[32]Kominiarczyk.
1 listopad.
Wczoraj wieczorem poszedłem do żeńskiej szkoły, tuż przy naszej, żeby zanieść opowiadanie o chłopcu z Padwy nauczycielce Sylwii, która je przeczytać chciała.
Sześćset dziewcząt jest w tej szkole!
Zaczynały właśnie wychodzić kiedym nadszedł, wesoło, bo idą dwa dni wolne, Wszystkich Świętych i Zaduszki; i oto com tam zobaczył. Wprost wejścia do szkoły, po drugiej stronie ulicy, oparty o mur zakrywając ręką oczy, stał kominiarczyk, zupełnie jeszcze mały i czarny na twarzy, ze swoim workiem, ze swoim drapaczem i gorzko płakał. Zaraz do niego podeszły dwie czy trzy starsze dziewczynki pytając, czegoby tak bardzo płakał? Ale kominiarczyk nie odpowiadał, tylko jeszcze głośniej szlochać zaczął.
— Ale powiedz, powiedz, co ci jest i czego tak płaczesz? — dopytywały się dziewczynki.
Wtedy odjął rękę od twarzy zupełnie jeszcze dziecinnej i szlochając opowiedział, że czyścił kominy w kilku domach, zarobił trzydzieści soldów i że je zgubił.
— Musiały wypaść przez dziurę w kieszeni — dodał pokazując rozdartą kieszeń — a teraz nie śmiem wrócić do domu, bo mnie majster bić będzie.
[33] Tutaj znów gorzko zaczął płakać zakrywszy twarz ręką.
Dziewczynki spoważniały i patrzyły na biednego chłopca zafrasowane. Tymczasem nadbiegały inne, małe i duże, strojne i ubogie, z teczkami pod pachą, a jedna starsza, z niebieskim piórkiem w kapelusiku, dobyła z kieszeni dwa soldy i rzekła:
— Ja mam tylko dwa soldy... Złóżmy się na niego!
— I ja mam także dwa soldy — powiedziała inna, czerwono ubrana. — Może się u wszystkich znajdzie ze trzydzieści...
I zaraz zaczęły się zwoływać:
— Amelka! Ludka! Anulka!... Daj no solda!... Kto KtoKto ma solda?... Dawajcie no tu soldy!...
Kilka z nich miało po parę soldów na kwiaty, na kajety. Mniejsze oddawały swoje groszaki. Wtedy ta z niebieskim piórkiem zebrała wszystko i głośno liczyła: — ...Ośm, dziesięć, piętnaście! — Ale nie stało więcej. Wtem podeszła największa z nich wszystkich, że prawie mogła ujść za nauczycielkę, i dała pół lira, a dziewczęta zaczęły chwalić i dziękować.
Ale brakowało jeszcze pięciu soldów.
— Idą teraz te z czwartej... Te mają! — rzekła jedna.
Jakoż przyszły te z czwartej i posypały się soldy. Wszystkie zaczęły się cisnąć do biedaka. Pięknie było patrzeć na tego małego kominiarczyka, w pośrodku tych jasnych sukienek, tych fruwających wstążek, piórek... Już dawno zebrało się trzydzieści soldów, ale dziewczątka jeszcze dokładały, a te najmniejsze, którym jeszcze nie dawano pieniędzy w domu, przepychały się pomiędzy dużymi, dając mu parę kwiatków, żeby tylko i od nich coś było.
A wtem wyszła odźwierna wołając głośno:
[34] — Pani dyrektorka idzie!
Porwały się dziewczęta jakby stado wróbli. A wtedy kominiarczyk ukazał się w pośrodku ulicy sam, ocierający z łez oczy, uśmiechnięty, ściskający w obu rękach swoje soldy, a u kapelusza, u kurtki, po kieszeniach tyle miał kwiatów, że aż się sypały i pełno ich było nawet u nóg jego, na ziemi.
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
·
|