Szekspir (Gomulicki, 1866)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szekspir |
Pochodzenie | Poezje Wiktora Gomulickiego |
Wydawca | Księgarnia A. Gruszeckiego |
Data wyd. | 1866 |
Druk | Bracia Jeżyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Szekspir! — Wielkie to imię, jak grom na mnie spada...
I jak na odgłos strzału sennych ptaków stada,
Tak na dźwięk tego słowa zrywają się we mnie
Stada myśli, i lecą przez żywota ciemnię...
Szekspir! — Słysze w tem słowie wszystkie głosy ziemi:
Dziką żądzę, co zgrzyta kłami tygrysiemi,
Wężowy syk zawiści, czającej się skrycie,
Psie skomlenie służalstwa, głodu wilcze wycie,
Lwi poryk szorstkiej siły, dumnej swą purpurą,
Kłótnie; szczytów z padołem, głuchą i ponurą,
Wrzask przemocy, w zwycięzkim zamknięty peanie,
Uwieńczonej miłości gołębie gruchanie,
Jęki zamierające w bezsłonecznym lochu,
Szmer modlitw i niedźwiedzie mruczenie motłochu
I gruby śmiech pijacki, nutą brzmiący twardą,
Co wszystkim nędzom życia pluje w oczy — wzgardą!
Szekspir, to bóstw pogańskich przybytek olbrzymi,
Gdzie krew pomordowanych na posadzce dymi,
A wyżej, świeże kwiaty krzepki zapach zieją;
Gdzie pieśń łączy się z jękiem, szaleństwo z nadzieją,
Gdzie szatańskie widziadła oszpecają freski,
A przez otwór w kopule widać strop niebieski.
Dla niego człowiek, kołem otoczony bratniem,
Nie jest w łańcuchu stworzeń ogniwem ostatniem;
I przed nim i poza nim widzi całe światy...
Zbadał duszę przyrody, która się przez kwiaty
Objawia, i przez blaski i przez lotne wonie;
Zna przyczynę rumieńca, którym zorza płonie,
Wie dlaczego ma księżyc trupio blade lica
I co na krepie nocy pisze błyskawica;
I wierzy, nauczony złotym ziemi wiekiem,
Że współczucia nić wiąże przyrodę z człowiekiem.
Słyszycie? Gdy grzmi burza ponad Lira głową,
Orkan rzuca złym córkom klątwę piorunowa,
Wicher nad dolą starca żali się i plącze,
A gromy rozświecają mu ścieszki tułacze..
W noc weselną Romea, i świat tchnie weselem,
Erotyczny dreszcz wstrząsa i kwiatem i zielem,
A słowik ze skowronkiem, jako dwaj lutniści,
Na chwałę oblubieńców śpiewają wśród liści...
Noc mordu na Dunkanie jakże jest odmienną!
Ziemia cała zapada w odrętwiałość senną,
Dech wstrzymuje i mruży gwiazd przelękłe oczy;
Nad zamkiem krwawy opar kłębi się i mruczy,
We mgle wiedźmy szczekają, puhacz krzyczy: biada! —
I pacierze za zmarłych świerszcz w kominie gada...
Ziemia mu nie wystarcza — on i wyżej sięga,
Za łańcuchem, co stwórcę ze stworzeniem sprzęga,
I gdzie nic nie dostrzega wzrok pełznący nisko,
On duchów bezcielesnych widzi rojowisko.
Bożek snów, królujący widziadeł czeredzie.
Staje przed nim w noc letnią i rozmowy wiedzie
Długie, lotne i nikłe, jak pajęcza siatka;
Tytanja opłakuje śmierć leśnego kwiatka,
Nad którym macierzyńską straż jej poruczono;
Psotny Puk czarodziejską nakrywa zasłoną
Oczy głupców i szydzi z ich głupstwa okrutnie;
To znów słychać Ariela słodkobrzmiącą lutnię,
Którą wyciem Kaliban przedrzeźnia potworny;
Roje wiedźm i czarownic płodzi zmierzch wieczorny,
I każdą pustkę mroczną widmami zaludnia,
Których nigdy nie widzą źrenice południa;
Zbrodnia ludzka nie ginie z krwi wymytym śladem,
Lecz z pod ziemi widziadłem dobywa się bladem,
Odsłania krwawe łono, i sycząc jak żmija
Nożami groźnych spojrzeń mordercę, przebija..
Szekspirze! gwiazdo ludów! mistrzu ponad mistrze!
Twórczości twojej źródła muszą być najczystsze.
Bo początek swój biorą tam, zkąd życie tryska;
Nie krępują ich ściany ciasnego łożyska,
Ani je brzeg zamknięty zmienia w zgniłe bagno;
Płyną równo a szumnie i napoić pragną
Wszystkie niwy i wszystkie życiowe pustynie.
I nigdy głos twój gromki bez echa nie zginie,
Boś w nim zamknął cudownie to, co w ludzkiej doli
Po wszystkie dni jednako bolało i boli;
Bo dusza twa nie była, tak jak nasze, chora,
Lecz miała szklaną gładkość i ciszę jeziora,
I czy na nią chmur całun, czy też słońce padło,
Powtarzała kształt każdy wiernie jak zwierciadło —
A Bóg, co sztucznych kwiatów nie rzuca na niwę,
Nieśmiertelność dal tylko temu, co — prawdziwe!
Czyś ty jest synem Anglji — nie, tyś dzieckiem świata!
Gienjusz twój poza metę plemienną wylata,
Rodowe samolubstwo myśli twych nie łudzi,
I nie ziomków nam swoich malujesz, lecz — ludzi.
Nieinaczej Bóg czyni. On człowieka stwarza
Człowiekiem, i nie kładzie ni piętna zbrodniarza,
Ni korony świętego na dziecięcia czole;
Daje mu skrzydła myśli, daje wolną wolę,
Roztacza przed nim zmienną panoramę ziemi,
I mówi: Kochaj wszystkich i cierp ze wszystkiemil!
Tkacz barwne tylko nitki wybiera do wzoru,
Lecz tyś wśród nitek życia nie czynił wyboru.
Brałeś, co życie niosło, cnotę razem z grzechem,
I wszystkiego, co ludzkie, śpiewnem byłeś echem.
Innym cząstka wystarcza, tyś ogarniał całość;
I nigdy nie przywiodła cię grzeszna zuchwałość
Do tego, by poprawiać boskie stwórcy dzieła...
Poprawiać! — skąd wśród ludzi pycha się ta wzięła?
Spłodził ją chyba pigmej nieznoszący blasku,
Gdy zapragnął tytanom stać się równym — z wrzasku,
Lub dobył ją szaleniec, w marzeniu pijanem,
Z tej siły, którą człowiek nazywa szatanem,
A która gmach społeczny podmywa jak fala,
I coraz bardziej ludzkość od Boga oddala!
O mędrkowie! Gdy prawo natury was gniewa.
Zmieńcie je — lecz wprzód każcie lwu, niech słodko śpiewa,
Zmuście groźny ocean, by szemrał łagodnie,
Z ludzkich pojęć wykreślcie rozpacz, gwałt i zbrodnię,
Dziecinnym powijakiem zacieśnijcie ducha,
Sprawcie, niech namiętności wulkan nie wybucha,
Lecz się sączy, jak ocet ze spękanej beczki,
Z orłów zróbcie turkawki, z szakalów owieczki,
A krew, co wrzącą ławą pali piersi młode,
Przemieńcie na różaną lub święconą wodę!