Szatan (powieść wschodnia) Lermontowa/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michaił Lermontow
Tytuł Szatan
Podtytuł (powieść wschodnia) Lermontowa
Część pierwsza
Pochodzenie Poezye
Wydawca Księgarnia Polska Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz Michał Koroway-Metelicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część druga zbioru
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZATAN
(POWIEŚĆ WSCHODNIA}
LERMONTOWA
Z WYDANIA SZÓSTEGO PRZEŁOŻONA.


I.

Posępny szatan, duch zuchwały
Nad ziemią latał górnym szlakiem,
W nim wspomnień roje powstawały,
I otaczały go orszakiem
Dni lepsze, gdy cherubinową
Czystością jaśniał pośród świata,
I kiedy — lśniąc promienną głową,
Pozdrowień niosąc szczere słowo —
Kometa w nim witała brata;
Dni, kiedy grzechem nieskalany,
Żądny wszechwiedzy i mądrości,
Gwiazd koczujące karawany
Z niebieskiej śledził wysokości;
Gdy pełen wiary i miłości,
Syn pierworodny w dniu tworzenia,
Nie znał ni gniewu, ni zwątpienia,

nie groziło myślom jego
Niepłodnych wieków przemijanie...
Wspominał wiele... i wszystkiego
Przypomnieć sobie nie był w stanie.



II.

Już dawno wlókł w pustyni świata
Skazaniec życie swe samotnie.
Tak wiek za wiekiem mknęły lata,
Toneły w przeszłość niepowrotnie,
Zmieniane jedne wnet drugiemi;
A on, panując nędznej ziemi,
Zasiewał złe bez przyjemności;
Misterne sztuki jego sidła
Nie spotykały przeciwności —
I czynność złego jemu zbrzydła.



III.

I nad kaukaskich gór szczytami
Wygnaniec raju przelatywał;
Brylantowymi lśniąc śniegami,
Olbrzymi Kazbek świat zadziwiał;

Szczeliny paszcza była nizko,
Jak żmii ciemne legowisko:
To Darjał krety się ukrywał;
I Terek wiódł tam fal swych szyki,
Jak lew z rozwianym w grzywie włosem,
I ryczał. Słuchał go zwierz dziki;
Huczącym przerażone głosem —
W błękitach ptaki go słuchały;
I chmur złocistych tam gromady
Z południa biegły w dal na zwiady
ku północy odpływały;
I nad nim skały gęstym tłumem
Chyliły głowy zadumane,
Wód Terekowych dziwnym szumem
Do snu cichego kołysane;
Na skałach groźnie się wznosiły
Potężne baszt zamkowych gmachy,
Z piorunów śpiących dumnie drwiły —
Dzielne kaukaskich gór szyldwachy!
Świat dzikiej pełen był urody
I cudnie pięknym czar przyrody!
Lecz szatan rzucił okiem wzgardy
Na świat stworzony ręką Boga
I został hardym, jak był hardy,
Z nieprzejednanem licem wroga.



IV.

Obrazy innej znów krainy
Zakwitły w krasie żywej czyste:
Rozkosznej Gruzji doliny,
Ustronie szczęściem promieniste!
Kobierce ścielą się wzorzyste,
Jak słupy sterczą tam ruiny,
Strumienie wodę srebrną leją,
Barwne na dnie ich śpią kamyki;
W różowych gajach słodko pieją
Urodę krasnych róż słowiki,
Choć róże ich nie rozumieją;
Jaworów wznoszą się konary,
Wieńczy je bluszcz zieleniejący;
Lękliwy jeleń w czas gorący
Chowa się w chłodny cień pieczary...
Wszędzie przyrody pięknej łaski,
I szum, i gwar, i życia blaski;
W południe palą ognia żary,
Wspaniałych roślin są tysiące,
Aromat rosy! A gdy słońce
Już zajdzie i noc świat pomroczy,
To błyszczą gwiazd promienne oczy,
Jak dziewic Gruzji gorejące.

Lecz świata czary nie wznieciły
W wygnańca piersi niecielesnej
Gry uczuć nowych, nowej siły,
Oprócz zawiści gry bolesnej.
Na wszystko patrzał wzgardy okiem
I oburzony był widokiem.



V.

Szeroki dwór i dom wysoki
Tam książę Hudał wybudował...
Łez ludzkich wiele dom kosztował,
Bo ciężkie sługom są wyroki
Ich panów. Gór sąsiednich stoki
Cień domu zwykle przyjmowały;
Stopnie są w ścianie blizkiej skały,
Wiodące do Aragwy wody;
W rzece tej nieraz nurza wiadra,
Chcąc niemi czerpnąć z fal ochłody,
Tamara — córka księcia. Czadra[1]
Osłania wdzięki jej urody.



VI.

W stronę, gdzie słała się dolina,
Patrzał ponury dom ze skały;
Lecz dziś w nim szumi bal wspaniały,
Rozbrzmiewa surma, pachną wina:
Dzisiaj wesele u Hudała,
Przybyła doń rodzina cała.
Na dachu zdobnym kobiercami
Siedzi dziewica narzeczona
Wśród towarzyszek młodych grona;
W grach czas im schodzi. Za górami
Słoneczna chowa się korona.
Dziewice pieją swe piosenki
I przyklaskują im we dłonie;
Tamara bierze do swej ręki
Bęben i wznosząc go nad skronie,
Z jednej ku drugiej kręcąc stronie,
To nagle lżej od ptaka leci,
To znów się wstrzyma i zaczeka...
A rzęsy długie ma powieka,
Rosą wilgotną wzrok się świeci;
To na dół spuści czarne oczy,
To mrugnie brewką na swą drużkę

I po kobiercu ślizga, toczy
Pięknie rzeźbioną, boską nóżkę.
Radości pełna się uśmiecha;
Dziecięca w oczach lśni uciecha.
Z uśmiechem jasnym tego lica,
Jak życie, młodość wesołego,
Ledwo się zrówna gra księżyca,
W strudze ruchomej błyszczącego.



VII.

Klnę się na gwiazd północnych błyski,
Na promień wschodu i zachodu:
Tak dziwnie pięknej odaliski
Nie brał w miłości swej uściski
Nigdy perskiego król narodu;
I haremowych fontann wody
Przenigdy jeszcze, w letnie znoje
Bryzgając swe perliste zdroje,
Nie znały równej jej urody;
Cudniejszych zaś nad jej warkoczy
Śmiertelne nie widziały oczy.
I klnę się, od utraty raju,
Nie kwitła żadna krasawica,

Mająca takie świetne lica,
W południowego słońca kraju.



VIII.

Po raz ostatni dziś pląsała...
Niestety! wcześnie ją czekała
Spadkobierczynię tę Hudała,
Swobodną, rzeźwą i wesołą,
Nic nie wiedząca o serc bliźnie —
Niewola w obcej jej ojczyźnie
I nieznajomych ludzi koło.
Więc często chmurka wątpliwości
Na lica jasne padła mrokiem,
Lecz ruch jej pełen był lekkości,
Wyrazu, wdzięku i skromności,
Gdy się ślizgała tańców krokiem.
I gdyby szatan przelatując,
W on czas swe oczy na nią rzucił,
To dawnych braci swych żałując,
Z westchnieniem wzrok-by wnet odwrócił...



IX.

I szatan widział... Ideały
Życia dawnego w nim zadrgały
I wypłynęły zgasłe mary,
I spadły rosą na pustynię
Serca niemego. I duch kary
Odczuł i pojął znów świątynię
Piękności, dobra i wierzenia,
I długo słodkim tym obrazem
Szatan się cieszył — i marzenia
O szczęściu dawnem wstały razem,
Jakby za jedną druga gwiazda,
Jak duchów napowietrznych jazda.
Przykuty niewidzialną siłą,
Z nową boleścią się zapoznał,
Uczucie zmarłe przemówiło,
Rodzinny język znowu poznał.
Byłaż to chwila odrodzenia?
Szatan fałszywych słów kuszenia
Nie znalazł w myślach mimo chęci;
Zapomnieć?... Nie dał niepamięci
Bóg, i on nie chciał zapomnienia.
............



X.

Na zachód łuk słoneczny gnie się,
Zmęczony rumak jeźdźca niesie;
Pan młody z sercem niecierpliwem,
Z wejrzeniem czystem i szczęśliwem,
Widzi przed sobą brzeg zielony
Aragwy. Za nim objuczony
Ciągnie wielbłądów obóz mnogi,
Już pomęczyły się okrutnie,
I ledwo, ledwo wloką nogi,
Dzwoneczki na nich dźwięczą smutnie...
On sam, dzierżyciel Synodału,
Rzemieniem w biodrach przepasany,
Jedzie na czele karawany;
Rękojeść szabli i kindżału,
I strzelba, co śmierć celnie ciska,
Broń cała — w słońcu świetnie błyska;
I wiatr się bawi rękawami
Czuchy[2], co spływa w fałdów fale,
Galony zdobią ją wspaniale...
A siodło barwnie jedwabiami

Szyte, a uzda z kutasami;
Pod nim koń złoty, cały w mydle,
Lecący szybko, jak na skrzydle;
Swobodne dziecię Karabachu,
Uszami strzyże i w przestrachu
Chrapie i patrzy w głąb z urwiska,
Gdzie rzeka fale swe przeciska.
Tu droga wązka, niebezpieczna:
Na lewo skały, w prawo błyska
Gardzielą straszną topiel rzeczna.
Już późno! Tam, gdzie zima wieczna,
Gaśnie rumieniec; wstały mroki...
Podwoił orszak swoje kroki.



XI.

Oto kaplicy szczyt się wznosi,
W niej — jak podanie dawne głosi —
Pogrzeban książę, teraz święty;
Zabił go człowiek w złem zawzięty.
Bądź na igrzysko, bądź na bitwę —
Ktokolwiek tedy się kierował,
Zawsze gorliwie swą modlitwę
U stóp kaplicy ofiarował,

A tej modlitwy cudna siła
Od muzułmanów go chroniła.
I tak czyniły dawne rody,
Lecz zwyczaj złamał książę młody:
Zdradliwych sideł swych urokiem
Szatan mu ducha oczarował:
Książę okryty nocy mrokiem,
W myślach swą lubą już całował...
Wtem przed nim cienie dwa mignęły...
I więcej... Wystrzał!... Echa drgnęły!
I powstał książę na strzemieniu,
Nasunął papach[3] na ciemieniu
I nie dał z ust wylecieć słowu:
Błysnęła w ręku lufa celna,
Spojona z koniem postać dzielna
Leciała z orłem... Strzał padł znowu!
I dziki krzyk, jęk po nim głuchy
Rozniosły echa w tej godzinie...
pierzchli — jako nocne duchy —
Gruzińcy w strachu po dolinie.



XII.

Scichło!... Mordercy wzięli łupy
I pozostały w miejscu trupy,
A na nie — w strachu drżąc — patrzały
Wielbłądy — zbite w ciasne kupy,
I w takt dzwoneczki im jęczały.
Złupiona karawana cała,
I chrześcian leżą zimne ciała;
Nad niemi nocny ptak ulata;
Cmentarna ich nie schowa krata,
Ani klasztornych głazów płyty,
Gdzie proch praojców był ukryty;
Nie przyjdą siostry ich z matkami,
Okryte czader osłonami,
Ze smutkiem, łkaniem i modłami
Na groby ich z dalekiej strony!
Lecz za to chrześcian wiernych syny —
Tu! pod tą skałą, u drożyny
Wzniosą na pamięć krzyż święcony...
Gdy przyjdą wiosny narodziny,
Bluszcz krzyż popieści i owinie
Swych liści splotem szmaragdowym,
I pod symbolem Chrystusowym

Wędrowiec — dążąc ku rodzinie —
Odpocznie, krzyża nie ominie...



XIII.

Leci koń — pełen niepokoju,
Chrapie i rwie się jak do boju;
To nagle stanie w całym pędzie,
Rozdziera nozdrzy swych krawędzie
I ogniem z nich płomiennym bucha,
A uchem czujnem wiatrów słucha;
To znów porywa się z kopyta
I z roztrzepaną grzywą — wrzący —
Pędzi szalony i nie pyta...
Na koniu jeździec jest milczący:
Do grzywy końskiej przypadł głową,
Waha się w stronę tę i ową,
I nie kieruje już cuglami,
Zasunął nogi swe w strzemiona,
Krwi zaś czerwonej strumieniami
Czaprak i czucha poplamiona...
Rumaku! pana swego dzielnie
Wyniosłeś z boju, jako strzała,

Lecz osetyniec mierzył celnie,
I kula w mroku go dognała.



XIV.

Hudał z rodziną przerażony!
W podwórzu ciśnie się lud tłumnie:
Czyj koń przyleciał zapalony
I padł na głazy u wrót szumnie?
Kto jest ten jeździec trupio blady
Na czole smagłem, choć nieżywy:
Z bronią skrwawioną i z odzieniem,
Ostatniem dłoni zaciśnieniem
Trzymał się włosa końskiej grzywy...
Nie długoś, ty, narzeczonego
Czekała — piękny mój aniele!
Dotrzymał słowa książęcego
I oto! przybył na wesele...
Ale już konia szalonego
Nie pokieruje ręka jego!...



XV.

Na dom spokojny i bez troski —
Jak piorun — spadła straszna kara;
Odczuła ciężko wyrok Boski,
Płacze na łożu swem Tamara;
I łza za łzą po licach płynie,
Jej pierś wysoko, ciężko dyszy...
I oto! nagle niby słyszy
Czarowną mowę gdzieś w wyżynie:
„O, nie płacz, dziecię! Rosą wody
Żywej twa łza na trupie lody
Nie spadnie, tylko zamgli jasne
Twe oczy i blask zgasi młody...
Jej żarem spalisz lice własne!
Dziś on w dalekich sfer przezroczu;
Nie dojdą doń twych smutków wieści,
Wzrok bezcielesny jego oczu
Niebieskie światło teraz pieści;
On słyszy chórów rajskich dźwięki...
Czem dlań ból ziemski i radości,
Dziewicy smętnej łzy i jęki,
Kiedy szczęśliwy w raju gości?
Omówię ci, istocie biednej,

Wierzaj mi, losy ziemskiej treści
Nie warte są chwileczki jednej
Żalu twojego i boleści!
„W napowietrznym oceanie,
I bez żagli i bez steru,
Płyną w zgodnej karawanie
Gwiazdy w pośród fal eteru.
Gdzie pól obszar nieskończony,
Bez podstawy i sklepienia,
Błądzą chmurek miliony —
Tak powiewnych, jak marzenia.
Żal rozłąki, czar witania
Chwilki wśród nich nie zagości,
I nie mają pożądania
Ni przeszłości, ni przyszłości.
Gdy w pierś twoją godzą ciosy,
Kipi boleść w niej namiętna,
Przypomniawszy chmurek losy,
Bądź — jak one — obojętna!
„Jak tylko noc na Kaukaz mrokiem
Padnie i szczyty gór zaleje;
Jak tylko świat, jej słów urokiem
Oczarowany, zaniemieje;
Jak tylko wietrzyk po nad skałą
Roślinką zakołysze małą,

I ptaszek, co się chował w trawie —
We mroku śmielszy — frunie żwawiej,
I pod zielonym winogradem
Pijący rosę łonem radem
Kwiat nocny wzniesie swe kielichy;
Jak tylko miesiąc złoty, cichy
Twarz swą wynurzy z gór załomu,
Na ciebie spójrzy pokryjomu:
Ku tobie skrzydeł lot rozwinę
I na twe rzęsy jedwabiste
Sny będę wiewał pozłociste,
Nim z jutrznią w stronę swą odpłynę“...



XVI.

Umilkły słowa i zamarły,
Jeden za drugim przeszły dźwięki...
Zrywa się biedna, pełna męki
I patrzy... w piersi jej się zwarły
Uczucia smutku, strachu jęki
I zachwyt... ognie serce żarły,
Spadając burzą na duch miękki.
Jej dusza rwała pęt okowy,

W jej żyłach piorun przelatywał,
I głos ten dziwnie dla niej nowy
Bez przerwy, ciągle się odzywał.
I już nad ranem — snu ochocza —
Zmęczone oko zasklepiła,
Leo we śnie znowu ją wzburzyła
Mara nieznana i prorocza:
Przybysz milczący, niemy, mglisty,
W nieziemskiej krasie uroczysty —
Stanął u łoża cichym krokiem
I patrzał na nią takim wzrokiem
Rzewnego smutku i miłości,
Jak gdyby pełen był żałości.
To nie był anioł-stróż, obrońca,
Nie niebieskiego postać gońca:
Wieniec promienny i tęczowy
Nie zdobił świetnie jego głowy;
To nie był piekieł duch niesforny,
Męczennik grzeszny i w złem mocny,
Ale był jako brzask wieczorny:
Ni światło dzienne, ni mrok nocny.



I.

O, przebacz, ojcze, swej Tamarze,
Zaniechaj gniewu raz twojego,
Ja sercu milczeć nie rozkażę,
Nie płaczę z żalu daremnego...
Napróżno do nas tłumną rzeszą
Piękni młodzieńce przybywają...
Czyż w Gruzji dziewic już nie maja?
Nie będę żoną. Niech nie śpieszą!...
O, nie bądź, ojcze, tak surowy!
Tyś sam już spostrzegł: każdy nowy
Dzień niesie sercu nowe blizny,
Jam jest ofiarą złej trucizny!
Niepokonaną marą targa
Mnie duch zły — ciężka moja skarga!
W klasztorne powiedź córkę progi,
Tam nie dostąpi mię pokusa

Tam się pozbędę serca trwogi,
Tam mię obroni moc Chrystusa.
Nie zaznam w świecie już wesela...
Niech więc świętego gmachu cisza,
Niechaj zawczasu smutna cela
Przyjmie mię, jak grobowa nisza“.



II.

I za rodziny tęsknej zgodą
Poszła w klasztorny gmach dziewica;
Jej kibić cudną, jej pierś młodą
Okryła gruba włosiennica.
Ale i mniszki proste stroje,
Jak i złotogłów przedtem drogi,
Nie zażegnały grzesznej trwogi:
W jej sercu wrzały niepokoje.
I przed ołtarzem, wśród powodzi
Świateł i śpiewów uroczystych,
Często w pośrodku modlitw czystych
Jej uszu znany głos dochodzi.
Wznosił się obraz znanej twarzy
U kapiteli kolumnady,

Dźwięk go nie zdradzał, ani ślady;
W mgle woniejącej trybularzy
Świecił jak gwiazda cichą nocą,
Wabił i wołał... Ale po co?...



III.

Pomiędzy dwoma pagórkami
Ściany skrywały się klasztoru,
Zamknięte były szeregami
Topoli drzew i drzew jaworu.
Gdy mrokiem gęstym noc spadała,
W oknach za kratą mniszki drgała
Lampa wśród ciemnych fal przestworu.
Migdałów drzewa cień rzucały,
I stróże grobów — krzyże stały
W milczeniu niemem i ponurem;
Chór ptasi śpiewał z drugim chórem;
A po kamieniach w szumnej grozie
Źródeł chłodzących dźwięczne fale
Leciały — skacząc, i przy skale
Łącząc przyjaźnie prąd w wąwozie,
Pędziły dalej w inne strony,
Wśród krzów, ozdobnych w kwiatów szrony.



IV.

Na północ gór widniały ściany.
Gdy jutrzni wschodzi brzask różany;
Gdy — napełniając głąb doliny —
Obłoczki sine się unoszą,
I z licem na wschód — mueziny
Ludowi chwilę modlitw głoszą;
Gdy już się dzwonu głos rozlega
I drżąc w spokojnej rannej porze —
W dolinie falą się rozbiega,
Echem odbija się w klasztorze;
Gdy cudnie marząc o kochanku,
Gruzinka, schodząc z gór krużganku,
Idzie, by przynieść wody w dzbanku:
W chwilę pięknego tak poranku
Gór łańcuch wznosił pod błękity
Jasno-liliowe, śnieżne szczyty.
A w czas zachodu blask różowy
Spływał na Kaukaz. Wtedy góry
U stóp swych mając, na ich głowy
Spoglądał Kazbek z ponad chmury,
Ozdobny w turban, w złotogłowy.



V.

Ale Tamarę myśl przestępna
Dręczy; jej dusza niedostępna
Zachwytom czystym. Piękność świata
Przed nią się zjawia w smutku kirze;
Nie bawi jej w rozpaczy wirze.
Ni ranku brzask, ni nocy szata.
Bywało, ledwo z nocą razem
Na ziemię świeżość zstąpi rzeźwa,
Już ona padnie przed obrazem
W szaleństwie uczuć swych nietrzeźwa
płacze; wkoło cisza głucha,
Jej pierś jękami wciąż wybucha...
I drżąc — podróżnik pilnie słucha
I myśli: „to duch górski jęczy,
Przykuty mocno do pieczary!“
I wnet kopytem rumak dźwięczy,
Bo jeźdźca gonią strachów mary...



VI.

Często — w tęsknocie smętnej blada —
Tamara koło okna siada —

W myśleniu niemem pogrążona
I patrzy w dal osamotniona;
Tak cały dzień czekając — wzdycha...
„On przyjdzie!“ mówi jej ktoś z cicha.
Niedarmo miała sny radosne,
W których się zjawiał duch powiewny;
Niedarmo oczy miał żałosne
I głos tak cudny, taki rzewny!
Już dawno dusza jej w rozterce,
Choć nie wie sama: skąd?... dlaczego?
Do świętych modli się, a serce...
Serce jej modli się do niego.
Zmęczona walką tą bez końca —
Już się pochyla na swe łoże,
Lecz wnet się zrywa — cała drżąca —
I uspokoić się nie może:
Goreją plecy, pierś się wznosi,
Tchu braknie, oczy zamierają,
Ciało uścisków szuka, prosi,
Na ustach pocałunki tają...
............
............



VII.

Pagórki Gruzji i doliny
Już mgłami okrył płaszcz wieczorny;
Pod klasztor przybył w odwiedziny
Szatan potrzebie swej pokorny,
Lecz długo, długo duch niesforny
Świątyni ciszy i pokuty
Naruszyć nie śmiał; w te minuty
Już gotów był — jak się zdawało —
Porzucić zamiar swój okrutny;
Koło klasztoru brodzi smutny,
A serce żądzą w nim pałało;
Od kroków jego drżą drzew liście.
Wzniósł oczy; widzi w jej pokoju
Lampę płonącą promieniście;
A ona czeka w niepokoju.
I wśród milczenia powszechnego
Słychać czyngara[4] brzęczącego
Dźwięk... tony pieśni się rozległy,
Za nimi inne biegły, biegły,
Jak łzy spokojnie i miarowo;
Były to takie dźwięki pieśni,

Jak gdyby dla tej ziemskiej cieśni
Stworzyć je mieli niecieleśni.
Może to anioł, — chcąc na nowo
Odrodzić w druhu przyjaźń starą,
Przeszłości dzieląc się z nim marą,
Napełnił cele pieśni gwarą,
Żeby osłodzić mu cierpienie?...
Jej miłość smętną, jej wzburzenie
Raz pierwszy pojął duch pomroku...
Chce lecieć: skrzydło się nie rusza!
Do głębi trwoży się mu dusza...
I cudo! błysła kropla w oku,
W oku, co łzą się nie zaprósza...
Po dziś dzień widać koło celi
Kamień na wylot przepalony,
Piorunem łzy tej wydrążony...
Łzy takiej ludzie nie przeleli!



VIII.

Już wchodzi; kochać świat gotowa
Dusza — dla dobra w nim otwarta;
I myśli: oto! chwila nowa,
Przyszłość w niej cała jest zawarta!

I uczuł w sercu duch zuchwały
Niemiły dreszcz oczekiwania,
Strach niepewności oniemiały,
Jakoby w pierwszy raz spotkania:
Złe wróżby duszę mu zalały...
I wszedł do celi już nakoniec;
Przed nim — cherubin, raju goniec,
Obrońca jej i jej pociecha,
Koło niej stoi z czołem jasnem
I nie po ziemsku się uśmiecha
I ją osłania skrzydłem własnem...
I promień światła anielskiego
Oślepił nagle wzrok nieczysty,
Zamiast witania uprzejmego —
Zawołał anioł uroczysty:



IX.

„Duchu występny, w grzechu mocny...
Kto wołał ciebie w mrok północny
I kto cię przysłał tu na zwiady?
Tu złe przenigdy nie gościło,
Świątynię sercu memu miłą
Opuść i wychodź — rad, nie rady,

I niech zaginą twoje ślady!“
Szatan uśmiechnął się zjadliwie
I błysnął okiem nienawiści,
Znów zapalała w nim złośliwie
Skra dawna zemsty i zawiści.
„Moją jest!“ rzekł do niebios gońca,
„Nad piekieł stoi już brzegami,
Przybyłeś późny jej obrońca,
Nie jest ci danym sąd nad nami.
Na pierś jej grzeszną moje ręce
Pokładły pieczęć nieśmiertelną!
Świątyni twojej niema więcej;
Tu ja mam władzę niepodzielna!“
I anioł oczu smętnych wzrokiem
Na nią raz jeszcze spojrzał szczerze,
I zwolna skrzydłem swem szerokiem
Wionął i stopił się w eterze...
............



X.
TAMARA.

Mowa twa pełna okropności!
Kto jesteś: piekieł duch, czy nieba?
Czego chcesz?


SZATAN.

Tyś jest cud piękności!


TAMARA.

Lecz ktoś ty? kto?... mów! czego trzeba?


SZATAN.

Jam ten, któregoś ty słuchała
W cichości mroków, w nocnej dobie,
Myśl moja w duszy twej szeptała;
Mój smutek przez mgłę tyś widziała,
Mój obraz blady miałaś w sobie;
Jam ten, czyj wzrok nadzieję gubi,
Ledwo nadzieja ta zaświta;
Jam ów jest, który tem się chlubi,
że każdy go przekleństwy wita.
Podemną gwiazd mkną korowody;
Jam biczem krwawym ludzkiej ziemi
Jam król wszechwiedzy, król swobody,
Jam niebios wrogiem, złem przyrody,
I widzisz — jam pod stopy twemi!
I jam ci przyniósł rozrzewnienie,
I łzy, i modlitw ciche jęki,
I pierwsze ziemskie me cierpienie,
I pierwsze duszy mojej męki...

Chciej pojąć gorzkich słów zwierzenie!
Niebiosom może mię powrócić
Miłości twojej żywe słowo
I natchnąć pierś ma siłą nową,
Szatańską dumą precz odrzucić,
W pokorę zmienić aniołową.
Niewolnik, w ciebie tylko wierzę!
Do ciebie pierwsze ślę pacierze,
Do ciebie pierwszy głos błagalny!
Dla ciebie duch mój niezniszczalny
Śmiertelną szatę przyjmie szczerze!
Gdym ciebie ujrzał, mimowoli
Uczułem w sobie skrę zazdrości;
Opuścić ciebie?... nie! tej roli
Nie spełnię w żarze namiętności!
I oto! przyszła dziś godzina:
W bezkrwistem sercu buchnął płomień,
Syknęła zmarła w niem gadzina,
Zapałał stosem iskry promień!
Bez ciebie czas czem nieskończony?
Czem dóbr mych obszar niezmierzony?
Świątynią pusta, zgasłym zniczem,
Zamarłym dźwiękiem... zgoła niczem!


TAMARA.

Opuść mię, duchu fałszywości!
Zamilcz, nie wierze mowie wroga!
Ja pragnę modlić się do Boga,
A ty mię wikłasz w sieć chytrości...
Będę ofiarą twojej zdrady
Tyś myśl słabnącą opanował;
Twe słowa — to ogniste jady...
Po coś mnie biedną umiłował?


SZATAN.

Po co — o, piękna? Nie wiem tego,
Ale z przestępnej mojej głowy,
Czując prąd życia świetniejszego,
Zerwałem wieniec mój cierniowy
I w proch rozbiłem gmach przeszłości;
Me piekło, raj mój w tobie gości!
O! kocha cię nieskazitelną,
Miłością dusza moja wolna,
Istotą całą nieśmiertelną...
Dusza twa kochać tak nie zdolna!
Znam cię przez wieków długie lata,
Widziałem cię, jak widzę ninie,
Przez eterycznych sfer pustynie
Płynącą na początku świata.

Już dawno — trwożąc serce biedne —
Imię twe słodkie mnie dźwięczało;
W dni szczęścia, w raju ciebie jednej
Duchowi memu brakowało.
Ty nie zrozumiesz: duch swobody,
Znosiłem gorzkie umęczenie
Przez szereg wieków, nieskończenie,
Nie oczekując w złem nagrody,
Nie mając w dobrem krzty osłody,
Czując i rozkosz i cierpienie;
Musiałem sam się sobą nudzić,
Tą walką wieczną wciąż się trudzić,
A niosąc wieków potępienie,
Żałować ciągle i nie pragnąć,
Znać wszystko, wszystko czuć i widzieć,
Wbrew woli wszystko nienawidzieć
I do niczego się nie nagiąć!...

Zaledwo losy się spełniły,
I wyrok Boski zabrzmiał z góry,
Wnet mię na wieki opuściły
Ramiona świata i natury...
W mgle siniejącej przestrzeń stała;
Ujrzałem w on czas, jak wspaniała
Dawno mi znanych gwiazd gromada

W wieńcach weselnych wśród wszechświata.
Płynęła... lecz dawnego brata
Nie chciała świetna znać plejada!
Wygnańców, losy me dzielących,
W rozpaczy, ja nawoływałem,
Lecz słów ich, oczu złością skrzących
Niestety! sam nie poznawałem.
I rozwinąłem skrzydła w strachu,
Leciałem w przestrzeń bez otuchy...
W nieskończoności płynąc gmachu,
Mnie omijały bratnie duchy,
I raj i, świat był niemy, głuchy.
Tak — ster straciwszy, łódka płynie
Podczas szumiących fal wzburzenia,
Niepewna swego przeznaczenia,
Czy ocaleje, czy zaginie.
Tak — gdy brzask ranny muska góry,
Samotny odłam grzmotnej chmury,
W lazurów wznosząc się otchłani,
Niepewien zgoła swej przystani,
Bez celu i bez śladu goni,
Bóg wie, do jakich sfer ustroni!

Ludźmi nie długo kierowałem,
Zakułem łatwo ich w obroże,

Wszystko — co piękne — zniesławiałem,
Szlachetne wiodłem na bezdroże.
Nie długo! płomień czystej wiary
Jam w nich zagasił... Mojej pracy
Czyż warci byli ci prostacy,
Lub obłudnicy, godni kary?
I skryłem się w wąwozów nory,
Brodziłem, jako meteory
W głębokiej nocy gęstym mroku...
I pędził jeździec z strachem w oku,
Ognikiem blizkim uwiedziony,
I w bezdnię z koniem zawalony
Napróżno wołał — i ślad krwawy
Brzegi przepaści przyjmowały...
Ale złośliwe te zabawy
Nie długo mi się podobały.
W walce z potężnym huraganem,
O! jakże często, wznosząc kurze,
Z czołem — piorunem przepasanem —
Leciałem szumnie w czarnej chmurze,
Chcąc w żywiołowych burz szermierce
Natrętne myśli swe zagłuszyć
I szemrające stłumić serce
I samą pamięć zawieruszyć!
Czemże są ludzkie utrapienia

I nieszczęść ludzkich opowieści
Od pokolenia w pokolenia
Przed chwilką jedną mej boleści
Nieuznanego udręczenia?
Czem ludzie? Życie ich co znaczy?
Ten śmierć już widział, ten zobaczy!
Sąd choć potępi, to przebaczy;
Jest miłosierdzie, są nadzieje!
A mnie zrozumieć nikt nie raczy,
I smutku pełne są me dzieje!
Smutek ten zawsze, każdą chwilę,
To jako waż się pieści mile,
To pali, to znów skrą omamień
Świeci, to cięży — jako kamień —
I jest jak pomnik na mogile,
W której zamarło pragnień tyle!


TAMARA.

Po cóż mam wiedzieć o żałobie,
Nawiedzającej cię smutkami?
Zgrzeszyłeś...


SZATAN.

Czy przeciwko tobie?


TAMARA.

Nas słyszeć mogą...


SZATAN.

My tu sami.


TAMARA.

A Bóg?


SZATAN.

Na niebie!... Bóg spójrzenia
Nie rzuci na tę ziemię ciemną.


TAMARA.

A piekło? Meki potępienia?


SZATAN.

Więc cóż? Tam będziesz razem ze mną!


TAMARA.

Ktokolwiek — o! przygodny druhu,
Jesteś: słuchając męczennika,
Ja czuję rozkosz tajną w duchu,
Choć zamęt myśli me przenika.
Lecz jeśli mowa twa fałszywa,
Jeśli masz zamiar samoluba...
Miej litość!... O ja nieszczęśliwa!
Na co ci duszy mojej zguba?
Czyż niebo dla mnie jest łaskawsze,
Żeś spostrzegł mię w szeregu innych,

Żeś wybrał oczy moje łzawsze?...
Równie mnie piękną znajdziesz zawsze
Wśród dziewic czystych i niewinnych!...
Nie! daj mi słowo przyrzeczenia...
Powiedz! wszak widzisz me cierpienia
I widzisz smętne me oblicze!
Strach we mnie pieścisz mimowoli...
Lecz ty nie zechcesz mej niedoli,
Tyś pojął moje sny dziewicze!
Klnij mi się, że pożądań złego
Raz się zarzekasz najgoręcej!
Czyliż już nienaruszonego
Słowa przysięgi niema więcej?...


SZATAN.

Klnę się na pierwszych ni tworzenie,
Klnę się na koniec świata tego,
Klnę się na wiecznych prawd promienie
I hańbę czynu zbrodniczego;
Kinę się na gorzkie grzechów męki,
Na krótkie zwycięstw mych marzenia,
Na powitalne uściśnienia,
Na pożegnalne twojej ręki;
Kinę się na duchów szereg mnogi,
Na losy braci mi podwładne,

Aniołów męstwo bezprzykładne,
Gdy ku mnie błyska miecz ich wrogi;
Klnę się na czeluść czarną piekła,
Świątynię ziemi i na ciebie,
Na łzę, co pierwsza ci pociekła,
Na oko twe utkwione w niebie;
Na ust niewinnych twoich tchnienie,
Na falę włosów jedwabistych;
Klnę się na szczęście, na cierpienie,
Na ognie uczuć płomienistych:
Jużem się zarzekł nienawiści,
Jużem się zarzekł zemsty, pychy,
Od fałszu duch mój się oczyści,
Rozbiję trucizn mych kielichy;
Ja pragnę z niebem się pogodzić,
Ja chcę się modlić, chce odrodzić,
Chcę w dobro wierzyć, chcę miłować.
Złe czyny chcę odpokutować.
I zetrę ślady niebios kary,
Szpecące dumne moje czoło,
I niech bezemnie świat ten stary
Ku kresom toczy swoje koło!
Wierzaj mi! jeden ja jedynie
Ciebiem zrozumiał i ocenił,
Jam w tobie uznał swą świątynię,

W niewolę władzę mą zamienił.
Miłości pragnę twej — jak daru,
Za chwilkę wieczność dam ci całą;
W miłości, w gniewie, wierz — Tamaro,
Dusze mam wielką i wspaniałą!
Daj mi twój rozkaz! Rzeknij słowo:
W nadziemskie cię uniosę sfery!
Tam będziesz druhem mym, królową,
Posłuszne będą ci etery!
I bez współczucia, bez żałości
Będziesz na ziemskie patrzeć sprawy,
Gdzie nie masz istnej szczęśliwości,
Wiecznego piękna, wiecznej sławy;
Gdzie kary boskie, ludzkie zbrodnie,
Poziomych uczuć gdzie pełzanie,
Gdzie nienawidzieć, kochać godnie —
Serca lękliwe nie są w stanie.
Czyliż ty nie wiesz, czem miłości
Kaprysy zmienne są u ludzi?
To falowanie krwi młodości,
Ale dni biegną — krew się studzi.
Kto z nich się oprzeć kiedy zdoła
Rozstania chwilom, serca nudzie,
Nowości ponętnego czoła,
Swawoli marzeń? próżny trudzie!

O, nie, nie tobie z licem jasnem,
Wiedz! przeznaczyły tak już losy,
W milczeniu zwiędnąć w kole ciasnem,
Zazdrości grubej znosić ciosy,
Wśród lekkomyślnych dusz i chłodnych,
Przyjaciół zdradnych, wrogów silnych,
Strachów, nadziei, prac bezpłodnych,
Zawodów ciężkich, nieomylnych!
I wierzaj mi, klasztoru wieko
Nie schroni cię od namiętności,
Wśród modlitw równieś ty daleko
Od bóstwa, niebios i ludzkości!
O, piękna! wiedzieć tyś powinna,
Twa przyszłość dzisiaj się pogłębia,
Czeka cię dzisiaj droga inna,
Zachwytów nowych czeka głębia!
Pozostaw dawne twe żądanie
I świat ten nędzny losom jego,
Albowiem wwiodę cię w otchłanie
Poznania świata nieziemskiego.
I tłumy duchów mych podniebnych
Pod stopy przyprowadzę twoje;
Orszak czarownych mych służebnych
Będzie twe, piękna, strzedz podwoje
Dla ciebie z gwiazdy — tam! na wschodzie

Koronę zerwę promienista
I rosę wezmę z róż w ogrodzie,
I rosą ją obryzgam czystą.
Z zachodzącego słońca nici
Różowych utkam pas bogaty
Na ozdobienie twej kibici,
I wonne dam ci aromaty!
Dziwnymi dźwięki słuch zbogacę,
Obcymi dla śmiertelnych synów;
Wspaniałe wzniosę ci pałace
Z turkusów cudnych i bursztynów.
I spuszczę się w bezdenne morze,
I lot rozwinę nad obłoki,
I dam ci wszystko, co świat może,
Lecz kochaj mię!...



XI.

— I zbliżył kroki,
I zlekka usty płomiennemi
Dotknął dziewicy drżącej wargi,
I odparł słowy kuszącemi
Jej mowy ciche, rzewne skargi.
I moc potężna w jego oku,

Paliła biedną. W nocy mroku
Błyszczał, jak kindżał nieodparty,
Był w żądzy jednej cały zwarty,
I splamił życia czyste karty,
I pocałował ją duch kary,
Napełnił serce jej trucizną...
Dotknięta straszną ducha blizną
Krzyknęła — czując ból bez miary...
Skupiły się w tym krzyku żary
Miłości, modły, wyrzut, męki,
I brak nadziei, i brak wiary
I pożegnalne życia jęki...
............


XII.

Była już północ. O tej porze
Z deską żelazną, koło ściany,
Pełniąc w noc służbę przy klasztorze,
Zwolna stróż chodził zadumany,
Stawiając kroki swoje miernie;
I koło celi mniszki stary
Wstrzymał się nagle, bo niezmiernie
Zmąciły duch mu nocne mary.

Wkoło mrok nocy gęsty, chłodny!...
On słyszał — tak mu się zdawało —
Ust dwojga pocałunek zgodny,
Krzyk, jęk chwilowy... echo brzmiało,
I niepoczciwe drgnęło serce,
Zwątpieniem zwykłem u człowieka...
Lecz błysło mgnienie, po rozterce
Zacichło wszystko; li z daleka
Wiatr to przybywa, to ucieka,
I liście szemrzą ciche żale,
I z brzegiem ciemnym szepcą fale,
Które toczyła górska rzeka.
Ażeby ducha złego czary
Męczące serce precz zażegnać —
Modlitwę świętą zmawia stary,
Niepokój z duszy chce odegnać;
I pierś wzburzoną, pełną strachu
Zbroi w znak krzyża, miast pancerza,
I wkoło klasztornego gmachu
W milczeniu kroki znów odmierza.
............


XIII.

Jak Peri spiąca — cicha, miła
Leżała w trumnie bez tchu łona;
Bielszą i czystszą, niż osłona,
Bladością pięknych lic świeciła.
Powieki szczelnie już zakrzepły...
Lecz któżby nie powiedział, Boże,
Iż wzrok cudowny zbudzić może
Promienne jasnym brzaskiem zorze,
Lub pocałunek druha ciepły?
Ale napróżno promień złoty
Po nich ożywcze ślizgał groty,
I usta krewnych w niemym smutku
Je całowały już bez skutku,
Bo gdzie śmierć pieczęć położyła,
Tam jej nie zerwie żadna siła!


XIV.

I nigdy jeszcze tak czarowny,
I taki barwny, tak bogaty
Nie był jej przystrój: śliczne kwiaty,
Jak żąda obrzęd nieodzowny,

Pysznie odświętne zdobią szaty
I leją miłe aromaty,
Lecz zaciśnięte martwą dłonią,
Już się od śmierci nie obronią.
I żadnych śladów twarz jej biała
O smutnym końcu nie zdradzała,
Że zgasła w walce i boleści.
I była pełną tej piękności,
Co na posągach tylko gości —
Kutych z marmuru, tej, co treści
Myślowej, uczuć pozbawiona —
Jest w morzach śmierci pogrążona.
Uśmiech, co w chwili jej konania
Na ustach mignął, tak i został,
W nim była mowa narzekania;
Nie każdy ją odczytać sprostał,
Był w nim lodowy wyraz wzgardy
Duszy, co zwiędnąć jest gotowa,
Ostatniej myśli smutek twardy,
Bezdźwięczne pożegnania słowa;
Daremny odblask chwil minionych,
Uśmiech ten — wiele był zimniejszy
Od oczu śmiercią powleczonych,
Beznadziejnością swą martwiejszy,
Tak — w czas zachodu uroczysty,

Kiedy już zapadł wóz ognisty,
W otchłaniach złota roztopiony,
To śnieg Kaukazu w oka mgnieniu —
W odcień purpury ozdobiony —
Błyszczy we mroków oddaleniu;
Lecz blask promienia tego marny:
W pustyni światła nie roznieci,
Niczyjej drogi nie oświeci
I sam zapadnie w pomrok czarny...


XV.

Krewnych, sąsiadów nieszczęśliwy
Orszak wyrusza w drogę smutnie.
Hudał, targając włos sędziwy,
W milczeniu rażąc pierś okrutnie,
Po raz ostatni już dosiada
Białogrzywego swego konia.
I pochód ruszył. Do ustronia
Trzy doby dążyć mu wypada.
Tam — gdzie praojców leżą kości,
Czeka przybytek spokojności...
Był przodek jeden u Hudała,
Grabił, rabował wciąż dopóty,

Dopóki go nie przełamała
Choroba: nastał czas pokuty;
Pragnąc odkupić życia grzechy,
On przyrzekł wznieść cerkiewne mury,
Gdzie granit wznosi się ponury,
Gdzie zamieć huczy, gdzie uciechy
Sęp szuka, lecąc po nad chmury;
Między śniegami więc Kazbeku
Wkrótce świątynia szczyt wznosiła —
I oto! mija już czas wieku;
Grzesznika śmierć uspokoiła.
Tak zamieniono w cmentarzysko
Skałę, co z chmurą tylko żyła,
Jakoby śmierci przystań była
Cieplejszą, gdy od niebios blizko;
Jakoby dalej śpiąc od ludzi,
Spokojniej było w grobu cieśni...
Napróżno! zmarłym nic się nie śni
I nic do życia nie przebudzi!


XVI.

Tam — gdzie eterów płyną fale,
Jeden z aniołów skrzydłozłoty

Wysoko wznosił swe poloty
I — duszy grzesznej kojąc żale —
W niebieskich sfer ją niósł namioty;
I słodką mową pocieszenia
Jej wątpliwości rozwiązywał,
I ślady winy i cierpienia
Strumieniem własnych łez omywał.
Zdaleka dźwięki śpiewne raju
Już ku nim biegły, kiedy nagle
Szatan z bezdennych piekieł kraju
Wzbił w górę ku nim skrzydeł żagle...
I groźny był, jak wicher szumny,
A świetny, jako błyskawica,
I w zuchwałości pychy dumnej
Przemówił: „moja niewolnica!“

Ku piersi ciśnie się anioła
Z modlitwą świętą, strachem drżąca
Tamary dusza — nie wiedząca,
Czy Bóg, czy szatan ją powoła.
Lecz szatan przed nią!... Któż go može
W tej chwili poznać? wielki Boże!
Jak nienawistnem patrzał okiem!
Jakiej straszliwej złości wzrokiem,
Złości, co nie zna nigdy końca,

I tchnęła śmierci zimnym mrokiem
Twarz nieruchoma i grożąca!


„Szczeźnij, ponury duchu złości!“
Zabrzmiały słowa aniołowe,
„Tryumfy twoje są jałowe,
Wyroki dzisiaj przyszły nowe,
Wyroki Boskiej łaskawości!
Minęło próby doświadczenie:
Ziemskie zrzuciła już odzienie,
Spadły z niej grzechów ludzkich pęta,
I będzie do nas w niebo wzięta.
Dusza jej była z dusz tych jedna,
Dla których życie — chwilką marną,
Chwilką nieznośną i męczarną,
Które dopiero Bóg pojedna.
Z eterów lepszych materyału
Stwórca dał fibry im subtelne,
Nie dla ziemskiego ideału,
Lecz czyste i nieskazitelne!
Za cenę straszną odkupiła
Zwątpień i mąk swych ciężkie drogi:
Ona kochała i walczyła! —
I raj otworzył przed nią progi!“

I anioł oczu srogich groty
Na kusiciela z mocą rzucił,
Z radością, podniósł skrzydeł loty
I wesół w niebo z nią powrócił.
I przeklął szatan pokonany
Swych bezrozumnych pragnień mary,
I znów, w swej dumie niezłamany,
Został w wszechświecie nieuznany —
Sam, bez miłosci i bez wiary!...


U schyłku kamienistej góry,
Po nad doliną kajszaurską —
Do dziś zamkowe stoją mury
I okolicę zdobią górską.
Kraj dotąd pełen strasznych gadek;
Gdy o nich prawią dzieciom starzy,
To dziatki bledną na swej twarzy...
Jak widmo — dziejów dziwnych świadek —
Pomnik w pośrodku drzew czernieje.
Na dole nizko auł[5] leży.
I ziemia kwitnie, zielenieje,
I głosów chór niezgodny bieży,

Gubiąc się... Idą karawany
I dzwonią, wlokąc się z daleka,
I jako rumak rozhukany —
Przez mgły spadając — leci rzeka.
I krasą cudną, wiecznie młodą,
Świeżością, słońcem i pogodą
Przyroda cieszy się — jak dziecię,
Którego brzemię trosk nie gniecie.

Lecz zamek stoi dziś w żałobie,
Spełniwszy służby swej koleje,
Jak starzec biedny, kiedy w grobie
Pochował z dziećmi swe nadzieje,
I oczekują tam miesiąca
Ukryci nowi w nim mieszkańce:
Wtedy tam radość kipi wrząca,
Brzęczą i biegną na wsze krańce.
Tam pająk, dziś pustelnik nowy,
Wyprzędza sieci swych osnowy;
Jaszczurka igra tam rodzinna,
Wesoło bawiąc się na dachu;
Ostrożnie sunie się gadzina
Z szczeliny zamkowego gmachu
I dalej pełznie na krużganek,
W potrójny zwija się wnet wianek,

Potem wyciągnie się jak długa
Błyszcząc, jak w dłoni bohatera
Bułat, gdy ranny już umiera,
Zbyteczny, ale wierny sługa...
— Tam dzisiaj dziko! Żadne ślady
Nie pozostały! czas zagłady
Dokonał. Przeszłość przeleciała,
Jakoby nigdy i nie była,
I Hudałowa przeszła chwała,
I córa jego przeszła miła...
I kości ich oddane ziemi;
Ale w chmur łonie jeszcze ninie
Widnieje cerkiew na wyżynie,
Broniona skrzydły anielskiemi.
I z nią zawarły swe przymierze
Czarne przy wrotach jej granity;
Każdy z nich warstwą lodu kryty,
Który im służy za pancerze,
I każdy wiernie miejsca strzeże.
I lawin sennych tam gromady,
Spadając z gór, jak wodospady —
Raptownie mrozem pochwycone,
Wiszą dokoła nachmurzone.
I zamieć wieczna, jak stróż chodzi
I pył z sędziwych ścian zdmuchuje

I albo trele swe wywodzi,
Albo szyldwachów nawołuje.
W dalekie kraje, w obce strony
O tej świątyni odgłos płynie,
Lecz ku niej śpieszą li jedynie
Obłoków wschodnich legiony,
I nad rodziną płyt mogilnych
Nikt nie wylewa łez bezsilnych.
Skała Kazbeku posępnego
Swe czaty pełni przy nich stale...
Spokoju grobom należnego
Tu nie naruszą ludzkie żale.

1889 r. 28 sierpnia.
Jarowe w g. Kijowskiej.









  1. Czadra = rodzaj osłony głowy i twarzy kobiet wschodnich, w formie długiego ręcznika. (Przyp. tłum).
  2. Czucha = wierzchnie odzienie
  3. Papach = czapka w rodzaju erywańskiej.
  4. Czyngar = rodzaj gitary.
  5. Auł = wieś. (Przyp. tłum.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Michaił Lermontow i tłumacza: Michał Koroway-Metelicki.