Szkoda nagrodzona
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szkoda nagrodzona |
Pochodzenie | zbiór powiastek Niespodzianka |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1890 |
Druk | St. Niemiera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
SZKODA NAGRODZONA.
Magdzia wyszła w pole z młodszym od siebie bratem Romankiem; nim doszli do miejsca, gdzie w zbożu bławatki rwać mieli, przechodzili około sąsiedzkich ogrodów, a mały Romanek zaczął siostry prosić:
— Moja Magdeczko, ułam mi jaką gałązkę, ja na nią siądę jak na konika, to się nie tak zmęczę.
Magdzia chcąc bratu dogodzić, wyjęła z kieszonki od fartuszka nożyk ogrodniczy, i upatrzywszy tuż przy drodze wysmukłą płoneczkę, urżnęła ją, oberwała nieliczne listki, i podała gotowego konika szczęśliwemu Romankowi.
Nad wieczorem wracając tąż samą drogą do domu, Magdzia ujrzała w miejscu gdzie zerżnęła ów prątek, młodą dziewczynkę, która siedząc na trawie gorzko płakała.
— Czego tak płaczesz, dziewczynko? — spytała Magdzia.
— Jakże nie mam płakać, panienko, kiedy mi ktoś umyślnie taką zrobił szkodę.
— Jakąż?
— Oto przed rokiem, w dniu moich imienin, zasadził tu dla mnie kochany ojciec wiśniowe drzewko, mówiąc: «Daję ci je na własność, pielęgnujże to drzewko, rośnijcie razem, a jak ono liści i owoców nabywać będzie, tak ty nabywaj cnoty i nauki.» Ja też codzień przychodziłam do mojej wisienki, podlewałam ją w upały, w wielkie deszcze kopałam rowki dokoła, żeby woda ściekała, w zimie okręciłam ją słomą przed zimnem, na wiosnę zbierałam drobne liszki, żeby listeczków nie zjadły, i dziś przed mojemi imieninami przyszłam tu, chcąc kochane drzewko do słupka przywiązać, a ono zerżnięte!
Dziewczynka znowu płakać zaczęła, i Magdzi żal się zrobiło, że mimowolnie taką zrządziła szkodę; poszła więc smutnie do domu, ale przez drogę umyśliła już sobie, jak naprawić złe, które zrobiła.
Przybywszy do mieszkania, opowiedziała ojcu rzecz całą i zwierzyła mu się ze swego zamiaru; na co otrzymawszy pozwolenie jego, jak się tylko ściemniło, zabrała się do dzieła.
Magdzia od dwóch już lat miała w ogródku swoim morelowe drzewko, które chociaż nie wielkie, śliczne już wydawało owoce; kazała więc je wykopać razem z drewnianą skrzynią, w której rosło, potem dwóch ludzi postawiło ją na noszach, przenieśli drogą do sąsiedzkiego ogrodu, czyli sadu (bo ogrodzenia nie było), i w miejscu zerżniętej wisienki wkopali w ziemię.
Nazajutrz było świętej Anny. Biedna dziewczynka ze smutkiem przypomniała sobie przeszłoroczny dar ojca, i przy imieninach wyszła już smutna, i zapłakać nad swoją stratą musiała; wystawcież sobie, dzieci, jak się ucieszyła, gdy w miejscu zniszczonej płonki, ujrzała śliczną morelkę, z gęstym liściem i dojrzałym owocem.
— To mi chyba święta Anna zesłała! — zawołała radośnie.
— Nie — rzekła Magdzia wychodząc z za krzaków — tylko żałująca szkodnica chciała choć w części zrządzoną szkodę nagrodzić.
Opowiedziała Anusi wczorajsze zdarzenie; odtąd między dwiema dziewczynkami zawiązała się szczera przyjaźń, którą nawet dorosłszy, zachowały dla siebie; a morelowe drzewko, ów początek ich znajomości, dotąd jeszcze wydaje owoce, któremi Anusia wiernie się dzieli z Magdzią i jej rodziną.