Sukienka balowa/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Sukienka balowa
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII
Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III,

W KTÓRYM NIESPODZIANIE NADESZŁE POSIŁKI SZTURMEM

ZDOBYWAJĄ KIESZEŃ OJCA GWIZDALSKIEGO.

Mrok już zapadał, kiedy do mieszkania owdowiałego Gwizdalskiego weszła bardzo miła panienka, imieniem Klimcia, posiadająca czarne, figlarne oczy i wielkie łaski u popędliwego starca, który, mówiąc nawiasem, nigdy nie czuł wstrętu do płci nadobnej.
Pan Horacy, usłyszawszy w przedpokoju wesoły śmiech panien i echa pocałunków, trzaskających jak pocztyljońskie baty, wybiegł z rozpromienioną twarzą i zdążył jeszcze zdjąć z gadatliwej brunetki popielicową salopkę. Pomyślne to zdarzenie napełniło serce starego lwa bardzo sprawiedliwą dumą i uczuciem zadowolenia na cały wieczór.
Nastąpiły powitania, ukłony, szepty. Panny, ucałowawszy się w przedpokoju, powtórzyły całusy w pokoju jadalnym, a następnie w bawialnym. Poczem, wziąwszy się pod ręce, poczęły obiegać całe mieszkanie, a gwałtowny lecz systematyczny starzec zapalił tymczasem własnoręcznie dużą lampę i rzucił parę klątw na bezczelnego cukiernika.
Gdy zajaśniało światło, rozmowa stała się ogólną.
— Moja ty, czy będziesz we czwartek na wieczorze u państwa Kukalskich? — zapytała Klimcia Helenki.
— Jesteśmy zaproszeni, ale papa nie chce! — odparła smutnie Helenka.
— Czy to prawda, panie Gwizdalski?
Stary zmieszał się.
— Ależ moja pani!... Ja Kukalskich bardzo szanuję, Helenkę bardzo kocham, lecz każdy bal pociąga za sobą niesłychane wydatki, a czasy są ciężkie.
— Cóżto za wydatek kilkanaście rubli na sukienkę, raz na rok! Mój ojciec jest także oszczędny, a mimo to nie odmawia mi takich małych przyjemności — mówiła Klimcia.
Czy to skutkiem wpływu gorąca, czy też argumentacji miłej brunetki, której czarne oczy posiadały blask szczególny, pan Horacy zaczął silnie potnieć. Transpiracja ta pomyślnie oddziałała na usposobienie straszliwego starca, który tym sposobem pozbył się całego zapasu gniewu i głosem jagnięcia rzekł:
— Ja przecież Helci nie żałuję... Ileż to wszystko może kosztować?
— Tak to rozumiem! — zawołała z triumfem panna Klementyna. — Helciu, ucałuj ojca!
Nie widzimy potrzeby opisywać entuzjazmu, z jakim Helenka dziękowała papie za jego dowody przywiązania. Pan Horacy rozczulił się i na wniosek Klementyny obiecał dać córce na strój balowy aż dwadzieścia pięć rubli!
Po tym heroicznym czynie starzec prosił damy, aby mu pozwoliły zapalić fajkę. Na propozycją tę panny przystały z rozkoszą i poczęły naradzać się nad suknią.
— Powiadam ci, moja najdroższa — mówiła Helenka — że nie wiem nawet, kto mi uszyje tę suknią.
— Dasz do magazynu — radziła Klimcia.
— Poco? — wtrącił pan Horacy. — Mamy przecież w domu bardzo zdolną szwaczkę.
— Doskonale! — zawołała Helenka. — Ona winna papie za lokal i tym sposobem najłatwiej spłaci.
Ojciec oburzył się i trzymając fajkę jak król treflowy berło, rzekł:
— Nie lubię tego rodzaju rachunków. Szwaczka jest biedna i musi żyć; pieniądze więc, które zarobi, oddasz jej do ręki, a moją należność wyciśnie z niej sąd i komornik!...
Obie panny wybuchnęły śmiechem, co niesłychanie obraziło Gwizdalskiego, który począł rzucać się i przysięgać, że za kilka dni wtrąci szwaczkę do więzienia na całe życie. Uspokojono go jednak, i narady posunęły się dalej.
— Jakążbyś mi radziła suknią? — zaczęła Helenka.
— Jakto jaką? — przerwał ojciec. — Suknia powinna być biała z przyzwoitem wcięciem.
Panny znowu w śmiech, poczem zabrała głos Klimcia i poczęła mówić obecnym o falbanach i wodach, bertach i baskinach. Tłomaczyła dalej znaczenie fartuszka i szarfy i bardzo stanowczo domagała się, aby Helenka miała przy staniku bukiecik, a na głowie niebieskie kwiaty.
Stary z początku słuchał uważnie, w połowie jednak dyskursu począł niespokojnie spoglądać na okno, a w chwili, gdy panna Klementyna dotknęła kwestji bucików, zerwał się z fotelu i ryknął:
— On tam jest!... słyszę go!...
— Kto? co?... — pytały panny.
— Cukiernik na podwórzu!... Damże ja mu teraz za moją piwnicę!...
I z temi słowy pobiegł na dół.
Dziewczęta, znając Gwizdalskiego, były zupełnie spokojne o życie, zdrowie i droższy od obojga — honor cukiernika. Nic więc dziwnego, że Helenka głosem całkiem spokojnym spytała Klimci:
— Cóżto, podobno zaangażowałaś pana Artura do pierwszego kontredansa?
— Ja? — odparła zdumiona Klimcia. — Któż ci to powiedział?...
Z fizjognomji przyjaciółki odgadła Helenka, że piękny Artur skłamał. Odkrycie to zrobiło jej przykrość, pocieszyła się jednak wkrótce, pomyślawszy, że zakochany młodzieniec użył tej niewinnej mistyfikacji dla obudzenia w niej zazdrości.
Niebawem wrócił i pan Horacy. Przeprosił damy za pozbawienie ich swego towarzystwa, doniósł im, że cukiernika już na podwórzu nie zastał, i przysiągł, że za kilka dni rozpocznie przeciwko niemu proces kryminalny za zajęcie, a następnie włamanie się do piwnicy. Nadmienił także, że musi naprawić rynnę od frontu i że przy pierwszej sposobności wypędzi stróża, zbiwszy go na kwaśne jabłko, do którego to aktu przysposabiał już od lat dziesięciu swoją rodzinę i znajomych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.