Serce (Amicis)/Mały patriota z Padwy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Serce |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie będę tchórzem, nie! Ale chodziłbym z dużo większą ochotą do szkoły, gdyby nam nauczyciel opowiadał co dzień takie rzeczy jak dziś z rana. Ale cóż! Tylko raz w miesiąc ma być jedno takie, i mamy je dostać na piśmie, i będzie zawsze o pięknym i dobrym czynie jakiegoś małego chłopca. To pierwsze opowiadanie ma tytuł „Mały patriota z Padwy“. Oto treść jego:
Pewnego razu parostatek francuski płynął z Barcelony, miasta hiszpańskiego, do Genui; a znajdowali się na pokładzie Francuzi, Włosi, Hiszpanie i Szwajcarowie. I był tam między innymi chłopiec jedenastoletni, biednie odziany, sam, który się trzymał ciągle na uboczu, jak leśne zwierzątko, poglądając na ludzi spode łba! Bo to było tak: Przed dwoma laty, jego ojciec i jego matka, wieśniacy z okolic Padwy, sprzedali tego chłopca bandzie linoskoków, którzy nauczywszy go przeróżnych sztuk to pięścią, to kopaniem, to głodem, wędrowali z nim przez Francję i Hiszpanię, bijąc go bez litości i jeść mu nie dając. Więc kiedy przywędrowali do Barcelony, ów chłopiec nie mogąc wytrzymać tego bicia i tego głodzenia i wyniszczony do ostatka sił uciekł od swego dozorcy i oddał się w opiekę konsula włoskiego, który ulitowawszy się nad nim umieścił go na tym parostatku, i dał mu list do kwestora w Genui, żeby tego biedaka do rodziców odesłał jako. Do tych rodziców, co go to sprzedali, jak gdyby był bydlęciem, nie człowiekiem. Biedny chłopiec był cały poraniony i ledwo się na nogach trzymał. Dali mu kajutę drugiej klasy. Patrzyli na niego ludzie, niejeden i zapytał o co, ale on nie odpowiadał. I tak się zdawało, że wszystkich nienawidzi i wszystkimi gardzi, tak mu dojadły i struły serce te razy i te głodzenia. Wszakże, udało się trzem podróżnym, przez uporczywe pytania, rozwiązać mu jakoś język, tak że w kilku szorstkich słowach na pół włoskich, na pół hiszpańskich, a na pół francuskich opowiedział im swoją historię.
Ci trzej podróżni to nie byli Włosi, ale zrozumieli co ten chłopiec mówił i trochę z litości, a trochę z tego, że im wino szumiało w głowie, dali mu pieniędzy żartując i namawiając, żeby im jeszcze co więcej opowiedział. A że do sali weszło w owej chwili kilka pań, wszyscy trzej chcieli się pokazać i rzucali mu pieniądze wołając: — Trzymaj chłopcze! Trzymaj jeszcze! — i pobrzękując lirami po stole.
Chłopiec napełnił kieszenie, podziękował półgłosem, zawsze jednako dziki, ale ze spojrzeniem pierwszy raz uśmiechniętym i wdzięcznym; po czym zaraz poszedł do swojej kajuty, zaciągnął firankę i siedział cicho, rozmyślając o swym dziwnym losie. Mógł teraz za te pieniądze nakupić sobie różnych łakotek, on, który przez dwa lata łaknął suchego chleba; mógł też kupić sobie w Genui ubranie, on, co od dwóch lat w łachmanach chodził: i także mógł przynieść je z sobą rodzicom, którzy pewnie inaczej by go wtedy przyjęli, niż gdyby przyszedł z próżnymi rękami. Przecież te pieniądze to były dla niego jakby mały majątek. Tak to on sobie rozmyślał pocieszony, poza firanką kajuty, podczas kiedy trzej podróżni rozmawiali z sobą siedząc przy obiadowym stole w pośrodku sali drugiej klasy. Pili i rozmawiali o podróżach swoich, o krajach jakie poznali, i od słowa do słowa zaczęli mówić o Włochach.
Zaczął jeden skarżyć się na oberże, drugi na koleje żelazne, a potem wszyscy wpadli w zapał i wygadywali na wszystko co włoskie. Ten wolałby podróżować po Laponii, tamten opowiadał, jako w całych Włoszech są sami oszuści i złodzieje, trzeci prześmiewał się, że urzędnicy włoscy nie umieją czytać.
— Naród nieuków! — rzekł pierwszy.
— Brudasów! — rzekł drugi.
— Zło... — zaczął trzeci i chciał powiedzieć złodziei, ale nie dokończył słowa.
Grad soldów i półlirówek spadł im nagle na głowy, na plecy, potoczył się po stole, po pokładzie z piekielnym hałasem.
Wszyscy trzej skoczyli wściekli patrząc w górę, a tu im jeszcze na twarze runęła garść miedziaków.
— Macie tu swoje pieniądze! Trzymajcie swoje grosze! — krzyknął z pogardą chłopiec zerwawszy firankę swej kajuty. — Nie przyjmuję wsparcia od tych, którzy moją ojczyznę znieważają!
