Skradzione skrzypce/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skradzione skrzypce |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 22.6.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Brand zorientował się od razu, że nic nie odwiedzie Rafflesa od powziętej decyzji. Przekonywać go, że przy obecnym stanie zdrowia nie powinien narażać się na wysiłki, byłoby bezcelowe. Raffles należał do tego rodzaju ludzi, którym bezczynność więcej szkodzi niż praca.
Henderson otrzymał dokładne instrukcje. Auto stało przed domem, gotowe do drogi. Raffles tymczasem przebrał się za agenta tajnej policji i przy pomocy umiejętnej charakteryzacji zmienił swą twarz nie do poznania...
Przed godziną dwunastą zatrzymali się przed domem wskazanym przez Branda. Mieszkanie dozorcy znajdowało się tuż obok głównych drzwi wejściowych. Raffles przywitał się z dozorcą uprzejmie i wsunął mu zręcznie do ręki banknot.
— Przyszliśmy tutaj, drogi przyjacielu, po pewne informacje... Chodzi nam mianowicie o zniknięcie Karoliny Huguet! Czy nie wróciła w międzyczasie do domu?
— Gdyby tak było, musiałbym ją zauważyć — odparł dozorca, zachwycony niespodziewanym zarobkiem. — Ale nie! Nie wróciła... — Mała Karolina należała do naszych najlepszych lokatorek, choć była biedna jak mysz kościelna... Porządne dziecko! Jak u niej było czysto w jej małym pokoiku! Niestety, więcej nic panom o niej nie mogę powiedzieć.
— Czy zechce pan asystować nam podczas rewizji mieszkania?
— Z przyjemnością — odparł dozorca.
Mówiąc to, z żalem spojrzał na rozłożona na stole poranną gazetę. Raffles dostrzegł ten ruch.
— Niech pan sobie nie przeszkadza... Będziemy mogli dokonać rewizji i bez pana. Mój przyjaciel zna drogę...
— Jeśli panowie nic nie mają przeciwko temu — odparł dozorca — to pozostanę tutaj. Panowie są prawdopodobnie agentami policji?
— Tak jest, przyjacielu — odparł Raffles. — Jestem detektywem. Ten zaś pan interesuje się ową młodą osóbką i dlatego zwrócił się do mnie o pomoc...
Z tymi słowy Raffles począł wspinać się na strome schody. Za nim szedł Brand. Gdy znaleźli się na ostatnim piętrze. Raffles zatrzymał się.
— To chyba tutaj? — zwrócił się do Branda.
— Nie, jeszcze parę schodków.
— Ale przecież tu już się kończą główne schody? Wyżej znajduje się chyba tylko strych?
— Mieszkanie Karoliny zostało właśnie przerobione ze strychu... Nic nie pomoże: musimy wdrapać się jeszcze wyżej.
Raffles stał w miejscu, rozglądając się ciekawie dokoła. Spostrzegł drzwi, przez których szybki widać było drugą część długiego ciemnego korytarza. Korytarz ten prowadził do wąskich kuchennych schodów, o których wspominał Brand. Było tam tak ciemno, że Raffles musiał oświetlić drogę latarką elektryczną.
Zaledwie zdołał zejść ostrożnie z kilku stopni, gdy z ust jego wydarł się stłumiony okrzyk. Skierował światło w stronę żelaznych prętów, na których opierała się poręcz. Pręty te ozdobione były żelaznymi ornamentami. Na jednym z nich wisiał strzęp błękitnego materiału. Raffles zdjął go ostrożnie i począł badać go z uwagą.
— Kawałek materiału, wydarty z sukni damskiej — rzekł do Branda. — Poznaję go... Suknię z tego materiału nosiła nasza mała podczas występu u Sabadoniego.. Cóż ty na to. Brand?
— Hm... Musiała widocznie zahaczyć suknią o wystający ornament...
— Musiała tego nie zauważyć... Gdyby spostrzegła się, postarałaby się odczepić suknię, nie rozrywając jej. Dziewczyna w jej warunkach materialnych, widząc, że suknią zahaczyła się o coś ostrego, zatrzymałaby się od razu, aby uniknąć szkody... Gdyby jednak było na to zapóźno nie pozostawiłaby wydartego kawałka, ale zabrałaby go z sobą. Suknię można naprawić... Czy nie podzielasz mojego zdania?
— Pewien jestem, że Karolina postąpiłaby w ten sposób — zawołał Brand — Oznaczałoby to w takim razie...
...że została uprowadzona przemocą i tymi właśnie schodami — dodał Raffles. — Mamy teraz niezbitą pewność, że dziewczyna została porwana. Dokonałem chemicznej analizy resztek wina: znalazłem w nich sporą ilość silnego środka nasennego.
— Zaczynam rozumieć — odezwał się Brand. — Prawdopodobnie winem poczęstował ją mężczyzna z brodą.
Raffles spojrzał na Branda z zagadkowym uśmiechem.
— Wydaje mi się to nieprawdopodobne — odparł, potrząsając głową. O ile zdążyłem poznać tę dziewczynę, nie wyglądała mi na osobę przyjmującą poczęstunki od obcych ludzi.
— Mógł to być ktoś z jego krewnych...
— Nie posiadała żadnej bliższej, ani dalszej rodziny... Słyszałem to z jej własnych ust.
— Sąsiedzi mówili mi, że zwykle około godziny dziewiątej spożywali kolację. Być może, wino stało na stole, i dziewczyna poczęstowała nim gościa...
— Człowiek ten miałby rzucić się na dziewczynę, nie wiedząc, czy ojciec jej nie wróci lada chwila?
— Mógł wiedzieć o tym wcześniej, albo też...
— Jak wytłumaczysz, że ojczym dziewczyny nie wrócił do domu?
Brand zamilkł i wzruszył ramionami.
— Tak, to nie jest zupełnie jasne... — rzekł po chwili.
— Moglibyśmy przyjąć, że współdziałał w porwaniu — rzekł Raffles.
— Ależ to okropne! Nie, to chyba niemożliwe. — zawołał Brand. — Wiemy wprawdzie, że lubił zaglądać do kieliszka i że nie wywiązywał się należycie ze swych obowiązków wobec Karoliny, ale od tego do zbrodni jeszcze daleko!...
Jeśli ta hypoteza ci nie odpowiada, Brand, pozwól, że ci wskażę na jeszcze jedną możliwość: otóż ten ojczym mógł sam nasypać proszku nasennego do jej szklanki.
— Pocóź-by to robił, u licha, jeśliby nie miał na celu ułatwienia porywaczom ich dzieła?
— Poprostu, aby ukraść skrzypce — odparł Raffles.
Zapanowała cisza.
Obaj mężczyźni w czasie tej rozmowy przeszli niewielką przestrzeń, dzielącą ich od głównej klatki schodowej.
— Musielibyśmy przypuścić, Edwardzie, że Huguet znał wartość instrumentu — podjął Brand.
— Oczywiście... Wiedział o tym doskonale. — Dowiedział się o niej z moich własnych ust owego wieczora, gdy Duhamel wprowadził mnie do domu Sabadoniego. Przypominam sobie dokładnie, że stał on tuż obok mnie, gdy mówiłem Karolinie o wartości jej Stradivariusa. Wyraz jego twarzy powinien był wówczas przestrzec mnie o tym, co musiało nastąpić. Niestety, zbyt byłem wówczas zajęty sprawą pojedynku. Gdyby nie to, pomyślałbym o tym wcześniej i zdołałbym napewno zapobiec nieszczęściu.
— Cała sprawa wikła się jeszcze bardziej — rzekł Brand, otwierając drzwi do mieszkania.
— Dlaczego?
Skoro kradzieży skrzypiec dokonał stary Huguet, to skąd mógł o tym wiedzieć człowiek, który przybył do mieszkania zaledwie w pół godziny po jego wyjściu?
— To zwykły przypadek... Człowiek ten mógł przybyć w innych zamiarach. Zastał dziewczynę uśpioną i skorzystał z okazji. Tym tłumaczy się śpieszna ucieczka przez kuchenne schody, w czasie których oddarty został kawałek materii... Orientował się on doskonale w rozkładzie domu. Wiedział, że schodami tymi można wyjść tak, aby nikt z mieszkańców domu tego nie zauważył... Nasuwa się pytanie, czy uczynił to na „własny rachunek“, czy też działał z polecenia osoby trzeciej?
— Tym trzecim mógł być tylko Sabadoni — rzekł Brand.
— I mnie również przyszło to do głowy. Ale nie zapuszczajmy się zbyt daleko...
Rozejrzał się po skromnym mieszkaniu.
— O rabunku nie może być mowy — rzekł. Wszystkie rzeczy stoją na swoich miejscach. Nigdzie nie widać ani śladu walki.
— Zastanawiam się, dlaczego nikt z sąsiadów nie zauważył porwania?
— Mogę ci to wytłumaczyć: Wynieść nieprzytomną dziewczynę z domu jest łatwiej, niż kosz z bielizną... Wątpię zresztą, czy sąsiedzi byli wówczas w domu?
— Daremnie straciliśmy czas — rzekł Raffles. — Sprawa, moim zdaniem, jest jasna. Karolina najpierw została uśpiona, a po tym zjawił się ktoś, kto ją porwał z mieszkania. Mamy tu do czynienia z dwoma przestępstwami, co czyni nasze zadanie o wiele trudniejszym. Przede wszystkim musimy odnaleźć Karolinę. Sprawa kradzieży skrzypiec pozostać musi chwilowo w zawieszeniu. Będziesz musiał przeprowadzić wywiad wśród handlarzy starych instrumentów.
— Czy nie lepiej byłoby zawiadomić o wszystkim policję?
— Oczywiście... Policja rozporządza najrozmaitszymi środkami. Może za pomocą radia zawiadomić wszystkich handlarzy instrumentów o kradzieży, może nawet ostrzec posterunki graniczne... Taki człowiek, jak Huguet, z pewnością postara się wywieźć cenne skrzypce zagranicę... Niestety: nie jestem pewien czy w tej chwili nie znajduje się on wraz ze skrzypcami w drodze do Amsterdamu, lub Londynu?
— Co poczniemy z dziewczyną?
— I w tej sprawie również uciekniemy się do pomocy policji. Nie znaczy to jednakże, że na tym zadanie nasze się kończy. Będziemy prowadzili w dalszym ciągu poszukiwania na własną rękę. Jeśli okaże się, że Sabadoni maczał w tym palce, niech się ma na baczności! A teraz nie traćmy czasu! Musimy zawiadomić telefonicznie policję i wziąć się szybko do roboty.
Raffles raz jeszcze rozejrzał się po mieszkanku, przerzucił nuty, leżące na pianinie i wyszedł na korytarz.
Wizyta w mieszkanku przyniosła obu naszym przyjaciołom nowy dowód w sprawie, w postaci kawałka błękitnej materii. To miało im wystarczyć do odszukania w olbrzymim Paryżu śladów biednej ulicznej skrzypaczki.
— Jeśli naprawdę jest to sprawka Sabadoniego, to z pewnością nie zabrał jej do siebie — rzekł Brand, gdy powrócili do domu.
— I ja tak sądzę — odparł Raffles. — W każdym razie musimy do niego się udać. A może ją tam zastaniemy? Chciałbym za wszelką cenę uniknąć skandalu. Gdy policja przejmie sprawę w swoje ręce, nie obejdzie się bez tego, aby nazwisko dziewczyny nie ukazało się na szpaltach dzienników. Wytworzy to niepotrzebny hałas dokoła jej osoby, mogący rzucić na nią cień złej sławy. Jeśli zawiadomić policję.
— Gdy mu powiemy w jakiej przychodzimy sprawie, nie przyjmie nas...
— Nie uważaj mnie za głupca, Brand... Zanim tam się udamy, przebierzemy się i ucharakteryzujemy tak, że nas nikt nie pozna... Musimy go nauczyć moresu! Przygotuj auto do drogi, Henderson. Jedziemy do mieszkania Alfonsa Sabadoniego.
— Słucham, mylordzie — odparł Henderson. — Zakarbowałem sobie dobrze w pamięci adres tego łotra, z którym się pan pojedynkował.
Auto zatrzymało się. Brand i Raffles wysiedli z maszyny i skierowali się prosto w stronę loży portiera. Nie zauważyli, że Henderson cichaczem opuścił swoje miejsce przy kierownicy i szedł za nimi w pewnej odległości. Wierny szofer postanowił bowiem trzymać się w pobliżu swego pana, aby w razie potrzeby przyjść mu z pomocą.
— Tak... Pan Sabadoni jest w domu — rzekł portier, zdziwiony trochę widokiem gości o tak wczesnej porze. — Przez cały ranek, nie wychodził z domu...
Czy miał u siebie gości, na to pytanie portier nie był w stanie odpowiedzieć. „Jeśli panowie są ciekawi, mogą się sami przekonać“ — dodał.
Raffles nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Szybko wbiegł po schodach na górę. Brand poszedł za jego przykładem. Za nimi w przyzwoitej odległości skradał się po cichu Henderson.