Spokój Boży/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dwa dni ociągałem się z pójściem. Zapewne nie przypuszczała, że ją zaraz odwiedzę. Dziś wieczorem jednak iść musiałem. Małgosia stała we drzwiach: „Więc nareszcie! ojciec ze mnie żartował i twierdził, że pan żadnych z nami nie chce mieć stosunków“. Potem uczułem się mile widzianym a co zatem idzie — pewnym siebie i na swojem miejscu.
Pokój bawialny z oknami wychodzącemi na fiord wyglądał jak nizka kajuta. Umeblowanie składało się z żółto wypolerowanej, włosienicą krytej kanapy, dużego stołu, krzeseł skórą obitych, kilku okrętów w miniaturze i kilku kart na ścianach. W jednym rogu stał staromodny fortepian, w drugim wizerunki okrętów, na szafach i pułkach muszle i wypchane ryby, nad stołem wisząca lampa.
Tutaj mię wprowadzono, poznałem zaraz młynarza, którego olbrzymia, zgrabna postać, wzrok wygasły pod odstającemi, krzaczkowatemi brwiami utkwiły w mej pamięci. Siedział na sofie w niebieskim kaftanie i kurzył fajeczkę. Małgosia zaprowadziła mnie do niego i rzekła: „Widzisz, przyszedł obcy pan“. Obrośnięta dłoń serdecznie moją uścisnęła — po tym uścisku uczułem się, jak u siebie w domu.
Nigdy i nigdzie tak mi dobrze nie było. Siedziałem i myślałem: „Czy to senne marzenie? czy wytwór fantazyi“? Zdawało mi się, że przebywam od niepamiętnych czasów w tej atmosferze, w tej kajucie, oazie, rzuconej na puste wzgórze wraz z niewidomym, mądrze mówiącym starcem i młodą dziewczyną, zamieniającą nam samotne życie w szczęśliwe i piękne chwile. Słuchałem opowiadań starego a dusza moja cieszyła się widokiem Małgosi. W skromnej szarej sukience, chłopskim ciemnym opasana fartuszkiem, wchodziła i wychodziła, przynosiła nam kawałki smarowanego chleba, powidła własnego wyrobu, nakładała fajki, przyrządzała znakomity grog ze starego indyjskiego araku. Za każdem jej wejściem promień słońca rozjaśniał pokój. Widziałem po przebłyskach życia w zamarłych oczach starego, że tego samego, co i ja, doznawał wrażenia.
Małgosia wyszła, by przyrządzić wieczerzę. Stary rozpoczął opowiadanie: „Zanim na górze osiadłem, wędrowałem długo, długo po świecie. Kierowałem swojemi i cudzemi okrętami, żeglowałem po wielkich morzach. Pewnego jednak dnia doszedłem do wniosku, że przestać już mogę. Widziałem więcej, niż widzieć chciałem; czasy się pogorszyły, praca moja nie przynosiła należytych zysków. Wybudowałem wiatrak. Wiatrak jest pewnego rodzaju okrętem, bez wiatru i żagli poruszać się nie może a miele o wiele pewniej. Okoliczni młynarze żegnali się na widok nowego współzawodnika. Dziwili się, że pomimo niepogody i burzy wiatrak zawsze w ruchu. Wkrótce zmełł tyle, że mogliśmy żyć bez troski o jutro; zestarzałem się, ostry wiatr i kurz wzrok mój zepsuły. Uprzykrzył mi się wiecznie hałasujący, ruchliwy a jednak stojący na jednem miejscu wiatrak. Byłem znużony, zapragnąłem spokoju. Niema wtem właściwie nic dziwnego. Z opowiadań Małgosi wnioskuję, że i pan, młody jeszcze człowiek, tego samego doznaje uczucia. Więcej zadziwia mnie Małgosia. Jest dzieckiem ciszy a pomimo młodości, nie może się od niej oderwać. Jeśli pan sądzi, że z mojej winy, to się myli. Bardzo często prosiłem ją, by wyjechała, chciałem się z nią nawet udać do stolicy — nic nie pomagało. Twierdzi, że znalazła wszystko, czego serce pragnęło. Odczuwa bojaźń i niechęć przed tem, co po za domem się znajduje. Usposobienie to leży w jej krwi; nie przyszło to z wiekiem, nie wpłynęły modernistycznego kierunku książki. Gdy jeszcze była dzieckiem, posłałem ją w odwiedziny do krewnych żony, dla rozrywki. Przesiedziała grzecznie cały czas, ale po powrocie musiałem dać słowo, że nigdy jej w świat nie puszczę. W mieście byli wszyscy dobrzy, wszystko czynili, by jej sprawić przyjemność. Małgosia tęskniła za młynem, górą, pobladła i czuła się osamotnioną“.
Stary zamilkł, namyślił się, potem dodał: „Jednakże kiedyś umrę, zmuszoną będzie ztąd wyjechać. Może poślubi człowieka, który i tu z nią zamieszka. Ale na wiatrakowej górze niema młodzieży a o ile sądzić mogę, Małgosia nie myśli o małżeństwie, pomimo wielu przeczytanych książek o miłości“.
.....Siedziałem długo w pokoju młynarza; Małgosia zapaliła lampę, usiadła do fortepianu. Przez otwarte okno wpadał cień spokojnie stojącego młyna na tle jasnego nieba. A w ciszy rozlega się harmonijny, bezpretensyonalny śpiew przy akompaniamencie rozbitych tonów starego fortepianu.
W kącie kanapy drzemał stary młynarz. Blade światło lampy oświecało słodkie jego oblicze.