<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Stygmat
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Kiedy to, co miewałeś blisko osobistem, połamie ci nagle przed oczyma fatalny wicher i kiedy on co osobowego nadweręży, lub z kurzawą popiołu precz odmiecie, pozostawają ci poglądy i poczucia ogólne, ludzkościowe, historyczne...
Lecz pozostawają może jako upajający męt na dnie kielicha... lecz otwierają się one może przed twemi oczyma, jak egipska Umarłych Księga[1], jedyna jeszcze do czytania wtedy, gdy już odeszły oczy od człowieka i pozostawiły dwie plamy cieniu głębokiego pod arkadami czaszki...
Tak, zdawa mi się, że jest — nie wiem napewno!...
Skoro zatem jasny i żywy salon generałowej zaszedł w te obłoki poziome i szerokie, które nad stolicami leżą i uwydatniają masę murów, zamieszkałych przez masę ludzi, i skoro na uczepionym między dwoma skały, jak pstry dywan, małym cmentarzu, jeden więcej cichy krzyżyk przybył, wyczytałem przypadkiem w dzienniku miejscowym, że genjalny skrzypek wycofał się z artystycznego życia i że w klasztorze milczących białych mnichów, gdzieś w górach, na nieokreślony czas zamieszkał.
Sam zaś powróciłem do nieco zakurzonych portfelów moich, a może, właściwie mówiąc, uciekłem do nich.
Niepierwszy to raz taki odwrót, czy ucieczkę takową umysł mój pełniąc, powinienem był znać dobrze manowce, ścieżki i drogi, któremi od obecności się uchodzi. Jak się obecności widok za plecami swojemi coraz więcej zamglony zostawuje, i jak się jej niekiedy całkiem zapomina, powinienem był to wszystko znać dostatnio...
Niektórego dnia wszakże, gdy w tym właśnie kierunku pracowałem, zjął mię był narazie sen nerwowy, do paroksyzmu podobny, tak, iż, jako trzymałem czoło bez podparcia żadnego, tak zasnąłem.
A kształt, który się znalazł obok, poddał mi pod skroń zwój zapisanego płótna cienkiego, coś na egipski sposób, tak, że poczułem na chwilę arom mumji i sandałowego drzewa... spałem...
— «Obecności ledwo się dozierałeś, ale jeszcze nie oglądałeś jej... nie masz więc czego uciekać!... Eheu!» — mówił tak kształt; — «widziałeś zapewne wielość dzieci, uganiających za czemś, lub grających we wolanta, odbijanego sobie wzajem... ale ten przelatujący, ale ten tam i sam odbijany... to stygmat[2] przeszłości — to nie «teraz...» Ludy, pokolenia, ludzie, tak żyją, gdy «dziś, teraz» są jeszcze dla nich upragnieniem».
A skoro to rzekł kształt, poruszył lekko zwojem zapisanego egipskiego płótna, i poczęło ono z pod skroni mojej zwolna rozwijać się, a głowa moja w harmonijnem umniejszaniu się podpory swojej, jakby w miękkości jej, tonęła... spałem...
I we widzeniu sennem czytałem ludów zastępy — fale pokoleń i ludzi rozmaicie wielkich...
Widziałem rozczochrane chmury konnych narodów, gnane jakimś cyklonem, pełne bladych błyskawic gniewu i podrywających się zamachów, a równały one ze ziemią miasta własne i obce.
I mówił mi kształt:
— «Czy ten, który wiedzie zagładę, uczepiony na czarnym małym koniu, z grzywą do kolan, sam chromiejący na nogę i mańkut, lewą wskazujący ręką, aby sto tysięcy jeńca bezbronnego w pień wyrąbano... lub ażeby z dziewięćdziesięciu tysięcy ludzkich głów piramidę równo i porządnie postawiono... czy myślisz, że ten i ów (Gengis-khan i Timur-leng)[3] mieli taką człowieczą złość w ich sercach, a niemniejszą te tłumy, złość oną wykonywające? Skądże jeden i drugi są i zakonodawcy i uczeni?»
Tu przestał kształt i rzekł po chwili:
— «Oni przenosili step w historję, oni byli pod stygmatem stepu — co religja stepu zrobiła z nich, ewangelizowali na świat. Miasta, pomniki, osiadła i cywilizacyjna własność były dla nich wręcz zaprzeczeniem»
— «A ci», — rzekłem, — «duzi i silni, co z siekierkami równo idą, gdy kobiety ich we wręby tarcz poświstują?»
— «To Teutony![4]. Oni przenoszą las w historję — to głębie lukusu[5] idą na Rzym... Las takimi ich zrobił, wycisnąwszy na nich stygmat swój — oni nawet, gdy pomniki już obalą i nowe stworzą, jeszcze sławić będą las z kamienia (gotyk), zaś umysł ich głębokim, ciemnym i zawile obfitym będzie, jak las dziewiczy».
A tego gdy domawiał kształt, — «Ci zaś» — rzekłem — «co, gdy wyskoczyli lekko z długich łodzi, zdawałoby się, iż, do włości swoich powróciwszy, królują, rządzą, sprawują publiczne rzeczy i monarchami są, gdziekolwiek wylądowali, a nieledwie że cały znany świat posiedli?...»
— «To Nortmandy»[6] — kształt rzekł — «oni niosą owoc stygmatu morza, oni urobioną w burzach i nawałnościach organizacje okrętową przenoszą na ląd historji i dlatego są organizatorami dyktatorjalnymi[7], mającymi sens i twardą rządność okrętowego kapitana. To ewangelję swoją morze historji podało... i nic więcej...»
Tedy ja uczułem, śniąc, jakoby zajęk płaczu, iż nie było jeszcze właściwych narodów, lecz stygmata tylko, a krwi taka szaruga po szarudze, i tyle krzykliwych złudzeń!...
Myślę, że musiałem płakać we śnie, ale rzekłem: — «A pokolenia!?... O! ludzie...»
I kiedy powiedziałem «pokolenia», a domówiłem «ludzie», — wskazał mi coś kształt bliskim gestem, tak, że zobaczyłem naprost siebie postać, najniedbalej rozpartą na przestronnym tronie, purpurą krytym.
Był to jakoby żołnierz prosty i jakoby niewiasta obłąkana — ślinę miał on na wargach zasinionych i pogardliwych, a na stopie jego, wysterczonej z siedzenia, była ciżma żołnierska, niedopięta i mało staranna.
— «To jest pokolenie najzacniejszych rodziców», — mówił mi kształt — «to Kaligula[8], syn człowieka, który był, jak Aleksander, bohaterskim, wielkim, jak Cezar, zacnym i niezłomnym, jak Katon, i cierpliwym, jak chrześcijański męczennik — to syn kobiety, przed cnotą której i jej w państwie uznaniem zadrżał Cezar, skazując ją przeto na wygnanie. Atoli od pacholęcia wyciśnięto na ich synu stygmat «obóz» — i podobał się on był naprzód żołnierstwu brutalstwami, rósł w harcie ciała, w bluźnierstwie ust i w umyślnem głupstwie. Dlatego to potem ze senatu rzymskiego stajnię, a konsula zrobił był ze swego konia i zwał gawędziarzami płonnymi Homera i Virgiljusa! Dlatego z Romulowego ludu zamierzył on wojenny kwadrat uporządkować, choćby głowy dla równości szeregów obcinając!»
— «A tamten wreszcie?...» — rzekłem z niepohamowaną febrą wstrętu — «ów, co wydawa mi się, że, na butwiejących róż i wawrzynów snopy zatoczywszy się, usnął, czarę wywróconą mając pod jednym palcem swojej prawicy białej i choreograficznie ułożonej?»
— «To jest Neron Claudius», — mówił mi kształt; — «od dziecięcia każde stąpienie jego było podstępem pod Britanikusem[9] i było sztuką podobania się dla adopcji[10], a naturalnym nigdy nie poczuł się. On wziął stygmat «przemysłu sztuki», a nikt od niego gładziej nie umiał podchwytywać aplauzów[11] tłumu i tłumów, zyskując przeto tysiąc ośmset wieńców w Grecji; nikt nie potrafił odeń misterniej dramatyzować wypadków, budując z żądz i temperamentów ludzi pojedyńczych wynikłości fatalne, nikt opinji nie składał i nie rozkładał samowolniej, to zachwytem, to palinodjami[12], to fałszem. — Śmierć matki, pożar Rzymu, morderstwa sprawiedliwych ludzi bledną nieco przy obrazie wnętrza tej figury, która nie była nigdy sobą. Tak, iż siebie też on nie znalazł, gdy nareszcie szukać siebie przyszło, i mijał się sztyletem, kiedy się zamierzał nim ugodzić, tego jakby wcale nie było — wymysł tylko i obmysł! To od niego się splamienie sztuki datuje».
I oto, gdy kształt mówił te słowa, wysnowało się jakoby całe płótno egipskie z pod uchylającej się na poręcz skroni mojej.
Drewno nagie poczułem krańcem czoła, ale spałem jeszcze chwilę silnie i zdrowo. Zdawało mi się tylko widzieć zamieć uleciałych kształtów, coraz to dalej porywanych kręcącym się wichrem, jakby zamieć liści pstrych w jesieni...
Naraz podejrzewać zaczynałem w półśnie, że Oskar weszedł cicho i że mi gra Henryka Purcell[13] «Taniec wichrów»... i przebudziłem się.

Niepróżno starożytni nazywali sen «podarkiem bogów», a, jakkolwiek on swojej historji osobno nie ma, jednakowoż od całości dziejów nienajłatwiej go odjąć udałoby się.
Są przecież miasta, dla snu jednego zakładane, bywały wygrywane dla snu lub przegrywane bitwy, losy pojedyńczych i arcywielkich postaci historycznych wielokrotnie od snu zależą.
Człowiek zaiste, że spoczynkowi nie jest uważnie wdzięcznym, ani pomni dość, ile ten w myśli jego przez sił odnowienie upoczątkował.
Dlatego to, mimo znaczne znużenie, umyśliłem skreślić, co się postaciowało i jawiło w mojem marzeniu sennem.
A, jak czynią zabierający się do dzieła obowiązkowego, przygotowałem nie bez pewnego lenistwa papier, pióra i, podparłszy czoło, chciałem wytchnąć.
Lecz oto drzwi się otworzyły, i zobaczyłem kątem oka mojego, bo wcale niewzruszywszy głowy, iż wsunął się parasol, noga, nad niemi okulary, i cała postać redaktora gazetki miejscowej.
Nienajpożądańsze te ażeby zgóry ukrócić odwiedziny, dałem znak, że cierpię, i wskazałem miejsce przy stole bocznym.
— «Trzeba się ochraniać...» — mówił z gałką parasola wstrzymaną w ustach, gdy oczyma z pod szkieł wokoło rzucał.
Leżała na stole rozerwana koperta listu, z początkowemi pieczęciami hiszpańskiemu...
Redaktor dalej mówił:
— «Nowego nic nie mamy, atoli ów do hiszpańskiego króla strzał zdawa się być jedynie płonną komedją...»
Dałem znak gestem, iż to może być, gdy redaktor wyciągnął nogę, zasiadając poprawniej.
A leżała była przy obuwiu jego na dywanie kontramarka[14] z teatru.
On mówił:
— «A propos komedji, nie wiemy jeszcze jasno, jak pojętą i przyjętą była ostatnia nowa sztuka. Podobno wiele osób, nie doczekawszy końca, opuściło teatr...»
— «Nie myślę» — rzekłem.
Redaktor, poprawiając giętkie okulary, dopowie:
— «Nie jest łatwem coś uderzającego stworzyć w epoce nieśmiertelnego Wiktora Hugo[15] i innych nieśmiertelnych. Chciałem wszelako sam być w teatrze... lecz — spojrzał na kalendarz i wyczytał «Rozalji panny» — lecz to był dzień otwartego wieczora u generałowej, a żałobę i pamięć tej zacnej matrony czcić jest godziwem».
Westchnął.
— «Myśl nawet była w redakcji naszej poświęcić ustęp temu gwoli i znalazłoby się zapewne na to miejsce, lecz, sporo pierw anonsów płatnych usunąwszy...»
To i podobne mówienie gdy zamknął gość i gdy sama się przez się wizyta w swej treści wyczerpnęła, podniosłem się ciężko znudzony i, odprowadziwszy do drzwi redaktora, który mówił: «Ochraniać się trzeba», zamknąłem drzwi, spojrzałem potem naokoło, a zarazem widząc kopertę na stole, i kontramarkę na ziemi, i kalendarz ścienny — głośno splunąłem...
Człowiek ten nic mi nie powiedział — nic! Wydawało mi się, że jest w powietrzu swąd i że, jeżeli się wolno tak wyrazić, czuć jakiś rozkład chemiczny jakiegoś okolicznościowego słowa, nie żywego, lecz upowodowanego zdarzeniami.
I obmierzione mi zostało na dni kilka wszelkie literackie zajęcie, tak, że usunąłem przyrządy piśmienne i portfele moje w bardzo odległy zakąt stołów i że, nic nie mogąc robić, wychadzałem za miasto w pole...
I szczęście wielkie, że nikogo też nie spotykałem!
Raz jedynie zacny z kraju obywatel, zatrzymawszy mię gwałtem na chwilkę, rzekł mi był z ubolewaniem:
— «Cóż to za smutny przypadek — ta ś. p. panna Róża. Bo żeby to nie u wód, gdzie się przecież dla zdrowia jeździ!... Acz i tu, panie dobrodzieju, tak samo się przeziębisz, jak gdzie indziej... Wyznać też należy, że to panna była — niema co mówić!»
Może ów napotkany rzekł był i coś więcej jeszcze, lecz tego nie wiem, bo chadzałem niesiony poczuciem niesmaku głębokiego, i zdarzało mi się ani spostrzec, jak nagle zamiejska mnie jaka okolica otoczyła.
— «Co ci ludzie z poczciwości słowa zrobili!?» — tyle tylko niekiedy do siebie samego spowiadając, znów szedłem dalej...
A oto razu jednego, o południu, stanęła przede mną, jakby obraz, niewielka, równa, wonna łąka, jedną falą pagórka swego łagodnie się pochylająca we wąskie łożysko strumienia, którego nurt, gdzie niegdzie szklił się widocznie. Bieg zaś cały przez długość lekkiego parowu łąki uwidomiał się raczej wiewem trzcin, silną zielonością roślin i kwiatów dwubrzeżnych obfitością. Czarne kępy mięty pachnącej, niezapominek mnóstwo lazurowych i wysokie irysy wskazywały kierunek tego strumyka; kładka leżała czysta, równa, myta rosami i ocierana powiewy — tam i sam chodziły gęsi, nieco gubiąc się w trawach i białe tracąc pióra, które wiatr gonił.
Dzieweczka maleńka pono gęsi te pasła, albo one ją... gdyż szła, gdzie szły — to też ją nazywano we wsi «głupia», bo wielkie, szare oczy miała zawsze kędyś wlepione, a bronzowe słońcem i zaniedbaniem rączęta i stopy bez udziału tych oczu, zawsze gdzie indziej wlepionych, obchodzić się musiały, same sobie naoślep radząc.
Zbliżyłem się do kładki bez wyraźnej myśli przejścia na stronę dzieweczki i jej gęsi.
Irys jeden, jak ametystowy kielich, tem jaśniej barwą swoją oczy wabił, iż chwiało się na nim uczepione wielkie, białe pióro gęsie, jak żagiel zgięte.
Po dwakroć laską moją zakrzywioną jak rzymskie pedum[16], próbowałem z kładki przynaglić ku sobie kwiat nadbrzeżny... gdy na razie, to widząc, skoczyła «głupia» i urwany kwiat razem z piórem podała ku mnie bronzową rączką swoją.
Całość tej małej postaci, na zielonem tle się uwydatniającej, gdy zatrzymała na chwilę wejrzenie moje, znudzona tem dzieweczka wrzuciła mi w rękę kwiat i pióro, wołając:
— «Chcesz to, masz! — ja za gęsiami lecę...»
I pobiegła szczera i wesoła...

Dopiero więc tej głupiej winien jestem powrócenie mi pióra do ręki, którego i używanie i użytek obmierzili mi byli literaci.

1883.





  1. — rękopisy, wkładane do grobów i zawierające pouczenia, jak ma umarły postąpić przy spotkaniu się z bogami.
  2. stygmat (gr.), piętno, znamię.
  3. Dżingis-chan (1162—1227) i Timur-Leng, zwykle Tamerlan (1336—1405), słynni ze spustoszeń władcy Mongołów.
  4. Teutonowie, szczep germański.
  5. lucus (łac.) — gaj, las.
  6. Normandowie, szczep północno-germański, słynny z morskich wypraw zdobywczych.
  7. dyktatorjalny (łac.), rządzony przez dyktaturę.
  8. Cajus Caesar Caligula, najmłodszy syn Germanika i Agrypiny, panował od r. 37—41 po Chr. Przydomek «Caligula» («trzewiczek żołnierski») otrzymał od żołnierzy, wśród których już od 2-go roku pędził życie obozowe.
  9. Britannicus, przydomek Claudiusa Tiberiusa, syna cesarza Claudiusa; zginął otruły z rozkazu Nerona.
  10. adopcja (łac.) — przyjęcie za syna.
  11. aplauz (łac.) — poklask.
  12. palinodja (gr.) — odwołanie.
  13. Henryk Purcell (1658—1695), najznakomitszy kompozytor angielski.
  14. kontramarka (włos.), znaczek, dawany przy chwilowem opuszczaniu teatru.
  15. Wiktor Hugo (1802—1885), największy poeta romantyczny Francji.
  16. pedum (łac.) — kij pasterski.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.