Serce (Amicis)/Pierwszy śnieg
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Serce |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bądźcie zdrowe spacery na Rivoli! Zawitał do nas dobry przyjaciel chłopców! Zawitał pierwszy śnieg!
Już od wczorajszego wieczora padał miękkimi, szerokimi płatkami; jak kwiatki białych balsamin. — Rozkosz była patrzeć dziś rano, w szkole, jak puchem osypał szyby i futryny okien; nawet nauczyciel patrzył i zacierał ręce i wszyscyśmy byli radzi myśląc o kulach ze śniegu, o ślizgawce i o ogniu na kominku w domu. Jeden tylko Stardi nie dbał, zagłębiony nosem w książce i obiema pięściami podpierając głowę.
A jak było ślicznie przy wyjściu! Jaka zabawa. Wszyscy pędzili przez ulicę krzycząc, nabierając pełne garście śniegu, lepiąc kule i buchając w kupy śniegu, jak psiaki w wodę.
Rodzice, którzy czekali przed szkołą, mieli parasole białe, a miejska straż białe kaski; po chwili i tornistry nasze były białe. A my wszyscy, jakbyśmy powariowali z uciechy. Nawet Precossi, syn kowala, ten blady, co to się nigdy nie śmieje, rozochocił się jakoś; nawet Robetti, co to ocalił wstępniaka, skakał biedaczysko na swoich kulach.
Kalabryjczyk, który śniegu jak żyje nie widział, ugniótł sobie z niego kukiełkę i zaczął jeść jakby brzoskwinię. Crossi, syn zieleniarki, natkał go sobie w tornister, a z mularczyka tośmy omało nie popękali od śmiechu, kiedy mój ojciec go zaprosił żeby do nas jutro przyszedł — bo miał pełną gębę śniegu, nie śmiał wypluć, nie mógł połknąć i stał tak dusząc się i nie mogąc przemówić ni słowa. I nauczycielki wybiegły z klas pędem, śmiejąc się i żartując. Moja nauczycielka z pierwszej wyższej biegła biedaczka wśród śnieżycy zakrywszy twarz zieloną swoją woalką, mocno kaszląc. A tymczasem ze sto dziewcząt wyleciało z żeńskiego oddziału i piszcząc z uciechy pędziło po tym białym dywanie, a nauczyciele i pedele wszyscy krzyczeli.
— Do domu! do domu!
Ale widziałem dobrze, że i sami łykali śnieg garściami, bieląc sobie wąsy i brody, i sami śmiali się z tych awantur, któreśmy wyprawiali witając zimę.
∗ ∗
∗ |
Witacie zimę... Ale przecie są dzieci, które nie mają ani płaszczów, ani butów, ani ognia w domu. — I takich są tysiące, którzy idą w dzień mroźny daleko ze wsi do szkoły niosąc w odmrożonych do krwi rękach kawałek drzewa, żeby ogrzać szkolną izbę. I setki szkół są jakby zagrzebane w śniegu, szare i nagie jak piwnice, gdzie dzieci duszą się od dymu, a zębami od zimna szczękają, z przerażeniem patrząc na te białe płatki, które sypią się bez końca a sypią zawiewając drogi i chaty dalekie, grożąc w górach lawiną śmiertelną...
Witacie zimę, chłopcy! Pamiętajcież, że jest tysiące dzieci, którym ona przynosi nędzę i śmierć z sobą.
Twój ojciec.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |