Syrena (Lord Lister)/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Syrena |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 27.4.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Inspektor Baxter siedział w swym gabinecie w Scotland Yardzie i z miną niezadowoloną palił grube cygaro. Przy sąsiednim biurku, zawalonym stosami akt, pracował Marholm, zwany przez swych kolegów „Pchłą“.
Uwagę obu detektywów zaprzątał szereg zbrodni mnożących się ostatnio w Londynie. Mimo wytężonych wysiłków policji, nie udało się dotąd wykryć sprawców.
Dzienniki jak zwykle oskarżały inspektora Baxtera o nieudolność.
Nagle smutne rozważania Baxtera przerwał telefon.
Zanim Marholm dążył podejść do aparatu, inspektor chwycił tubę.
— Tu inspektor policji Baxter ze Scotland Yardu...
Marholm przerwał czytanie akt i zaczął przysłuchiwać się rozmowie, prowadzonej przez swego szefa.
— Dzień dobry panu komisarzowi... Kiedy jestem w biurze? Może mnie pan zastać dziś po południu.. Lepiej by jednak było, gdyby zechciał mnie pan odwiedzić jutro rano o godzinie dziewiątej... Do widzenia!
Inspektor odłożył słuchawkę:
— Jeszcze tylko tego durnia mi brakowało! — zawołał. — Przyjechał specjalnie po to, aby mi tu węszyć po aktach i wtykać nos w moje sprawy...
Powinien raczej zająć się swoją robotą w Brukseli!
Spojrzał spode łba na Marholma.
— Z kim pan rozmawiał, inspektorze? — zapytał „Pchła“.
— Nie czytaliście dzisiejszych gazet?... Komisarz kryminalnej policji z Brukseli, Gerard, zjechał wczoraj do Londynu. Zamierza zapoznać się z naszymi metodami działania... Przeczuwam, że czeka nas z jego powodu tysiące nieprzyjemności.
— Nie wiem, czego tu szuka i co tu może znaleźć ciekawego? — odparł Marholm. — Sam sobie chyba potrafi dać radę z przestępcami. Od nas się tego nie nauczy.
Baxter spojrzał na niego z wściekłością.
— Czy to ma być znów złośliwość pod moim adresem?
— O, nie — odparł Marholm. — Jest jednak rzeczą wiadomą, że Belgowie mają wspaniały aparat policyjny. Przypuszczam, że u nich Raffles nie cieszyłby się długo bezkarnością.
Marholm pochylił się nad biurkiem, jak gdyby chcąc uchronić się przed przewidywanym ciosem. Każda bowiem wzmianka o Rafflesie wywoływała u inspektora Baxtera ataki furii, która skrupiała się na biednym sekretarzu. Oczy inspektora nabiegły krwią:
— Znów objaw karygodnego nieposłuszeństwa! Zabroniłem wam przecież wymawiać w mojej obecności nazwisko tego przeklętego łotra!
— Zgoda — odparł „Pchła“ — na przyszłość, kiedy będę miał je wymówić, będę chrząkał.
— Zabraniam wam chrząkać. Nie chcę słyszeć więcej o tym osobniku! Czy mnie zrozumieliście Marholm?
— Zrozumiałem, ale...
— Tu nie ma ale...
— Pozwoli pan jednak...
— Nic me pozwolę! Wiem co zamierzacie powiedzieć i zabraniam wam czynienia najmniejszych wzmianek w mojej obecności. Nie chcę słyszeć o Rafflesie! Nie znam tego człowieka.
Ze zdenerwowania inspektor nie wiedział, co mówi.
Marholm roześmiał się głośno.
— Nie śmiem przeczyć, inspektorze — odparł — Sądzę jednak, że pewnego pięknego dnia zetknie się pan z nim osobiście. Przesyłał już panu swe karty wizytowe przynajmniej dwanaście razy.
Rozmowa ta przeciągnęłaby się nie wiadomo jak długo, gdyby nie przerwało jej wejście dyżurnego agenta, który miał złożyć inspektorowi codzienny raport.
Tymczasem biedny inspektor nie domyślał się nawet, kim był osobnik, który telefonował do niego przed chwilą.
Był to bowiem Raffles we własnej osobie.
Raffles, po drodze do hotelu „Esplanada“ wstąpił do budki telefonicznej i połączył się ze Scotland Yardem. Chciał najpierw sprawdzić, czy komisarz policji belgijskiej zdążył już nawiązać osobisty kontakt z inspektorem Baxterem. Rozmowa z szefem Scotland Yardu przekonała go, że obawy jego były płonne.
Raffles posiadał od dawna portfel inspektora Baxtera. Portfel ten zdobył podstępem w czasie jednej ze swych licznych wizyt w głównej kwaterze policji. W jednej z przegródek leżało kilkanaście kart wizytowych inspektora.
Raffles pewnym krokiem wszedł do hallu hotelowego. Skinął na małego chłopca w liberii, wręczył mu kartę wizytową i kazał oddać ją panu Gerardowi. Po kilku minutach boy wrócił, prosząc Rafflesa do pokoju, zajmowanego przez pana Gerarda.
Komisarz policji belgijskiej ze zdziwieniem spojrzał na swego gościa, w mundurze oficera marynarki.
— Dzień dobry, drogi kolego — rzekł do Rafflesa.
— Skorzystałem z okazji, aby złożyć panu wizytę... Obowiązki służbowe zapędziły mnie bowiem w tę okolicę...
— Cieszę się, że pana widzę — odparł komisarz. — Miałem zamiar dziś około południa złożyć panu wizytę.
— Szczęśliwie się więc złożyło, że pana uprzedziłem... Nigdy bowiem o tej godzinie nie można mnie zastać w głównej siedzibie policji. Najwygodniej spotkać się ze mną pomiędzy godziną w pół do jedenastej a w pół do dwunastej. Gdyby zechciał mnie pan odwiedzić jutro o tej porze, zapoznałbym pana z całym skomplikowanym aparatem naszej policji.
Komisarz Gerard ukłonił się uprzejmie.
— Przede wszystkim chciałbym się przed panem wylegitymować, kolego.
— Bardzo proszę — odparł Raffles.
Uczynił to w tym celu, aby nie wzbudzić w cudzoziemcu podejrzeń. Komisarz wyjął z portfelu starannie złożony dokument. Było to zaświadczenie wydane przez rząd belgijski panu komisarzowi Gerardowi na wyjazd do Anglii.
Raffles przebiegł je wzrokiem i zwrócił gościowi.
Wyjął następnie ze swego portfelu dokumenty należące do inspektora Baxtera i przedstawił je z kolei komisarzowi Gerardowi.
— Wypada, abym i ja również wylegitymować się przed panem — rzekł.
Komisarz machnął niedbale ręką.
— Nie uważam to za potrzebne, drogi kolego.
— Jestem przeciwnego zdania — odparł Raffles z uśmiechem. — Skąd może pan wiedzieć, że jestem inspektorem Baxterem? Ja również mógłbym nie badać pańskich dokumentów, ale sprawdziłem je z obowiązku zawodowego.
— Ma pan rację, inspektorze — odparł komisarz. — Nie wyobrażam jednak sobie, aby ktokolwiek inny mógł mi złożyć wizytę w Londynie.
— Czyżby? — odparł Raffles ironicznie. — Czytałem w gazetach pewien artykuł, utrzymany w zgoła innym tonie.
— Nie wiedziałem, że moją osobą zajęła się już prasa — odparł zdumiony komisarz.
— Oczywiście — rzekł lord Lister. — Naszą prasa jest jedną z najlepszych w święcie i nic nie ujdzie jej uwagi... Złośliwi utrzymują, że pracuje ona sprawniej i szybciej, niż policja śledcza. Jak wygląda ta sprawa u was?
— ...I w naszym kraju jest podobnie. Zdarza się niekiedy, że wiadomości o zbrodni dochodzą do gazet wcześniej, niż do nas.
— Artykuł, o którym wspominałem, zawierał wiadomość, że interesuje się pan szczególnie sprawą Rafflesa.
— Byłbym niewymownie szczęśliwy, gdyby Opatrzność pozwoliła mi dokonać tego, czego nie osiągnęła jeszcze policja angielska — odparł komisarz, kłaniając się uprzejmie. — W ostatnich bowiem czasach wykryto w Belgii cały szereg zręcznie dokonanych przestępstw. Podejrzewam, że sprawcą ich znów jest Raffles.
Raffles zaśmiał się.
— Myli się pan, inspektorze. — Mogę pana zapewnić, że Raffles nie opuszczał Londynu w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
— Skoro głosi pan to twierdzenie z tak wielką pewnością, dziwię się, że dotąd nie schwytał pan Rafflesa?
— To zupełnie inna sprawa. Nie tak łatwo schwytać za kołnierz Tajemniczego Nieznajomego. Jak panu prawdopodobnie wiadomo z gazet, ten bezczelny człowiek przysyłał mi kilkakrotnie swe karty wizytowe do głównego sztabu policji. Nie poprzestając na tym, śle ostrzeżenia przyszłym swym ofiarom... W ostrzeżeniach tych wymienia dokładnie dzień oraz godzinę swego przybycia... Bezczelność swą posuwa do tego stopnia, że jednocześnie zawiadamia o tym samym policję...
— To zadziwiające — odparł komisarz. — Sapristi! O tym nie wiedziałem... Musi to być człowiek obdarzony wyjątkowymi zdolnościami!
— Tak jest — odparł Raffles ze śmiechem. — Ten śmiałek potrafiłby nawet ukraść panu w czasie snu pańskie łóżko wraz z materacem i pościelą...
O kradzieży dowiedziałby się pan dopiero nazajutrz, obudziwszy się na podłodze.
— No, w to już nie uwierzę — odparł komisarz. — Pan chce mnie nastraszyć? Jeszcze raz panu powtarzam, że ze mną nie pozwoli sobie na podobne sztuczki. Z niecierpliwością oczekuję spotkania z tym śmiałkiem!
Raffles uczynił nieokreślony ruch ręką.
— Może pan tego pożałować, drogi kolego. Ja staram się w miarę mych możności uniknąć spotkania z nim. Obojętne mi czy ofiarą jego pada urzędowy łańcuch lorda mayora Londynu, oznaka lordowskiej władzy, czy też bezcenne perły bogatej lady. Gazety skłonne są przypuszczać, że czynię to rozmyślnie... Towarzystwo ubezpieczeń każę sobie płacić podwójne premie za ubezpieczenie przeciwko Rafflesowi.
Komisarz ze zdumieniem kiwał głową.
— To prawdziwy postrach Anglii! Dlaczego nie organizuje pan przeciw niemu walnej obławy? U nas tego rodzaju rzecz nie mogłaby mieć miejsca... W naszej policji panuje dyscyplina wojskowa!
— I u nas pod tym względem nie możemy się na nic uskarżać. Proszę przyjść jutro do mnie do biura, a zobaczy pan, jak moi podwładni prężą się przed swym szefem... Już od dawna wprowadziłem u nas metodę niemiecką.
— Zupełnie słusznie. Dyscyplina jest konieczna. Proszę mi jednak powiedzieć — od początku naszej rozmowy męczy mnie to pytanie — dlaczego nosi pan na sobie ten mundur oficerski?
Raffles roześmiał się głośno.
— Czynię to po to aby nie mogli mnie poznać nawet moi podwładni... W ten sposób ułatwiam sobie kontrolę. Dziś noszę mundur oficera marynarki: zamierzam bowiem przejść się wieczorem po podejrzanych dzielnicach Londynu... Bardzo chętnie zabiorę pana z sobą: przekona się pan naocznie, jakie niebezpieczeństwa czyhają na naszą policję w walce z przestępczością.
— Bardzo jestem tego ciekaw — odparł komisarz. — Chętnie porównam wasze podejrzane zaułki z naszymi. Sądzę, że i w Belgii napotykamy na te same trudności, co w Londynie.
— Możliwe — odparł Raffles. — Jeśli pan nie ma nic lepszego do roboty, proszę pójść ze mną.
Komisarz Gerard z ochotą przyjął tę nęcącą propozycję. Gdy znaleźli się obaj na ulicy, rzekomy inspektor policji skinął na taksówkę. — Obydwaj panowie udali się do znanej włoskiej restauracji, gdzie zjedli suty posiłek.
Lord Lister spostrzegł, że komisarz jest wielbicielem alkoholu. Po wyjściu więc z restauracji zaproponował wytworny bar. Opuścili ten przybytek dopiero po kilku godzinach... Komisarz belgijski chwiał się lekko na nogach.
Pjany policjant uparł się, aby zwiedzić Tower.
Wsiedli więc do taksówki, która wkrótce wjechała w labirynt starych krętych uliczek.
— Gotów jestem założyć się, drogi kolego, że nie ma pan pojęcia, kim jestem w rzeczywistości — rzekł Raffles. — Moje dzisiejsze przebranie udało mi się znakomicie.
— Jak to?... Przecież mi pan powiedział, kim pan jest!
— Jest to najlepszy sposób, aby pozostać nazawsze Tajemniczym Nieznajomym.
— Ciekaw jestem, jak pan wygląda w rzeczywistości... Czy bardzo się pan zmienia po zdjęciu szminek z twarzy?
— Zobaczy to pan jutro, gdy mnie pan odwiedzi w mej głównej siedzibie. Ostrzegam pana, że dziś mam na sobie maskę... Niech się pan zbytnio nie zdziwi zmianą, którą pan jutro ujrzy.
— Jestem pewien, że pana poznam... Mógłbym się nawet założyć: mam doskonałe oko.
Raffles zaśmiał się.
— All right — zobaczymy więc jutro... Zakładam się o dziesięć funtów.
Zwiedziwszy Tower, zapuścili się w ciemne uliczki jednej z najstarszych części Londynu. Noc już zapadła... Komisarzowi oczy kleiły się do snu... Nie wiedział, w jaki sposób znalazł się z powrotem w hotelu.
Wino, piwo i whisky zróbmy swoje... Raffles wyniósł swego towarzysza z taksówki i przy pomocy służby hotelowej rozebrał go i położył do łóżka. Raffles zostawił portierowi dyspozycje, aby przypomniał mu, że inspektor Baxter oczekuje go o godzinie w pół do jedenastej w kwaterze głównej.
Raffles wrócił do domu o godzinie pierwszej w nocy, w najlepszym humorze... Charley Brand, znudzony, oczekiwał go w jadalni.
— Bogu dzięki, że cię widzę, Edwardzie — rzekł, ziewając. — Byłem już niespokojny i nie wiedziałem, czy mogę się położyć. Widzę, że jesteś niezwykle wesoły...
— Mam ku temu powody — odparł lord Lister. — Przeżyłem dziś maleńką przygodę, która pozostanie na zawsze w mych wspomnieniach. Czy wiesz kto mi towarzyszył?
— Trudno mi odgadnąć.
— Komisarz belgijskiej policji kryminalnej. Przed pół godziną odwoziłem go do hotelu, spitego jak belę. Sam osobiście rozebrałem i położyłem go do łóżka. Pozwoliłem sobie zabrać jego portfel, paszport i dokumenty. W zamian za to zostawiłem mu kartkę na której skreśliłem kilka słów z prośbą o odebranie tych rzeczy u mnie, w komendzie policji.
— Co takiego? — zawołał Charley. — Ty w głównej kwaterze policji? Odkąd to zmieniłeś swoją siedzibę?
— Od dzisiejszego dnia...
— Nic nie rozumiem...
— Zaraz ci to wytłumaczę, mój chłopcze. Dziś zagrałem rolę inspektora policji Baxtera i w tym charakterze złożyłem wizytę komisarzowi policji belgijskiej.
— I on w to uwierzył?
— Dlaczego nie? Czy to niemożliwe? Zadzwoniłem uprzednio do inspektora Baxtera, podając się za Gerarda i zapytałem, kiedy mogę mu złożyć wizytę.
— To niesłychane...
— Muszę jutro wstać bardzo wcześnie — rzekł Raffles, przeciągając się leniwie. — Powiedz lokajowi, aby mnie obudził o godzinie siódmej rano.
— O tej porze jest jeszcze zupełnie ciemno!...
— To trudno. Muszę przebrać się, aby być punktualnie o godzinie dziewiątej w głównej kwaterze policji u inspektora Baxtera.
Charley drgnął, jakby rażony elektrycznym prądem.
— Żartujesz chyba, Edwardzie...
— Mylisz się, mój drogi. Mówię zupełnie poważnie.
Wyjął z kieszeni portfel, zabrany, komisarzowi belgijskiej policji.
— Musimy sprawdzić, jakie dokumenty wziął ze sobą w drogę nasz zagraniczny „kolega“ — rzekł.
W portfelu znajdowało się zaledwie trzy tysiące franków. Lord Lister skrzywił się:
— Hm... To nie wiele.... Trudno, musimy się tym zadowodnić... Weź to, Charley, przyda nam się na jutro. Będziesz musiał się postarać, aby ta cała historia szybko trafiła do gazet. Muszę dbać o to, aby ludek londyński miał jakąś godziwą rozrywkę... Gdy naśmieją się do woli z pierwszego kawału, mam w zanadrzu dla nich nową rozrywkę. Tym razem ofiarą moich żartów padnie baron belgijski!...