Sukienka balowa/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sukienka balowa |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
W KTÓRYM DO GRANITOWEGO SERCA PANA HORACJUSZA
W obszernym lokalu Horacego Gwizdalskiego, właściciela kilku pierwszorzędnych nieruchomości przy jednej z drugorzędnych ulic, bawiło się w tej chwili półtorej osoby: ładna Helunia, dwudziestoletnia córka pana Horacego, i Jaś, sześcioletni synek tegoż.
Zabawa ich była bardzo prosta. Panna Helena zwijała włóczkę, a Jaś, siedząc na krześle, trzymał motek. W każdej chwili jednak urozmaicała się ta niesłychanie prosta sytuacja, z powodów następujących:
— Proszę Helci! — mówił Jaś.
— Czego chcesz, malcze?
— Co to tak w kłębku grzechocze?
— Mówiłam ci już tyle razy, że groch.
— A prawda!... groch...
Następowała przerwa, w ciągu której kłębek jak fryga kręcił się i grzechotał w rękach Heluni, a Jas znowu na krzesełku kręcił się jak dwa kłębki.
Ponieważ jednak milczenie nie zgadzało się ani z wiekiem, ani z temperamentem Jasia, dziecię więc zaczynało na nowo:
— Proszę Helci!
— Cóż tam dał Pan Bóg nowego?
— Dlaczego ja mam takie nóżki krótkie, a Helcia takie długie?
— Cicho bądź, ty mała papugo! — zgromiła go siostra.
Nowa przerwa i nowa interpelacja, zaczynająca się od sakramentalnych słów:
— Proszę Helci!...
— Co powiesz?
— Tak mi się nudzi! — szepnął Jaś nieśmiało.
Dobra siostra, nie pytając o nic więcej, ucałowała chłopca, zdjęła go z krzesełka na ziemię i zwijanie włóczki odłożyła do czasów lepszych.
W tej samej chwili szczęknął pęknięty dzwonek w przedpokoju, i niebawem ukazał się elegancki Artur z szapoklakiem w rękach.
Helunia zaczerwieniła się.
— Wpadam tylko na chwilę, złożyć państwu uszanowanie i załatwić nader ważny interes — zaczął dandy, niespokojnie oglądając się dokoła. Poczem zbliżył się do panny Heleny i pocałował ją w rączkę.
Helunia stała się purpurową.
— Niechże pan siada, papa zaraz wróci...
Niewinna wzmianka o powrocie papy zachęciła eleganta do powtórzenia pocałunku. Oczy panienki zrobiły się szkliste.
— Niech wyobrazi sobie pani, jaki mam kłopot. Bankier X. zaprosił mnie na bal we czwartek... — pytlował Arturek.
— Pan zna bankiera X.?
— Jesteśmy przyjaciółmi, a nawet więcej... on mi bowiem zawdzięcza swoją karjerę. Poradziłem mu, aby napisał dzieło o kolejach, powiem nawet, żem mu sam udzielił kilku rad, no! i dzieło to zrobiło mu niesłychany rozgłos.
— Musi być panu bardzo wdzięczny.
— O niewątpliwie! W roku zeszłym wydał dla mnie kolacją. Było nas tylko trzydziestu, sama śmietanka towarzystwa. Każdy miał za krzesłem lokaja. Piliśmy dwanaście gatunków win, po kieliszku z butelki, samych zaś kwiatów w sali było za dwanaście tysięcy rubli.
Piękny Artur urwał nagle, dostrzegłszy, że mimo widoczną pobłażliwość, panna słucha go z niedowierzaniem. Niezbity jednak z tropu zaczął znowu:
— Otóż bankier X. prosi mnie na czwartek, i jednocześnie państwo Kukalscy zaklinają mnie, abym w ten sam czwartek był u nich w charakterze wice-gospodarza...
— Pan naturalnie nie waha się w wyborze? — szepnęła Helunia.
— Tak jest, nie waham się i idę do państwa Kukalskich, ponieważ pani tam będziesz...
— Ja?...
Wykwintny młodzian, zamiast odpowiedzi, podał zmieszanej pannie bilet z zaproszeniem.
— Nie wiem, czy będę mogła...
— Domyślam się! — rzekł piękny Artur z odcieniem melancholji. — Ojciec pani pragnie, abyś unikała zebrań... Zabawy nie mają dla niego powabu, i z tego też powodu, ja, który mam nieszczęście być rozrywanym w towarzystwach, nie posiadam jego względów. Lecz trudno!... muszę ulec, choć czuję, że w tej grze stawiam na kartę szczęście całego życia...
Mówił to jednym tchem, z oczyma spuszczonemi ku podłodze. Tym razem nie znająca ludzi Helunia wierzyła mu tak, jak redaktorzy niektórych pism swojej własnej nieomylności.
— Mówmy o czem innem, panie! — szepnęła przygnębiona Helenka.
Młodzian gwałtownie poprawił kołnierzyk, jakby pragnąc odegnać rozpacz, która go za kark chwytała, i głosem zmienionym zaczął:
— Masz pani słuszność! myślmy raczej o zabawie i triumfach. Istotnie powinienbym być zadowolonym... Panna Klementyna zaangażowała mnie do pierwszego kontredansa, panna Łucja do dwu mazurów...
— Ha, łotry! — huknął gruby głos w przedpokoju. — Wylewają pomyje przed samemi drzwiami, rujnują mi dom!... Jak Pana Boga kocham, tak zaskarżę ich do policji... Jak się masz, Helusiu!
Z temi słowy, wtoczył się do pokoju otyły człowiek, z apoplektyczną szyją i siwemi faworytami. Na jego widok wykwintny Artur osłabł.
— Aha! widzę i pana Artura?... Moje uszanowanie!... Jak się pan tam zobaczysz z tym cukiernikiem z dołu, to mu powiedz, że go sprocesuję, z domu wyrzucę, do kryminału oddam!... Dałem mu dwie piwnice, a on mi trzecią jeszcze, moją własną zabiera, sypie tam piasek, a potem deski wyrywa!... Miły lokator, jak Pana Boga kocham!
— Teraz posiadanie kamienicy — wtrącił skromnie Arturek — jest prawdziwem poświęceniem...
— Rozumie się! — mruknął okrutny starzec, patrząc na eleganta z pod oka. — Wydatki masz ciągłe, a twoi lokatorzy udają tymczasem wielkich panów i komornego po trzy miesiące nie płacą...
To powiedziawszy, pan Horacy (on to był bowiem) wszedł do następnego pokoju i począł krzyczeć na Jasia.
Wystraszony Artur wymownie spojrzał na Helenkę i przeze drzwi pożegnał jej gwałtownego papę.
— Dobranoc! dobranoc! — odpowiedział mu niechętnie stary człowiek.
Gdy młodzian znikł, pan Horacy wrócił do pokoju córki.
— Nie pojmuję, moja Helciu, jak możesz rozmawiać nawet z takim cymbałem? — rzekł ojciec.
— Ja, proszę papy, nie... Wszyscy zresztą mówią, że on jest bardzo dobrze wychowany...
— Co mi tam djabli po jego wychowaniu, kiedy się niczem nie zajmuje i komornego nie płaci...
— On żyje przecież z hrabiami i bankierami...
— Niech sobie żyje z djabłem, byle płacił! Ja nie kradnę, ani pieniędzy nie fałszuję, a rodzinę swoją utrzymać muszę. Co on sobie myśli?
— Wszyscy go szanują... On ma takie zdanie trafne...
— Co mnie po jego zdaniu, kiedy ja chcę pieniędzy! Dwa dni jeszcze daję mu folgi, a potem wysyłam komornika, ażeby wziął go za łeb, drzwi i okna powystawiał i z ciupy na ulicę wyrzucił!... Skaranie boskie z tym elegantem!
Straszliwe groźby ojca nie przeraziły Helenki, która od dzieciństwa nasłuchała się mnóstwa pogróżek, nie widząc mimo to, aby wykonano z nich którąkolwiek. Ponieważ zaś zaprosiny z Hebesowiczów Kukalskiej drażniły ją do wysokiego stopnia, nie tracąc więc czasu rzekła:
— Proszę papy, państwo Kukalscy zaprosili nas na wieczór...
— Co, na wieczór?...
— Przecież tatko nie odmówi, boby to było nieprzyzwoicie — mówiła Helenka, całując w rękę srogiego ojca.
Wobec tego aktu pokory, starzec zmiękł.
— Kiedyż to? — spytał.
— We czwartek, o jedynastej wieczór.
— Co?... o jedynastej wieczór?... I może jeszcze tańcować będziecie do siódmej rano?... Nigdy! niech djabli porwą wszystkie tańce... Pamiętam, panna Róża Hładyszewska tańcowała raz od jedynastej do siódmej, wyszła potem na dwór, dostała tyfusu i przejechała się na Powązki...
— Ale ja, papo, nie umrę.
— Nie umrzesz, bo nie będziesz tańcować!
— Więc papo chce, żebym się cały karnawał nudziła? Już i tak nigdzie nie bywam!... — mówiła Helenka ze smutkiem.
Ugodzony w serce starzec siadł na fotelu i pobożnie złożył ręce na brzuchu. Chwilę myślał, a potem rzekł:
— Dobrze! pójdziesz na ten tam głupi bal, ale posiedzisz na nim tylko do pierwszej.
Helenka rzuciła się ojcu na szyję i obsypawszy go pocałunkami, nieśmiało dodała:
— Ale wie papo, że ja nie mam sukienki...
— Przecież dzięki Bogu nago nie chodzisz! — oburzył się ojciec, lekko odsuwając ją od siebie.
— Tak, ale widzi papa, nie mam sukienki balowej...
— A ileby taka kosztowała? — spytał pan Horacy stłumionym głosem.
— Najwyżej piętnaście, a może tylko dziesięć rubli — odparło niebacznie dziewczę, nie dostrzegając na twarzy ojca symptomatów nadzwyczajnego wzburzenia.
Starzec skoczył z fotelu jak okręt wysadzony w powietrze dynamitem, i patrząc na córkę wzrokiem, którego mógł był mu pozazdrościć Abraham w chwili, gdy podnosił nóż na syna swego Izaaka, — począł mówić głosem uroczystym:
— Za wywiezienie lodu z podwórza zapłaciłem dwanaście rubli, za piece osiemnaście, za śmietnik cztery ruble, razem trzydzieści cztery ruble. Teraz znowu zacieka mi dach nad stajniami, zepsuła się rynna od frontu, szwaczka i twój pan Artur nie płacą już kwartał za lokal... słyszałaś?...
— Słyszałam, papo — odpowiedziała przelękniona Helenka.
— A zatem... nie pójdziesz na bal! nie pójdziesz na bal! nie pójdziesz na bal! Ja na jednodniowe fatałaszki pieniędzy nie mam.
Poczem pan Horacy wyszedł, strzelając wszystkiemi drzwiami pokolei. Helenka miała ochotę rozpłakać się — uspokoiła się jednak trochę, usłyszawszy, że choleryczny starzec z odległości trzeciego pokoju miota złorzeczenia na Kukalskich, którzy wyprawiają bale, i na cukiernika, który zabrał piwnicę na piasek.