Srebrny lis/Część II/Domina rodzina
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Srebrny lis |
Pochodzenie | Opowiadania z życia zwierząt, serja druga |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1909 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Biography of a Silver Fox |
Podtytuł oryginalny | Domino Reynard of Goldur Town |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kulejąc na jedną nogę Domino nie mógł tego lata odbywać wielkich polowań, połączonych z szybkim biegiem; na szczęście, wielki jego wróg Hekla był również kaleką. Mógł on zapracować tylko na swe życie, ale matka natura, była hojna, miał więc pomimo to dobre zdobycze i każdy dzień przynosił mu jakąś żywą ofiarę. Czasem była to tylko żaba, która dawała młodym liskom chwile pysznej zabawy, zanim została przez którego na dobre złapana, to znowu mała myszka polna, chowająca się między liście, tak że lisiątka dobrze sobie noski powalały piaskiem i wytarły o trawę, zanim ją schwytały.
Raz jednak przyniósł jakiś nowy przedmiot nauki, który wywarł wielki efekt na małych liskach. Oto włócząc się nad brzegiem rzeki we mgle porannej, Domino ujrzał jakieś zwierzątko. Najpierw w płytkiej wodzie, a potem w nadbrzeżnem błocie, gdzie siedząc roztwierało zręcznie muszle i wyjadało z niej małże. Ostre jego, żółte zęby ślizgały się po muszli z wielkim zapałem i hałasem. Był to piżmoszczur. Zajęty tak swą robotą, nie słyszał nawet zbliżającego się cicho lisa, dopóki ten nie schwycił go za kark. Napróżno usiłował wydostać się z mocnych szczęk lisa, napróżno piszczał, kopał łapkami i wyszczerzał swe dłutowate ząbki. Lis trzymał go mocno i pomimo wszystko zaniósł go żywego do nory.
Zwykłem swem „chur—chur—chur” zawezwał swą rodzinę i gdy wszystkie lisiątka wytoczyły się na ziemię, puścił swą zdobycz. Liski skoczyły na piżmoszczura jeden po drugim, ale nie schwyciły go, bo ten stanął odważnie do boju. Rzucał się i zaczepiał zębami lisięta, a te skakały wokoło niego, jak psy wokoło niedźwiedzia. To jedno, to drugie posuwało się naprzód, szczekając, aż wreszcie wysunął się jeden lisek i pomimo, że piżmoszczur dotknął go zębami nie uciekł lecz wziął się do walki. Nie był on większy od piżmoszczura, ani też większy od swych braci, ale poczuł w sobie jakiś dziwny przypływ siły. Dwaj mali przeciwnicy zetknęli się, a inne lisiątka stanęły wokoło. Zaczął się pojedynek. Lisek instynktownie szukał u przeciwnika t. zw.
miejsca życia i chytrze czekał sposobności, aż wreszcie schwycił go za gardło. Po chwili piżmoszczur leżał martwy i zwycięzca zabrał się z rodzeństwem do uczty.
Matka i ojciec przyglądali się tej scenie. Dlaczego nie próbowali wmieszać się w tę walkę? Dlaczego ojciec nie zabił piżmoszczura przed przyniesieniem go do domu? Zanim odpowiemy na te pytania, zastanówmy się, dlaczego wśród ludzi ojciec zadaje swemu synowi pracę wymagającą wysiłku?
Lisek ten nie był większy od innych, był tylko ciemniejszy. Rosnąc stawał się on podobny do ojca i zapewne w przyszłości stał się bohaterem w dziejach doliny Shawban.
Księżyc „grzmotny” przeszedł bez wielkich wrażeń, a lisiątka rosły pomyślnie. Niektóre z nich były podobne do matki, drugie bardziej do ojca. Jednocześnie węzły rodzinne zaczęły się rozluźniać. Najpierw wielki brat, potem siostry próbowały same oddzielnego życia, czasem kilka dni nie byli w domu i stawali się coraz bardziej obojętni względem siebie i rodziców, a gdy nadszedł księżyc „czerwony” wszystkie liski rozproszyły się po świecie. Domino i Snieżnokryzka pozostali znowu sami w norze. Czasem razem, czasem każde oddzielnie spędzało dni, ale zawsze powracali do siebie i pomagali jedno drugiemu. Byli złączeni ze sobą na całe życie. Dzieci ich zapomniały o nich i oni o dzieciach; ale sami dzielili ze sobą wszelkie losy życia.
W jesieni zgoiła się łapa Domina i znowu był on chyżym lisem pagórków Goldur. Zawsze w pogotowiu do gonitwy, do ucieczki i polowania, czuł znowu w sobie siłę i moc. Nie było lisa w całej okolicy, któryby mógł dorównać mu w biegu, nie było psa, któregoby się obawiał. Oddech jego był potężny, nogi szybkie i tęgie, tak że mógł dosięgnąć wszystkiego co chciał i cieszyć się swą chyżością. Szybkość bowiem zachowuje rasę i tylko zręczny i chyży wędrowiec lubi niebezpieczne wędrówki. Nic więc dziwnego, że Domino ukochał polowania i lubił narażać się na niebezpieczeństwa.
W ten sposób nieodstępny, nieomylny stróż jego zamiarów prowadził go zawsze tam, gdzie mógł wypróbować siłę i szybkość, będące jakby przepowiednią tego zbliżającego się dnia okrutnego, w którym stanie siła przeciw sile, szybkość przeciw szybkości, życie przeciw życiu, w którym śmiertelny wróg jego zakołysze się z nim na wadze życia.