Sto lat dobiega/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sto lat dobiega |
Pochodzenie | Poseł-męczennik, Sto lat dobiega |
Redaktor | Szczepan Wicherek |
Wydawca | Towarzystwo im. Stanisława Staszica |
Data wyd. | 1891 |
Druk | W. A. Szyjkowski |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cała broszura |
Indeks stron |
Jerzy przebiegł długi kurytarz. Z cicha otworzył rzeźbione podwoje i wszedł do niedużego pokoju. Był pusty, lecz z przyległego dochodziły go tłumione, chóralne powtórzenia: „Módl się za nami!“
Młodzian ostrożnie z ciężkiego adamaszku odchylił zasłonę i wszedł do obszernej komnaty.
W krześle wielkiem, poręczowem, siedziała pani sędziwa, w sukniach żałobnych. Oblicze jej bledszem wydawało się jeszcze przy czarnym kornecie na bielutkich włosach i wdowiej zasłonie.
Obok klęczał zakonnik z siwą brodą. A w koło panny respektowe, dwie starsze niewiasty i wiejska dzieweczka.
Na stole w kilkuramiennym świeczniku srebrnym jarzące paliło się światło.
Jerzy przykląkł na stronie. Zakonnik czytał:
»Gwiazdo zaranna!
Uzdrowienie chorych!
Ucieczko grzeszników!
Pocieszycielko strapionych!
Wspomożenie wiernych!
Królowo męczenników!
Królowo polskiej korony!«
„Módl się za nami!“ powtarzali wszyscy w około. Powtarzał i Jerzy — a po młodem jego licu dwie łzy grube spłynęły.
Sędziwa kasztelanowa złożone dłonie przyciskała do piersi i z głębi duszy wołaniu przyciszonym wtórowała głosem.
„Pod Twoją obronę.......“ nastąpiła modlitwa.
Uroczysta cisza przez chwilę zaległa, jak gdyby dla skupienia ducha obecnych. Poczem sędziwa pani srebrny poruszyła dzwonek.
Panny i służebne niewiasty powstały i wyszły. Pozostał się tylko młodzian i zakonnik.
— Jerzy! przywołała go babka.
— Babko moja najdroższa! młody u stóp jej klęknął. Położyła mu rękę na głowie.
— Coś strasznego zaszło... nieprawdaż? zapytała głosem stłumionym — mówił mi ksiądz Prokop. Był tu pułkownik, prawa ręka Repnina i Stackelberga...
— Tak jest, babko moja.
— Zdrady dokonali Judasze!
— Polska rozćwiertowana!... Chrystus na krzyżu umiera!... Grób wykopali dla Polski! — młody żalem gwałtownym wybuchnął.
— O ciężko!... Wielki Boże! — sędziwa matrona złożyła dłonie. — Twoja wola, ojcze w niebie, i klęski spuszczasz na grzeszników!... Ale ta zdrada jest dziełem szatana!... O!! O! — wydawała jęki srogiej boleści — i on... on rękę przyłożył!... Syn mój! Syn szlachetnego Illii!... O mój Boże! załamała ręce — łez nie mam, bo zdrój ich wysechł od takiego bolu!... Matka zdrajcy!... Zaprzedańca!... Najemnika wszetecznicy! — zakryła chustką blade oblicze.
— Babko moja, ale byłaś i matką Michała, który krew przelewał za Polskę, który za nią cierpiał i w katuszach sybiryjskich skończył!
— Matką Michała!... Matką Michała i twoją, mój synku!... Nadzieja przyszła! — objęła go za szyję i przycisnęła do piersi. Potem pobladła więcej, złożyła ręce, pochyliła czoło i z cicha szeptała: zdrada... przekupstwo... podstępy... rusztowania... nieszczęścia bez nazwy... bez kresu... ofiary!... Dzicz będzie przewodziła, znęcała się... a od zachodu wróg imię Polaka pochłonie... Sto lat niewoli... sto lat klęsk i ciężkiej pokuty jeszcze nie zmażą winy... nie przejednają!... Och krwawe lata! Krwawe wieki całe!... Ale... Boże! — rozkrzyżowała ramiona i zniosła oczy ku niebu, nadziemskim jaśniejące blaskiem. — Z krwi męczeńsko przelanej wykwitną lilije i róże... z otchłań ciemnych jasne wskrzesną gwiazdy... na gruzach nowe powstaną gmachy... synowie i córy starych praojców staną się godni... Bóg jest miłosiernym a sprawiedliwym!... „Królowo polskiej korony, zmiłuj się nad nami!“ — przycichym powtórzyła głosem, a melodyjnym zarazem, jakby nie z tego świata. Głowa jej obwisła. Złożyła dłonie i wzrokiem nieruchomym objęła wnuka.
— Babko! Matko Michała męczennika, pobłogosław mi!... Mojej pobłogosław drodze!
Uniosła czoło i pochyliła się ku klęczącemu.
— Uchodzisz z domu sromoty i zdrady!... położyła obiedwie dłonie na skłonionej jego głowie: Błogosławię ci synu Michała!... Illiiego!... Synu dzielnych a prawych ojców!... Błogosławię drodze twojej!... bo drogą będzie cierniową a cnoty!... Drogą Golgoty!... — zrobiła nad nim znak krzyża św. — Idź-że w imię Boże! „Królowo polskiej korony, zmiłuj się nad nami!“ — obwisła bezsilnie w krześle.
Jerzy przytulił się do kolan matczynych, okrył jej ręce gorącemi pocałunkami najserdeczniejszej miłości dziecięcej i cześci. Poczuł jakby stygmat poświęcenia na czole. Powstał. Przeżegnał się, pokłonił ojcu Prokopowi i wybiegł z komnaty. A gdy za nim zwarły się podwoje, dziecięcemi wybuchnął łzami.
W tejże samej chwili zagrał płacz żałośny w piersiach osieroconej babki.