Syn Cieniów
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy Myśli |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1912 |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały cykl poematów Cały tom II |
Indeks stron |
ziemi, podniósł rękę swoją ku Niebu.
6. I przysiągł przez żywiącego na wieki wieków,
który stworzył Niebo i to, co na niej jest, i morze
i to, co w niem jest, że czasu już nie będzie.
Syn cieniów patrzy w otchłań, w ziemię, na dół.
Moc go nieznana z ciemni wyrzuciła,
Dzika wilczyca piersią wykarmiła,
I pod Tytanem stęknął ziemi padół.
Poszedł w pół senny i darł się po górach.
Zawisł; ssie wilgoć na gór szczycie, w chmurach
Aż mgła wisząca pęknie u skał szczytu,
I światło spadło z krainy błękitu.
Pojrzy syn cieniów w oddal, w górę, w Niebo,
Wyciągnął ręce do wyżyn wszechświata.
Choć z ziemi rodem, już ziemią pomiata,
Nektar gwiazd mlecznych, ust jego potrzebą!
Ale nim wdzieje szaty człowieczeństwa,
Nim się rozbierze z powicia natury,
Musi z nią walczyć i znosić tortury
Olbrzymie, straszne Tytanów męczeństwa.
Aż w starożytnej odmętu zawiei,
Wyjdzie przemienion i „jestem“ zawoła,
Ludzka mu piękność wyjrzy wtedy z czoła,
W sercu zakwitnie kwiat błędnych nadziei!
Choć Boga tylko zna on gniewu panem,
Choć pozór dotąd mu prawdą jedyną,
I przeciw losom brata się z szatanem —
Ta dola płynie, bole te przeminą!
Przez długą pracę ludzkiego męczeństwa,
Znów się rozbierze z szaty człowieczeństwa,
Myśl, która truje, krew własna co krwawi,
Glinę mu z serca wyżre i przetrawi —
Cierniów koronę przywiąże do skroni,
I łzę miłości nad bracią uroni,
Cierpiąc i wierząc w Ojca Niebieskiego,
Jak duch nieszczęsny — lecz wolny od złego!
Aż znów się zbudzi odwieczna tęsknota,
Dni zwątpień wrócą, pokusa się wzmoże,
Znów mu się wyda, że z niego sierota,
Rzucony oślep na zaguby morze!
Ale złe przejściem — tylko pyłem drogi —
Jeśli piorunem — to doczesnej burzy —
Jeżeli cierniem — to łodygi róży
Której kwiat płonie tam gdzie bogów progi!
Ten co dziś wątpi — co od wieków jęczy,
Gwiazd swych się dowie i zamieszka z niemi,
Bo w gwiazdę Nieba przetworzy krąg ziemi
Wiążąc go z Niebem, innej wstęgą — tęczy.
Stąpaj więc dalej, o synu światłości!
Stąpaj ku światów nieodkrytych stronie!
Wszystko co żyje, świeci, dźwięczy, płonie
Twojem, na drogach twej nieśmiertelności!
Coś myślą pojął — dosięgniesz ramieniem —
Ujrzysz na oczy — coś przeczuł natchnieniem —
Z strun twojej lutni rozpierzchnięte dźwięki
Weźmiesz jak perły widome do ręki.
Gdy wrócą kiedyś świeże i stwardniałe,
W życiu wcielone, w próżni zmartwychwstałe.
Na wieki wieków dane Tobie — Tobie.
Coś marzył czasem, że Twój koniec w grobie!
A hańbą ową nie dręcz się, pielgrzymie —
Gdziekolwiek idziesz tam wre anioł życia;
Twarz jego czasem w czarnym śmierci dymie —
Lecz jak kwiat róży nim wyjdzie z ukrycia;
Jak uśmiech dziecka nim błyśnie z powicia!
Bądź znów jak Tytan, wielki — silny — dumny —
Wszędzie kolebki — nie ma nigdzie trumny —
I wszędzie Niebo — nie ma nigdzie ziemi —
I wszędzie bogi — nad Tobą i w Tobie,
Na każdem miejscu i o każdej dobie,
Byłeś — nie jesteś, lecz znów będziesz z nimi!
Aż kiedyś ujrzysz jak z lazurów łona
Jasność jasności, Bóg bogów powstaje.
I znów do Niego wyciągniesz ramiona,
I On cię porwie w inne — dalsze raje!
Znów za nim pójdziesz ty anioł, ty święty,
Lecz on ci jeszcze będzie niepojęty —
Choć w innem ciele, choć na skrzydłach gromu,
Coraz to chyżej i wyżej niesiony,
Ty tęsknisz dotąd — boś nie znalazł domu —
I świat twój jeszcze nie jest nieskończony!
Choć wstęgi mleczne u stóp twoich płyną
Jak niegdyś ziemskich oceanów fale,
Ty na nie patrząc, nowe czujesz żale.
Wiesz, że i one jak tamte przeminą!
Dotąd ci czegoś brak, synu światłości!
Choć latasz wolny po światów przestworze,
Cień twoich skrzydeł dotąd w nim się toczy,
Mgła niepamięci dotąd ćmi ci oczy,
Ostatek bólu w twojem sercu gości,
I jeszcze wołasz na Boga: „Ty — Boże!“
Duch twój dopiero u progów wieczności!
Aż przejrzysz Pana jakoś ty przejrzany,
I poznasz siebie — a w tej samej chwili
Noc niepamięci w Tobie się przesili —
Wspomnisz nareszcie, żeś z Panem nad pany
Duch ten sam, jeden, na wieki i wszędzie,
Co jest już teraz — nie był, ani będzie!
Bo pierwsze, wszystkie kształty przeminęły —
To sen twój mijał jak fal miliony —
Ten sam ty byłeś, lecz nieprzebudzony
Boś śnił o falach co w Tobie płynęły!
Teraz żyć poczniesz — boś uczuł, żeś razem
Potęgą marzeń i marzeń obrazem!
W jednem wspomnieniu po długim pogrzebie
Tyś zlał się z sobą — tyś przypadł do siebie!
I wszystkie dusze co wierzyły Tobie
I przez ciąg wieków spać się kładły w grobie,
Coraz to wyżej z grobu w grób na zmiany
Wschodząc i żyjąc — do ciebie wróciły!
Tem są na końcu czem w początku były —
Świat jeden ducha z twoim duchem zlany —
Lecz każda dusza na ciebie wyrosła,
I siebie samą w twoje łono wniosła,
I wie o sobie — że stała się synem
Równym ci, Ojcze, i wiecznie jedynym.
Bo w każdej Jeden Ty jesteś, o Panie!
I w każdej wołasz „Ja“ a oprócz Ciebie,
Nigdzie nic nie ma i nic nie powstanie!
Teraz myśl — kochaj — stwarzaj — wiecznie
Niebo w Niebie!