Siostry bliźniaczki/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siostry bliźniaczki |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1896 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wszystkie bramy były otwarte i wszystkie okna oświetlone.
Przewidywano katastrofę i czuwano.
W korytarzach, salach i na schodach tłoczyli się rozmaitych nazw żołnierze: Turkosy komuny, Dzieci ojca Duchêne, Laskarowie, Ochotnicy kolumny lipcowej, Mściciele Flourensa i inni, których oficerowie, ugalonowani, obciążeni pióropuszami jak muchy hiszpańskie, brzękali szablami po marmurowych płytach posadzek.
Uwijali się pomiędzy nimi obywatele w strojach cywilnych i kobiety wielce podejrzanej wartości.
Wszyscy byli mocno ożywieni, palili cygara, krzyczeli, rozprawiali o wypadkach dnia i skutkach walk, stoczonych z wojskami wersalskiemi.
Gromada szpiegów kręciła się wśród tego tłumu, wytężając słuch i notując w pamięci każde usłyszane słowo.
Zaledwie Duplat wszedł do merostwa, spotkał się z człowiekiem liczącym lat trzydzieści, wygolonym, ubranym w bluzę, mającym pozór wieśniaka z okolic Paryża, lub plantatora winnic.
— Ach! spotykam się nakoniec — zawołał ten ostatni, ujmując pod ramię kapitana komunistów.
— Puść mnie, Merlinie, nie mam czasu...
— Mam do ciebie interes, ważniejszy od twego.
— Powiesz mi później — rzekł Duplat. — Potrzebuję uzyskać rozkaz aresztowania pewnego księdza.
— Głupi jesteś! Nie rób tego! — rzekł Merlin tonem tajemniczym.
— Kpisz sobie, czy co? Rozbroił mnie i chciał zabić!
— Powinieneś mu być za to wdzięcznym. Winieneś mu życie, jeżeli nie będziesz głupim, możesz zarobić ładną sumkę.
— Sumkę? — powtórzył Duplat po cichu.
Gniew jego przeciw wikaremu i Gilbertowi zniknął w jednej chwili.
— A to jakim sposobem? zapytał.
— Chodźmy, bo tutaj może nas kto usłyszeć.
Wyszli z merostwa i udali się na ulicę Zieloną, gdzie w owej epoce stał świeżo wzniesiony dom, w którym robota około urządzenia wewnętrznego z powodu oblężenia Paryża była przerwaną.
Duplat dobrze musiał znać to miejsce, krokiem pewnym bowiem poprowadził towarzysza swego do piwnicy, wskazał mu wielki kamień i usiadłszy sam, rzekł:
— Mów teraz.
Merlin, korzystając z ciemności, wyjął z kieszeni nóż, otworzył go bez szmeru i dla bezpieczeństwa trzymał go w pogotowiu.
— Słuchaj, rzecz jest taka. Przed kilkoma godzinami przyjechałem z Wersalu.
— Nie dziwi mnie to, gdyż wiem, że co kilka dni jeździsz tam, by się wywiedzieć, co dzieje się między reakcyonistami i następnie zdajesz raport Komitetowi centralnemu. Cóż tam słychać?
— Bardzo źle.
— Dla kogo?
— Dla tych co walczą z rządem.
— Z jakim rządem? głośno zawołał Duplat zgorszony.
— Cicho! — zawołał Merlin. — Złe wiadomości dla tych co brali zakładników.
— Dla nas? Dla tych, co służą komunie?
— Tak. Skończyło się już jej panowanie.
— Cóż oni zamyślają, ci bandyci wersalscy?
— Chcą przypuścić szturm do Paryża.
— Tylko tyle, — szyderczo odrzekł Duplat. — Powitamy ten motłoch kartaczami tak, że zaledwie dziesiąty wróci do Wersalu.
— Kartacze te dotychczas nie wiele zrobiły.
— Bo niemieliśmy dobrego dowódcy.
— I nie będziemy mieli.
— Może się jeszcze znaleźć.
— Bardzo wątpię. Czy wiesz, że w Wersalu jest sto pięćdziesiąt tysięcy wojska?
— Tyle? To dużo!
— A teraz dalej. Przypuszczam, że nie jesteś tak głupim, jak większość twoich podwładnych.
— Dziękuję!
— Nie masz za co. Czy myślisz, mówiąc między nami, że dzisiejszy stan rzeczy może potrwać długo?
— Zkąd ja mogę wiedzieć?
— Czy myślisz, że państwa europejskie uznają komunę za rząd prawy i pozwolą jej rządzić Francyą?
Duplat zdziwiony takim obrotem rozmowy, nie wiedział co odpowiedzieć.
— Dajesz mi dziwne pytania — szepnął.
— Czy myślisz — mówił dalej Merlin, — że pijacy mogą stanowić prawa, rządzić finansami, dowodzić wojskiem, i że sprawy kraju będą iść dobrze, gdy rozmaici szubrawcy zajmować będą stanowiska, na których stać powinni ludzie uczciwi! Pomyśl i powiedz mil
— Cóż ja mam ci powiedzieć? Nie znam się na tem. Wbiłeś mi klina w głowę. Zresztą cóż mnie obchodzi Komuna?
— Więc dla czego służysz jej?
— Służę, ponieważ przy Komunie można coś zyskać, tak jak podczas oblężenia, a nawet więcej. Ponieważ mam w tem interes własny, noszę galony... Korzystam, dopóki się da... lecz gdy nastąpi klapa, nie zobaczą mnie więcej. Nie mam przesądów. Gotów jestem czyścić buty Thiersowi, jeżeli zapłaci mi dobrze. Dla mnie pieniądz jest wszystkiem. Niech mi zapłacą dobrze, a wywieszam członków Komitetu centralnego.
— O tem to właśnie pragnąłem dowiedzieć się od ciebie... Mogę ci dać dobry zarobek.
— Ja, a mówiąc właściwiej, rząd wersalski, który za mojem pośrednictwem czyni ci tę propozycję.
Zdumiony Duplat nie chciał wierzyć własnym uszom.
— Chyba kpisz ze mnie? — zapytał.
— Rzecz zbyt poważna, bym miał ochotę żartować. Chodzi o trzydzieści tysięcy franków dla nas obu.
— Trzydzieści tysięcy franków! — zawołał chwytając ramię Merlina.
— Cóż mam za to uczynić?