztuka.
Najdzielniejszy wszakże jest Coretti, biedny Coretti, który wstaje o piątej rano i pomaga ojcu nosić drzewo! Za to o jedenastej w szkole oczy mu się same zamykają, a głowa opada na piersi. A przecież rzeźwi się jak może. To się pięścią w kark palnie, to prosi, żeby mógł wyjść i głowę w wodę wsadza, to prosi tych, co przy nim siedzą, żeby go trącali, szczypali. Ale jednak nie wytrzymał dziś rano i zasnął jak suseł. Nauczyciel woła głośno:
— Coretti!
A ten nie słyszy.
Nauczyciel rozgniewany powtarza:
— Coretti!
Myślałem już, że z nim źle będzie! A zatem podnosi się syn węglarza, który mu w pobok siedzi, i powiada:
— Coretti od piątej do siódmej nosił wiązki drzewa...
Więc już go nauczyciel zostawił tak śpiącym i prowadził lekcję jeszcze pół godziny. Potem podszedł do ławki Corettiego i powoli w twarz mu dmuchając — obudził. Chłopak aż skoczył ze strachu zobaczywszy nauczyciela tuż przed sobą. Ale ten wziął jego głowę w ręce i całując go we włosy rzekł:
— Nie gniewam się, dziecko! Twój sen nie jest snem lenistwa: to jest sen — pracy.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Konopnicka.