<<< Dane tekstu >>>
Autor Peter Nansen
Tytuł Spokój Boży
Wydawca Przegląd Tygodniowy
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz M. M.
Tytuł orygin. Guds Fred
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
20 lipca.

Słowik śpiewa na wiatrakowej górze. Przechadzałem się dziś po lesie z córką młynarza. W gruncie rzeczy niema wtem nic dziwnego. A jednak doznaję uczucia, jakby mi się coś nadzwyczajnego zdarzyło. Spotkałem ją. Jesteśmy sąsiadami, więc niema w tem nic dziwnego. Znamy się przecież, mogę ją zatrzymać i przemówić do niej. Tymczasem ona mnie zatrzymała, w czem znów nic nienaturalnego nie znalazłem. Pytała: „Co pan porabia, jak panu się powodzi? czy dużo bywa, czy tęskni za stolicą? Odpowiedziałem: „Codzień szczęśliwszym się staję. Nigdzie nie bywam; nic mi nie brakuje. A w dodatku otrzymałem przedwczoraj pęk przecudnych róż“. Później przyznała, że róże od niej pochodzą a ja cieszę się, że z tego nie robi tajemnicy. Mówi: „Przysłałam kwiatki, dlatego, że wielką ku temu miałam ochotę. Myślałam — ucieszą go, ponieważ są rzadkie i ładne a chciałam mu przyjemność sprawić“.
Pytałem, zkąd żywi dla obcego zupełnie człowieka tyle przyjaznych uczuć. Odrzekła: „Wiem, że pan prawdziwego nie doznał szczęścia a mnie było zawsze tak dobrze“. Proszę ją, by mi opowiedziała o życiu, spędzanem z ojcem na samotnej wiatrakowej górze. Potrząsnęła głową: „O tem nie mam nic do opowiadania. Pielęgnuję pszczoły, kwiaty, owoce i czytuję ojcu. Chce pan więcej wiedzieć, przyjdź pan do nas. My również, jak pan, nigdzie nie bywamy. Dlatego dobrze nam będzie razem“. Później dodała: „Niech pan nie odpowiada. Jeśli się czuje szczęśliwym w swej samotności, to niema po co szukać ludzi, ale gdyby pan kiedyś zapragnął naszego towarzystwa — będzie zawsze mile widzianym“. Później zaczęliśmy się żegnać. Nagle wpadło mi na myśl, że mam jej kilka pytań do zadania i mówię: „Widziałem panią, gdyś stała wtedy na górze pod młynem. A coby było, gdyby młyn się poruszył?“ „Nie“, odpowiedziała, „niema niebezpieczeństwa, młyn już oddawna jest bezczynnym. Ojciec się zestarzał, zaniewidział i nie pracuje“.
Na pożegnanie ukłoniła się i odeszła, ja jednak pozostałem i cicho posyłam za nią tysiące błogosławieństw, całą harmonię dziękczynienia i szczęścia. Czy ją kocham? Nie, bo jej nie pożądam. Nie chciałbym nic w naszym zmienić stosunku. Zmysły moje śpią, jak dzieci w kołysce i uśmiechają się do pieszczoty jej głosu. Wielkie, łagodne ciepło, płynące z jej oczu, opromienia mię. Uścisk jej dłoni jest czuwaniem anioła. Gdyby nieprawdopodobieństwo prawdą się stało — a ona dziś do mych zapukała drzwi — uciekłbym, jak przed profanacyą i wydawałbym się sobie przeklętym, jak człowiek, który, stojąc nad źródłem oczyszczenia, widzi męty skupione wokoło swego obrazu.
I gdym znów w swoim siedział pokoju i wpatrywał się w kwiaty, uczułem potrzebę dania jej do zrozumienia, jak bardzo cenię jej przyjaźń. Napisałem na karteczce: „Od człowieka, zbawionego przez ciebie“. Wziąłem kartkę i różę, pobiegłem do domu młynarza, przytwierdziłem je do drzwi. Ponieważ ojciec jej jest niewidomym, pewien jestem, że w właściwe wpadną ręce. Powracam do domu a w piersi mej słowicze słyszę śpiewy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Peter Nansen i tłumacza: anonimowy.