Spokój Boży/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W tych dniach znalazłem rodzinne dokumenty w bibliotece i zapragnąłem je zbadać. W tym celu byłem u proboszcza i prosiłem o pozwolenie przejrzenia starych kościelnych ksiąg.
Był to człowiek młody, wysoki o ostrych rysach, wielkich niebieskich oczach. Nadzwyczaj uprzejmy, światowiec w całem tego słowa znaczeniu. Po kilku jednak minutach rozmowy okazał się tem, czem był w istocie — zapalonym obrońcą surowego chrystyanizmu. Prowadził rozmowę — słuchałem, nawpół przytomny. Pojąłem tylko jedno: miał zamiar przeistoczyć, zaniedbane przez poprzedników, zecofane urządzenia kościelne. Nazywał stare miasto sodomą bezbożności i złych obyczajów. Wszystkie grzechy gnieździły się w niem: pijaństwo, niemoralność, karciarstwo, bale stowarzyszonych. Kto stare chwali miasto, nie zna go, lub daje się uwieść pozornej uczciwości i uprzejmości. Ale z Boską pomocą zmieni się kierunek wiatru. Już dziś widzi owoce pracy niedawno rozpoczętej. Oddawna nie słyszałem słów fanatyzmu. Przebrzmiały, jak pusty dźwięk a młody, rozgoryczony człowiek, uczący dobrych obywateli bojaźni Bożej, wydał mi się wstrętnym. Miałem zamiar zaprzeczać, lecz zaniechałem. Czułem się niezdolnym do dysputy i dziś pierwszy raz szczerze się cieszyłem, że nie należę do ich obozu. Wyobraźmy sobie, że ten człowiek, sługa Wszechmocnego, pieni się ze złości, nie wiedząc o tem, że wiara żąda spokoju i łagodności. Istotnie, wilki ubiegają się o owieczki. Gdym powstał, by odejść, stał się proboszcz tym samym, co na początku, zręcznym światowcem. Serdecznie uścisnął mą dłoń, uśmiechnął się mile i żartował z uniesienia.
Idę do domu, lituję się nad starem miastem. Za dawnych proboszczów lepsze miało czasy. Zastosowywali kazania do potrzeb. Z chęcią u karcianego siadywali stołu, dobrym nie pogardzali trunkiem, cieszyli się, gdy młodzież tańczyła a nie płakali, błogosławiąc młode pary. Zdaje mi się, że powietrze się ścieśniło, słońce mniej wesoło świeci, wiatr stał się chłodnym i ostrym a dla starego, pełnego życia miasta, nadeszła godzina nawiedzenia.
.....Dopiero na wiatrakowej górze, pod promieniami słońca, porzuciłem smutne myśli. Czeka mnie radość, która serce napełni najnieprawdopodobniejszemi do ziszczenia nadziejami i bić każe burzliwem, młodocianem tętnem. Na biurku znajduję wiązankę róż. Przyniósł kwiaty posłaniec z prośbą, by je obcemu panu postawiono na stole. Jeśli nie od niej, od kogóż pochodzić mogą? Nie zapomniała o mnie, myśli i przesyła ukłony. A może pochodzą od przyjaciółki z przytułku? Nie, to niemożliwe. Tak piękne kwiaty nie rosną w mieście, zrywano je na górach, w ogrodzie młynarza.