[171]XIV.
I nigdy jeszcze tak czarowny,
I taki barwny, tak bogaty
Nie był jej przystrój: śliczne kwiaty,
Jak żąda obrzęd nieodzowny,
[172]
Pysznie odświętne zdobią szaty
I leją miłe aromaty,
Lecz zaciśnięte martwą dłonią,
Już się od śmierci nie obronią.
I żadnych śladów twarz jej biała
O smutnym końcu nie zdradzała,
Że zgasła w walce i boleści.
I była pełną tej piękności,
Co na posągach tylko gości —
Kutych z marmuru, tej, co treści
Myślowej, uczuć pozbawiona —
Jest w morzach śmierci pogrążona.
Uśmiech, co w chwili jej konania
Na ustach mignął, tak i został,
W nim była mowa narzekania;
Nie każdy ją odczytać sprostał,
Był w nim lodowy wyraz wzgardy
Duszy, co zwiędnąć jest gotowa,
Ostatniej myśli smutek twardy,
Bezdźwięczne pożegnania słowa;
Daremny odblask chwil minionych,
Uśmiech ten — wiele był zimniejszy
Od oczu śmiercią powleczonych,
Beznadziejnością swą martwiejszy,
Tak — w czas zachodu uroczysty,
[173]
Kiedy już zapadł wóz ognisty,
W otchłaniach złota roztopiony,
To śnieg Kaukazu w oka mgnieniu —
W odcień purpury ozdobiony —
Błyszczy we mroków oddaleniu;
Lecz blask promienia tego marny:
W pustyni światła nie roznieci,
Niczyjej drogi nie oświeci
I sam zapadnie w pomrok czarny...