<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Nerger
Tytuł Skradziony król
Wydawca Nakładem „Nowego Wydawnictwa“
Data wyd. 1929
Druk Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Der gestohlene König
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


8.

W każdym razie posiadł jeden punkt zahaczenia: Balma.
Kim czy czem była ta balma?
Nick Carter biegł przez ulice miasta. Nie myślał o niczem, pozwalał się nieść prądowi ludzkiemu.
Illirja posiadała dotychczas wiele cech wschodnich. Zbyt długo kraj ten znajdował się pod panowaniem tureckiem, a następnie pod wpływem innego ościennego mocarstwa, by mógł rozwinąć własną swą indywidualność. Obce jarzmo wyryło swe piętno na języku, zwyczajach, a nawet architekturze kraju.
Trzy razy przemierzył już pryncypalną ulicę miasta. Mijali go rozmaici przechodnie: robotnicy, żebracy, dostatnio ubrani obywatele, kobiety, pożądliwie przyglądające się wystawom, dzieci, beztroskliwie bawiące się na chodnikach. Wszystko to wylewało się z wąskich, ciemnych przecznic na główną ulicę. Trzy razy już przeszedł koło jakiegoś żebraka, który, leżąc raczej, niż stojąc u wrót jakiegoś kościoła, natrętnie domagał się jałmużny. Nick Carter przystanął, nie miał jednak drobnych. Szukał ich napróżno we wszystkich kieszeniach: Żebrak chwycił go już za połę palta i czekał na datek. Gdy go jednak otrzymał, jeszcze mocniej uchwycił się nieznajomego i mówił: — Pan się omylił, mój piękny panie. Aż tyle mi pan daje?
Detektyw ze zdziwieniem spojrzał na żebraka. Nie zdarzyło mu się dotąd, by ktoś odrzucał datek, dlatego że był za duży.
Rozweselony poklepał żebraka po ramieniu.
— Może masz rację, stary, odrzekł w zadumie i teraz dopiero przyjrzał się bacznie żebrakowi. Rysy jego były ostre, wyraziste, a oczy nie miały w sobie tego tępego fatalizmu, który spotyka się zawsze u żebraków.
— Powiedzże mi wreszcie, dlaczego mnie zatrzymujesz, kiedy otrzymałeś już datek?
Żebrak pokiwał głową.
— Los żąda za wielkie szczęście wielkiego okupu. Stary już jestem, więc boję się już wszystkich ludzi.
Detektyw odszedł kilka kroków. — Boisz się zawiści bogów? Cześć ci, starcze! Stworzyłeś sobie zdrową filozofję. Muszę ci dać jakieś zajęcie, byś odrobił banknot, który ci dałem.
Zawrócił i nachyliwszy się nad uchem starca, zapytał go szeptem:
— Słuchaj, znasz ty Balmę?
Detektyw zląkł się sam, widząc, jak sucha dłoń starca zacisnęła się nagle w pięść, w piersiach sparło mu oddech, a oczy rozszerzył strach.
— Jakie słowo wymówiłeś cudzoziemcze!
Radość niemal sparaliżowała mowę detektywowi. Czuł, że znajdzie nareszcie jakiś trop.
— Mów, co wiesz, starcze. Możesz zarobić dużo jeszcze takich papierków.
Stary potrząsnął głową, przestraszony, i odrzekł: — Nie mogę o tem mówić.
— Posłuchaj mnie jeszcze. Ty nie wiesz, ani kim jestem, ani co robię. Ale wiedz, że od twojej odpowiedzi zależy wolność i życie wielu ludzi. Pomyśl chwilę o nędzy tego kraju, o głodujących dzieciach i ojcach, którzy dopiero wtedy będą w stanie kupić chleba dla swoich, gdy państwo otrzyma pożyczkę.
Słowa te musiały staremu trafić do przekonania. Nick Carter ciągnął wiec dalej: — Czy możesz to wziąć na swoje sumienie, byś miał przemilczeć rzeczy, od których zależą losy tego kraju? Ty sam nie pragniesz już bogactwa dla siebie, ale pomyśl o tych, którzy będą głodowali dlatego, że ty nie chcesz mówić.
— To nieprawda, odrzekł stary. Ty chcesz mnie złapać. Co mnie to wszystko może obchodzić?
Nick Carter czuł jednak, że wziął starego za serce. Bronił się on jeszcze, ale ulegnie wkońcu i powie wszystko.
— Za dobre odpłacasz mi złem, nacierał dalej. A wiesz przecież, że los mści się za to.
— Panie, cofnij te straszne słowa. Widzisz przecież, że strach zamknął mi usta i mówić nie mogę.
— Więc pisz!
Starzec odwrócił się, szeptał jakąś litanję, przeplataną przekleństwami i pogróżkami, miotanemi w stronę niewidzialnych wrogów, wreszcie podniósł głowę i rzekł:
— Daj papier.
Nick Carter podał mu kartkę, wyrwaną z notesu. Stary pisał coś chwilę, rzucił kartkę na ziemię, porwał się z miejsca i uciekł w ciemną przecznicę.
Nick Carter podniósł papier i odczytał go przy świetle latarni.
— Jeśli chcesz znaleść to, co ma zaspokoić głód biedaków, to wejdź na górę słońca i czekaj, aż ono wzejdzie tam, gdzie w złocie i purpurze przybywa codziennie.
Nick Carter zaśmiał się. Przeżył przynajmniej ucieszny epizod. Do djabła, wpadł niechcący w sidła starego, sprytnego cygana. Podobną przepowiednię mógłby od biedy sam sfabrykować. Dał się wziąć na gadaninę starego szarlatana ulicznego.
Powrócił do hotelu, rzucił się na łóżko i zasnął natychmiast.
Gdy się przebudził, było jeszcze ciemno.
Zapragnął świeżego powietrza.
Na uśpionych ulicach nie było jeszcze żadnego ruchu. Wkrótce znalazł się za rogatkami miasta. Wśród nagiej płaszczyzny sterczał niewielki pagórek. W tę stronę skierował detektyw swe kroki i niebawem znalazł się na szczycie pagórka, skąd rozciągał się widok na pobliską stolicę.
Usiadł na kamieniu i nagle przypomniała mu się wczorajsza przepowiednia. Właśnie znajdował się na górze, wprawdzie bardzo niskiej i czekał — na co? a prawda... na słońce...
Do takich zabobonów musi się już uciekać w swym pościgu za jakimś Balmą. Musi to być jakiś tęgi bandyta. Strach budzi samo jego imię. Końcem patyka, który wpadł mu w rękę, zaczął pisać na piasku B. A. L. M. A.
Stało teraz przed nim to słowo, za którego odcyfrowanie dałby wiele. Co miał wspólnego zabity sekretarz z tym tajemniczym Balmą?
Daleki tętent obudził go z zadumy. Nie miał ochoty spotkać się z kimkolwiek. Wsunął się w krzaki i nasłuchiwał. Tętent zbliżał się zwolna. Dokładnie już słyszał uderzenia kopyt końskich o nierówność drogi. Może oto nadjeżdża ten ktoś, na kogo czekał?...
Z ciemności wyłonił się najpierw łeb koński, a następnie jeździec.
Nick Carter do bólu przygryzł sobie wargi, by nie krzyknąć.
Była to królowa.
Blada była jej twarz, zmęczone ruchy. Zsunęła się z siodła i usiadła na tym samym kamieniu, na którym przed chwilę siedział detektyw.
Koń stał nieruchomo obok niej. Nick Carter nie wiedział, czy ma wyjść ze swego ukrycia, czy też pozostać niewidzialnym. Siedział tymczasem bez ruchu i przyglądał się pięknemu obrazkowi.
Królowa wsparła głowę na dłoni i przyglądała się wschodzącemu słońcu. W krzakach zaćwierkało ptactwo. Czerwono-złote strzały rozbłysły nagle na wschodzie, a jeden z promieni ozłocił suknię królowej. Oślepiona przymknęła powieki i jeszcze niżej pochyliła głowę.
Nagle z ust jej wyrwał się okrzyk. Zerwała się z miejsca i stała jak spłoszona łania. Wzrok miała nieruchomo utkwiony w wyryty na piasku napis: B. A. L. M. A.
Bała się obejrzeć za siebie. Ktoś stał tam może! A ona była sama. Znikąd nie mogła spodziewać się pomocy. Kto mógł wypisać ten wyraz, jeśli nie on?
Koń zadrżał również bojaźliwie. Precz, byle precz stąd. Jednym susem wskoczyła na siodło i pomknęła w kierunku miasta.
Nick Carter stał bez ruchu. Dziwne myśli kiełkowały mu w mózgu, niesamowite powstały obrazy.
— Muszę cię uratować — wyszeptał, a słowa jego brzmiały jak przysięga.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Nerger i tłumacza: anonimowy.