Spokój Boży/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzisiaj spędziłem całe rano na wałach portu i przyglądałem się nadchodzącemu parowcowi. By uniknąć możliwego spotkania ze znajomymi podróżnymi — usiadłem niedaleko przystani towarowej. Wpatrywanie się w nią bawiło mię. Pokryte szlamem słupy; mrowie łażących między masztami raków — przypominały dawne, dawne czasy, kiedy przybycie parowca było uroczystością, bo jedynym ze światem łącznikiem. Święto zaczynało się o świcie. Wtedy również, jak dziś, godzina przybycia nie była określoną. Właściwie powinien był przybywać do portu o piątej — jeśli jednak gęsta mgła pokryła brzegi fiordu, czekanie trwać mogło i kilka godzin. Jak dziecko biegałem pięć lub sześć razy tam i napowrót, by zawiadomić rodziców o przybyciu statku.
Nareszcie sygnalizują, mgła się rozświetla — zbliża się gorąco oczekiwany parowiec — a z nim ciotki, podarki, mnóstwo wybornych przysmaków.
Podczas, kiedy tu siedzę i dawne odświeżam wspomnienia — mgła opada i cały przykrywa fiord. Szara ściana zasłania widok. Zdaleka rozlega się odgłos rogu. Żałośnie narzeka, z niepokojem uprzedza. Kapitan, widząc się tak blizkim celu, podwaja siły. Okręt zbliża się mrucząc, odróżnić powoli można żerdzie masztu. Mgła zniknęła a oczom naszym ukazał się oślepiający wspaniałością widok: w promieniach porannego słońca stoi parowiec o kilka łokci od brzegu. Na przodzie pokładu młodą widzę dziewczynę w długim, ciemnym płaszczu deszczowym. Czy mię oczy mylą? Nie troszcząc się o ludzi, pośpieszam na pomost. Teraz spostrzegła mię — wywija chustką — to ona!
Najwyższemu składam dzięki za uśmiech przez nią — mnie zesłany. Cieszy się z mego widoku, cieszy z niespodzianego spotkania. Idziemy przez miasto. Z wielkiego szczęścia mówić nie mogę. Wędruję u jej boku a ona opowiada o przebytej podróży. Powraca z tego samego, co i wtedy miasta — małego handlowego nadbrzeżnego portu. Jeździ tam co dwa tygodnie i sprzedaje produkty swego ogrodu: owoce, miód, konserwy i jarzyny. Ojciec woli je wysyłać, niż sprzedawać handlarzom miasta. Gdy mi opowiedziała to wszystko — a ja jeszcze milczałem, pyta: „Co pana właściwie sprowadziło do portu? czeka pan na kogo“? „Tak“, odpowiedziałem; „okręt przywoził mi zawsze drogie sercu osoby i tym razem nie zawiódł“. Wyrazy moje ani ją mieszały, ani gniewały, więc mówię dalej: „A pani? czyś przypuszczała, że ktoś cię oczekiwać będzie“? „Stałam wpośrodku mgły, myślałam o panu, jakim go pierwszy raz widziałam; — i nagle ujrzałam cię po drugiej stronie mgły“. Mimowoli pochwyciłem jej rękę, ona jej nie cofnęła: „Tak, jestem po drugiej stronie mgły“.
Po chwili, gdyśmy się rozejść mieli, dodała: „A teraz przyjdzie pan do nas? czekamy“.