Skradzione skrzypce/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skradzione skrzypce |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 22.6.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Raffles wybrał umyślnie pensjonat, położony w dzielnicy odległej od mieszkania Sabadoniego. Na widok serdecznego przyjęcia, jakie zgotowała nowej pupilce właścicielka pensjonatu, doznał miłego uczucia, że dziewczyna oddana jest w pewne i godne ręce. Pożegnał Karolinę obietnicą, że wkrótce zgłosi się do niej z wiadomościami o losie skrzypiec.
Raffles zapłacił z góry za miesiąc utrzymania, po czym pożegnał zacną wdowę.
Na dole czekał Henderson w aucie. Raffles kazał się zawieźć do najbliższej restauracji, ponieważ głód dokuczał mu dotkliwie.
Usiedli wraz z Brandem w pustej prawie sali.
— Musimy się naradzić nad planem działania — zaczął Raffles, gdy kelner zostawił ich samych, przyjąwszy zamówienie. — Należy działać szybko... Czyś zawiadomił już policję, Brand?
— Tak... Podałem im dokładny opis instrumentu tak, jak mi go określiła Karolina. Obiecano natychmiast wysłać agenta do pensjonatu celem przesłuchania jej. Poza tym policja ma na oku wszystkie dworce paryskie... Jest to zadanie, które przerastałoby nasze siły. Uprzedziłem Karolinę, aby w zeznaniach swoich ograniczyła się tylko do kradzieży skrzypiec, a nie wspominała nic o porwaniu... Zagmatwałoby to tylko sprawę.
— Doskonale... Mamy więc rozwiązane ręce. Zajmiemy się tymi sprawami, których policja nie mogłaby załatwić. Możemy, na przykład, zbadać wszystkie miejsca w Paryżu, gdzie sprzedaje się lub kupuje stare instrumenty. Znam takie dwie dzielnice. Jedna znajduje się w pobliżu dzielnicy studenckiej, Quartier Latin, druga zaś w pobliżu Placu Republiki. Pełno tam sklepów i sklepików ze starymi instrumentami.
— Przecież i policja mogłaby to zrobić? — zapytał ze zdziwieniem Brand.
— Oczywiście, ale nie dałoby to żadnego wyniku... Ci ludzie — to spryciarze pierwszej klasy: z daleka wyczują agenta policji nawet pod postacią kupca-amatora lub sprzedawcy. My natomiast będziemy mogli z większym powodzeniem zagrać rolę nabywców. Przebierzemy się za bogatych yankesów.
— Wspaniała myśl... Obawiam się tylko że jej wykonanie zajmie nam zbyt dużo czasu.
— Nie mamy innej rady... Zaczniemy jeszcze dziś. Weźmiesz ze sobą Hendersona i auto. Podzielimy się pracą: ja biorę na siebie całą dzielnicę studencką, ty zaś musisz „opracować“ Plac Republiki.
Zjedli szybko skromny posiłek.
Henderson zawiózł ich następnie do domku na Montmartrze. Aż do godziny pierwszej w południe zajęci byli przebieraniem się, starannym charakteryzowaniem twarzy i przeprowadzaniem zasadniczych zmian w swym zewnętrznym wyglądzie. Około godziny trzeciej obaj przyjaciele opuścili mieszkanie. Brandowi przypadło w udziale auto wraz z Hendersonem, który przebrał się na tę okazję w jaskrawą i kapiącą od złota liberię szofera. Raffles natomiast miał posługiwać się wynajętymi taksówkami.
Na Placu Blanche Raffles wsiadł do taksówki i kazał szoferowi jechać w stronę dzielnicy studenckiej. Wysiadł na brzegu Sekwany i przez Most Aleksandra przeszedł na Ile de la Cite.
Wzdłuż całego wybrzeża ciągnęły się małe kramiki, w których sprzedawano wszystko, poczynając od starych książek, a kończąc na miniaturach i instrumentach muzycznych. Znawcy potrafili czasem wyłowić spośród zwałów rupieci rzecz prawdziwie cenną i wartościową. Raffles rozglądał się bacznie dokoła, lecz nigdzie nie widział nic, co kształtem przypominałoby pudło do skrzypiec.
Minął ubogie kramy i skręcił w szeroką ulicę, wiodącą do Panteonu. Po obu stronach ulicy ciągnęły się bogate antykwariaty. Cenne miniatury, droga sewrska porcelana, prawdziwe szkice Rembrandta, świadczyły o tym, że właściciele tych sklepów obracają dużym kapitałem.
Raffles chodził od sklepu do sklepu, ostrożnie badając teren i nie od razu zdradzając się ze swymi zamiarami.
Wreszcie po godzinie daremnych poszukiwań wydarzyło się coś, co nadało poszukiwaniom tym zupełnie inny bieg. Raffles skręcił w boczną uliczkę i nagle zatrzymał się na widok grupki ciekawych, stojącej na ulicy.
Grupa ta otaczała niewielki sklepik ze starożytnościami, jakich pełno w studenckiej dzielnicy, gdzie młodzież nader często wyzbywać się musi swych pamiątek rodzinnych.
Przed drzwiami tego sklepu stal agent policji i spokojnym głosem udzielał informacyj jakiejś młodej dziewczynie. Raffles zbliżył się do niego w tym samym momencie, gdy z za węgla wyłonił się drugi agent, który wszczął ze swym kolegą pogawędkę. — Raffles nadstawił uszu.
— Tak... Wszystko odbyło się w ten sposób, jakeśmy przypuszczali... — mówił. — Złodziej wdarł się do sklepu od strony podwórza... Zabił psa jednym celnym strzałem... Zwierzę padło, nie zdążywszy wydobyć z siebie głosu...
— Świadczy to o tym, że złodziej musiał doskonale być obeznany z terenem — odparł drugi agent. — Jak się czuje ofiara napadu?
— Odzyskał przed chwilą przytomność, ale jest bardzo słaby... Otrzymał potężne uderzenie w głowę...
Raffles przecisnął się przez tłum ciekawych.
— Co tu się stało? Włamanie?
— Tak, i to dość śmiałe... — odparł agent. — Opróżniono chyba połowę sklepu..
— Contran twierdzi, że wołałby raczej śmierć, niż tę stratę — dodał drugi agent. — Skradziono mu skrzypce o wielkiej wartości. Miał je podobno kupić za kilkaset tysięcy, tak przynajmniej utrzymuje. Ale któż by w to uwierzył? Czy znajdzie się ktoś, kto da za skrzypce pół miliona?...
— Słyszałem już o podobnej historii — przerwał mu pierwszy agent. — Wprawdzie nie rozumiem tego, ale to jest prawda...
— Oczywiście, prawda — przyszedł mu z pomocą Raffles. — Cóż to były za skrzypce?
— Nie wiem dokładnie... Contran powtarza wciąż jakąś nazwę, która zaczyna się na Strida, czy też Stradi!
— Stradivarius... — podpowiedział mu Raffles.
Oczy jego nabrały nagle blasku.
— Czy dawno nabył ten instrument? — zapytał.
— Nie wiem dokładnie... Zdaje się, że wspominał o tym, jakoby miał go nabyć dopiero wczoraj wieczorem...
— Czy wymienił cenę kupna? — zapytał Raffles, drżąc z ciekawości.
— Tego nie chciał zdradzić... To człowiek, który potrafi trzymać język za zębami... Mówił tylko, że te skrzypce warte były przynajmniej milion franków.
— Nie... Został napadnięty nagle, w momencie, gdy chciał wstać z łóżka, słysząc jakieś podejrzane szelesty. W pokoju paliła się tylko nocna lampka. Contran był jeszcze nawpół zaspany...
— Czy złodziej był sam?
— Trudno odpowiedzieć na to pytanie... Przypuszczamy, że musiało ich być przynajmniej dwóch. Jeden człowiek nie zdążyłby sam dokonać wszystkiego w tak krótkim czasie.
— Czy dużo przedmiotów zginęło?
— Mało, ale za to same najdroższe... Tak przynajmniej twierdzi Contran... Skradziono prócz skrzypiec kilka miniatur i otwarto żelazną kasę, stary grat, którego otwarcie nie przedstawiało zbyt wielkich trudności.
Raffles stał przez chwilę bez ruchu, przeklinając los, który zbyt późno sprowadził go na właściwe miejsce. Myśl jego pracowała gorączkowo.
— Czy wiadomo wam, przyjacielu, że wczoraj wszystkie posterunki policji zostały zaalarmowane wiadomością o kradzieży Stradivariusa?
— Tak jest — odparł agent ze zdziwieniem. — Nie rozumiem tylko, skąd pan dotarł do tych wiadomości?
— Mam stosunki... — odparł Raffles z tajemniczym uśmiechem. — Czy pomyśleliście o tym, że skrzypce, które tu wczoraj skradziono, mogą być tymi samymi skrzypcami, które pierwotnie należały do Karoliny Huguet?
Agent spojrzał na Rafflesa z podziwem.
— To naprawdę możliwe...
— Idźmy dalej: jestem zdania, że kradzieży u Contrana dokonał ten sam człowiek, który skradł skrzypce Karolinie Huguet. Innymi słowy: winnym napadu i kradzieży jest w obu wypadkach Charles Huguet, ojczym poszkodowanej dziewczyny.
— Po cóż by to uczynił, skoro sprzedał skrzypce, otrzymując za nie dobrą cenę?
— Mógł po tym przyjść do wniosku, że cena była zbyt niska... Wydaje mi się, że człowiek, który współdziałał z nim w napadzie, sam naprowadził go na tę myśl.
— Huguet miałby zdradzić się przed trzecią osoba?...
— Pijacy często mówią to, czego nie trzeba — odparł Raffles, wzruszając ramionami.
— Ale jak zdobyć dowody?
— W bardzo prosty sposób. Dziwię się, że policja dotąd na to nie wpadła — odparł Raffles. — Contran musiał prowadzić jakieś książki, w których odnotowywał ważniejsze tranzakcje. Wystarczy zajrzeć do ksiąg, aby sprawdzić, za jaką sumę kupił Stradivariusa...
Agent spojrzał na Rafflesa z podziwem i zniknął w głębi sklepu.
Po dziesięciu minutach ukazał się z powrotem.
— Wpadł pan na doskonały pomysł — rzekł z uznaniem. — Znalazłem książkę, w której odnotowana była wczorajsza tranzakcja.
— Czy można wiedzieć, ile zapłacił za skrzypce?
— 1500 franków.
— A to spryciarz! — zawołał Raffles. — Skrzypce warte są kilkaset tysięcy.
Pomruk niedowierzania rozległ się wśród gromadki.
— Miałem te skrzypce w ręku — ciągnął dalej Raffles. — Jest to prawdziwy Stradivarius, jakich na całym świecie znajdzie się jeszcze około dwudziestu. Huguet musiał widocznie wygadać się przed kimś, że sprzedał je za tak niską cenę... Wyjaśniono mu wówczas, ile skrzypce warte były naprawdę. Spólnik jego w następnej kradzieży znał widocznie rozkład mieszkania i sklepu. Jeszcze raz wam powtarzam: jeśli znajdziecie Charlesa Hugueta, zaaresztujcie go, jest on bowiem sprawcą wczorajszego włamania.
— Jeśli to prawda, nie wymknie się z naszych rąk! Roztoczono przecież obserwację nad wszystkimi dworcami. Nawet mysz nie wymknie się z Paryża bez naszej wiedzy. Rysopis Hugueta podany został do wiadomości wszystkich posterunków policji.
— Mam wrażenie, że będzie usiłował umknąć do Londynu — wtrącił się do rozmowy drugi agent, który wyszedł właśnie ze sklepu.
— Do Londynu? — zapytał Raffles zdziwiony. Skąd wpadł pan na tę myśl?
— Ponieważ jego wspólnik jest Anglikiem.
— Skąd pan o tym wie?
— — Contran słyszał, jak klął po angielsku... Kilka słów, które zamienił z Huguetem po francusku, wypowiedział również z cudzoziemskim akcentem.
— Sądzi więc pan, że uciekną do Londynu?
— Jestem tego pewien: Przypuszczają, że wiadomość o kradzieży nie dotrze tak szybko do Anglii!.
— Czy roztoczono również obserwację nad lotniskami? — zapytał Raffles.
— Nad lotniskami? — powtórzył agent. — Sądzę, że nie...
— Jeśli tego nie zrobiono, popełniono poważny błąd... Obawiam się, że cała praca pójdzie na marne — odparł Raffles. — Dzisiaj po południu o godzinie trzeciej minut piętnaście odleciał samolot pasażerski do Londynu. Możliwe, że nasi zbiegowe odlecieli do Anglii...