<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Serce
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Konopnicka
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Numer 78.
8. środa.

Widziałem wczoraj wzruszającą scenę.
Już od pewnego czasu można było zauważyć, że ta biedna zieleniarka, przechodząc koło Derossiego, wpatrywała się w niego z głęboką wdzięcznością. Bo też Derossi, po tym odkryciu tajemnicy kałamarza i więźnia Nr. 78, szczególną życzliwością otacza syna jego, tego małego Crossi, co to ma włosy rude i zmartwiałą rękę. Pomaga mu odrabiać lekcje w szkole, podpowiada jak się Crossi zatnie, daje mu papier, pióra, ołówki, zupełnie jakby to był brat. A to wszystko dlatego, żeby mu wynagrodzić za te nieszczęścia ojca, których się niechcący dowiedział, a o których syn nic nie wie.
Więc już ta matka tak na Derossiego patrzyła, tak patrzyła, jakby mu własne oczy oddać chciała, za tę życzliwość dla dziecka, bo to dobra kobieta i żyje tylko dla syna, a ten Derossi, który się nim opiekuje, który go wyróżnia, Derossi, panicz, pierwszy uczeń w klasie, wydaje jej się królewiczem z bajki i ma go sobie za świętego prawie. Wybornie widziałem, że od dni kilku zieleniarka tak na Derossiego patrzy, jakby mu coś powiedzieć chciała, a tylko się wstydzi. Aż wczoraj z rana odważyła się jakoś, zatrzymała go we drzwiach i rzekła:
— Niech się panicz nie gniewa, proszę, bo panicz taki dobry dla mojego chłopca i niech panicz będzie łaskaw przyjąć tę drobną pamiątkę od ubogiej matki.
I wyciągnęła z koszyka z jarzynami szkatułeczkę z białej, wyzłacanej tektury.
Derossi zaczerwienił się cały, cofnął krokiem i rzekł rezolutnie.
— Niech to pani da synowi. Ja nie przyjmę. Dziękuję!
Kobieta zafrasowała się strasznie i przepraszała zmieszanym głosem.
— Nie chciałam panicza obrazić... To tylko trochę karmelków...
Ale Derossi potrząsnął tylko głową, że nie przyjmie.
A wtedy z wielką nieśmiałością wyjęła z koszyka pęczek różowych rzodkiewek i rzekła:
— Niechże chociaż paniczyk te rzodkiewki weźmie, świeżuteńkie, i mamie zaniesie.
Derossi uśmiechnął się na to.
— Nie! Bardzo dziękuję, ale nic nie chcę. Zrobię co będę mógł dla syna pani, bo jest moim kolegą i poczciwym chłopcem, ale nic nie przyjmę. Dziękuję!
— Ale... przecież się paniczyk nie obraził na mnie? — zapytała trwożliwie kobieta.
— Nie, nie! — powtórzył z uśmiechem Derossi i odszedł, a zieleniarka aż w ręce klasnęła.
— A cóż to za dobre dziecko takie! A cóż za kochane! Jeszczem też takiego w życiu nie widziała.
No, i tak się skończyło tymczasem. Ale o czwartej zamiast matki, przyszedł po Crossiego ojciec, z tą swoją bladą, smutną twarzą. Zatrzymał u wyjścia Derossiego, a ze sposobu w jaki w niego patrzył, poznałem odrazu, iż domyśla się, że Derossi odgadł jego tajemnicę.
Więc patrząc tak rzekł smutnym i wzruszonym głosem:
— Panicz jest bardzo dobry dla mojego dziecka... Dlaczego panicz jest dla niego taki dobry?
Derossi stanął w ogniu cały, tak się zaczerwienił. Widać było, że chciałby po prostu powiedzieć szczerze:
— Bo jest nieszczęśliwy. Bo i wy, ojciec jego, byliście więcej nieszczęśliwi niżeli winni, i odpokutowaliście szlachetnie winę swoją, bo macie dobre serce...
Ale, choć to wszystko można było wyczytać na jego twarzy, brakło mu odwagi, żeby wypowiedzieć w słowach; czuł przy tym jak gdyby jakąś trwogę, jakiś wstręt nawet wobec człowieka, który przelał krew bliźniego i sześć lat przesiedział w więzieniu. A ten biedak jak gdyby odgadł wszystko, pochylił się do ucha Derossiemu i półgłosem rzekł:
— Panicz jest życzliwy dla dziecka, ale nie pogardza i ojcem... Nieprawdaż?
A Derossi z wybuchem uczucia:
— Nie! O, nie! Całkiem przeciwnie...
A wtedy ten blady, smutny człowiek uczynił nagły ruch, jakby chciał Derossiego objąć za szyję. Ale nie śmiał widać i dotknąwszy tylko jego ślicznych, jasnych włosów, poniósł potem rękę swoją do ust i ucałował ją patrząc na chłopca mokrymi od łez oczyma, jakby mu powiedzieć chciał, że to dla niego jest ten pocałunek.
Po czym wziął syna za rękę i odszedł szybkim krokiem.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Konopnicka.