Serce (Amicis)/Miłe odwiedziny
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Serce |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzisiejszy czwartek był dla mnie jednym z najmilszych dni w tym roku. Derossi i Coretti z Nellim garbuskiem przyszli punktualnie, tak jak obiecali, tylko Precossiemu ojciec nie pozwolił przyjść. Derossi i Coretti jeszcze się śmiali ze spotkania z Crossim, synem zieleniarki, tym z bezwładną ręką i rudą łepetyną, który niósł ogromną głowę kapusty na sprzedaż i miał, jak ją sprzeda, kupić sobie pióro i ołówek. Biegł żwawo, był wesół, bo właśnie ojciec jego pisał z Ameryki, żeby go wyglądali, bo lada dzień wróci.
Ach, jakeśmy się też wybornie bawili przez te dwie godziny! Derossi i Coretti to najweselsze zuchy z całej klasy. Ojciec mój strasznie ich polubił.
Coretti przyszedł w swojej brunatnej bluzie i w swojej czapeczce z kociej sierci.
Djabeł nie chłopak! Ciągle by tylko coś ruszał, przestawiał, przenosił. A choć już z rana pół wozu drzewa przeniósł do sklepu, nie posiedzi chwili, ale po całym domu biega, wszystko ogląda i bez ustanku gada, lekki i zwinny jak wiewiórka. Zaraz do kuchni wpadł, zaraz się kucharki zapytywał, ile płaci centnar drzewa, bo ojciec jego sprzedaje po 45 centymów. — A o tym ojcu, to mu się gęba nie zamyka po prostu. Ciągle rozpowiada, jak to on w 49. regimencie służył, jak się pod Custozzą bił, jak walczył pod księciem Humbertem, no i sam bardzo grzeczny i dobrze ułożony chłopiec... Nie szkodzi mu to nic, że się urodził i wychował pomiędzy wiązkami drzewa, bo we krwi i w sercu ma szlachectwo — powiada mój ojciec.
Derossi także ojcu memu bardzo się podobał. Bo też zna geografię ten chłopak jak sam nauczyciel! Zamknął oczy i mówi.
— Widzę teraz całe Włochy... Widzę Apeniny, jak się ciągną aż do morza Jońskiego, widzę rzekł, jak płyną tu, to tam; widzę miasta białe, przylądki, zatoki modre, zielone wyspy...
I tak wymieniał ich nazwy właściwe i po porządku i szybko jak gdyby je na mapie czytał; a my widząc go tak z podniesioną głową, z tymi jasnymi kędziorami, z zamkniętymi oczyma, w niebieskim ubranku ze złoconymi guzikami i tak ślicznego jak posąg, staliśmy przed nim w podziwie. W godzinę nauczył się na pamięć blisko trzy strony, które ma wypowiedzieć pojutrze, na obchodzie rocznicy pogrzebu króla Wiktora Emanuela.
I Nelli patrzył w niego jak słońce, zachwycony i rozradowany, gładząc fałdy swego brzydkiego czarnego fartucha i uśmiechając się tymi jasnymi i melancholicznymi oczyma.
Wielką przyjemność sprawiły mi te odwiedziny. Zostały mi po nich jak gdyby złote iskierki w sercu i w umyśle. A i to mi się podobało bardzo, że odchodząc dwaj rośli i silni wzięli pomiędzy siebie garbuska i prowadzili go pod ręce, a on się śmiał tak jakem go jeszcze nigdy śmiejącym nie widział.
Wróciwszy do jadalni spostrzegłem, że nie ma na ścianie obrazka, który przedstawiał garbatego błazna, Rigoletta. A to ojciec zdjął, żeby go nie widział Nelli.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |