<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Rekonwalescencya moja odbywała się w Marly, gdzie wraz z matką przepędziłem cały miesiąc. Wynajęła ona na wzgórzu, w pobliżu lasu, dwa pokoiki, okna których, jedno na wschód, drugie na południe obrócone, wychodziły na obszerne owocowe sady. Nie pragnęliśmy nic więcej, nic więcej zresztą matka mi dać nie mogła. Właściciel tego ubogiego domku był garncarzem i do pokoików naszych wchodziło się przez jego sklep.
Garncarz pozwolił mi swej gliny do lepienia bałwanów. Niebawem upodobałem sobie bardzo tę zabawkę, on zaś znajdował bałwany moje tak udanemi, że powziął myśl szczęśliwą zachęcić mię do wykonania statuetki, na wzór małej figurki Najświętszej Panny, umieszczonej nad drzwiami kościółka. Tam tedy spędzałem dnie całe, otoczony gromadą wioskowej gawiedzi, przyglądającej mi się z uwielbieniem. Uwielbienie wprawdzie małej wagi, nie mniej wszakże zdwajało ono moją gorliwość. Szczere pochwały garncarza zdumionego taktem zamiłowaniem, uszczęśliwiały mię nad wyraz.
Skoro figurka była skończoną, pokazał ją proboszczowi i pomocnikowi mara, którzy również zachęcali mię obadwaj, nadto obiecał mi ją wypalić, bym mógł ją schować sobie na pamiątkę, zapewniając, że gdy zostanę sławnym rzeźbiarzem, z przyjemnością spojrzę na tę pierwszą próbkę. Rzuciłem na matkę zwycięzkie spojrzenie; ale, jakkolwiek przepowiednia powyższą zdawała się ją uszczęśliwiać, nie okazywała wielkiego zaufania w zdanie owych panów.
Wróciłem do przerwanych nauk, dawne rozrywki w wolnych chwilach urozmaicając tem nowem zajęciem, w którem bardzo upodobałem sobie. Któż wie, co przyszłość przyniesie.
Pomiędzy mymi kolegami nie było już teraz Andrzeja. Wszystko, co widziałem w malignie, prawdą się okazało. Andrzej żyć przestał. Tajono to przede mną z obawy, bym w stanie w jakim się sam znajdowałem, nie doznał zbyt wielkiego wstrząśnienia. Nieszczęśliwe dziecko rażone zostało nagłym krwotokiem; krew kilkakrotnie i jednocześnie wszystkiemi porami wypływać poczęła z tego nadwątlonego ciała, jak gdyby ukryty motor, wprawiający ją w krążenie, pękł nagle zerwany. Ztąd ów sen i wyczerpanie w jakiem go widziałem wśród obrazów gorączkowych. Nic już działać nie mogło na ten organizm wyczerpany, trawiony ustawicznie rozpalającem podniecaniem, śmiertelnem w wieku, w którym dziecko rozwijające się zaledwie musi gromadzić w sobie nowe soki wydzielane mu przez naturę, których ona sama zna przeznaczenie i rozporządza użyciem.
W ciągu dwóch dni skończył na rękach tego przyjaciela, który tak usilnie prosił o pozwolenie czuwania nad nim, że w końcu mu je udzielono. Jeżeli szkoła przedstawia nam przykłady dzikich nienawiści, w rodzaju tej, jakiej byłem ofiarą, przedstawia również wzory owych nieokreślonych uczuć przywiązania, dla których trudno wynaleźć jakąś nazwę techniczną, a które w tym wieku pośrednim, gdy człowiek uczuwa już potrzebę kochania po za obrębem rodziny wahają się, bezpłciowe że tak powiem, między miłością i przyjaźnią. Takie przywiązanie łączyło tak ściśle to dziecko z tym młodzieńcem, że gdy pierwsze umarło, drugi opuścił zakład, i zaledwie powietrze rodzinnego kraju zdołało go wyleczyć z tęsknoty i żalu. Co do mnie, dowiadując się o wszystkiem doznałem prawdziwych wyrzutów sumienia. Czyż nie uderzyłem kiedyś w twarz Andrzeja? Czyżem go przez to nie narazi na utratę krwi? A może właśnie owej krwi tylko brakło do ocalenia mu życia, ponieważ zmarł z braku krwi! Obawy moje zwierzyłem księdzu Olette.
Ten mię uspokoił; wszelako w modlitwach, które słałem w niebiosy gotując się do przyjęcia komunii, nie jedna uleciała za mego pierwszego wroga, z duchem którego miałem się spotkać w przyszłości; bo zaprawdę jego to duch odnalazłem później w przeciwniku, albo raczej w przeciwniczce nierównie groźniejszej od niego.
Komunię przyjąłem z wiarą, a raczej z zachwytem głębokim, wiara bowiem jest owocem dojrzałego wieku. W dziecku spoczywa ona ledwie w kwiecie. Ogólne pojednanie poprzedziło akt święty. Rozgrzeszenie otrzymywało się pod tym warunkiem, a ponieważ, radzi nie radzi musieliśmy kommunikowało się, uściskaliśmy się więc wzajemnie. Jednocześnie z nami kommunikowało się kilka pensyi panien z tej samej dzielnicy. Kilku moich towarzyszy, mijając panny, szeptali z niemi: drudzy rzucali im kartki na krzesła; dwóch czy trzech po przyjęciu świętej Hostyi splunęło na ziemię.

Matka moja znajdowała się w kościele, w tłumie innych matek. Powiedziała mi przedtem gdzie stać będzie: na stopniu ołtarza bym chcąc ją zobaczyć nie potrzebował odwracać głowy. Podręczne jej dziewczęta chciały być z nią razem, by podzielić jej radość i wzruszenie. Co do mnie, łzy kropliste zalewały mi oczy i napróżno byłbym usiłował je powstrzymać. Pojęcia moje o religji, jeśli nie o Bogu, mogły się zmienić od owego czasu, a jednak nie chciałbym nie mieć w życiu tych wspomnień o uroczystych chwilach kommunii, i żałuję zaprawdę ludzi, którzy ich w swej przeszłości nie mają. Wywołując je dziś mam łzy w oczach. Niestety! nie takiemi wówczas płakałem ja łzami! Lecz mniejsza gdzie ich źródło, niech będą błogosławione; i to łzy, a od tak dawna łez w moich oczach nie było!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.