Wspaniałomyślny Władzio
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspaniałomyślny Władzio |
Pochodzenie | zbiór powiastek Niespodzianka |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1890 |
Druk | St. Niemiera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
WSPANIAŁOMYŚLNY WŁADZIO.
Władzio chodził do szkoły, uczył się dobrze, grzecznym był dla wszystkich, i wszyscy go też kochali; ale jeden z uczniów, młodszy i nie tak pilny jak Władzio, zazdrościł mu pochwał nauczycieli i miłości współuczniów, i starał się zawsze dokuczać mu różnemi sposobami.
Władzio upominał go często, nieraz mu rękę do zgody podawał, ale Krzysio zawsze znalazł jakąś przyczynę do gniewu i psoty: to Władziowi chował potrzebną książkę, to mu rozdarł rysunek, to kiedy się wszyscy bawili razem, trącił go w rękę, by nie mógł piłki do muru dorzucić, lub przeciął sznurek od latawca, kiedy się ten w górę podnosić zaczynał: Władzio gniewał się zrazu, łajał Krzysia, ale niedługo zapominał i przebaczał urazę.
Ale raz kiedy po skończonej nauce Władzio siadł sobie przy stole i zaczął pisać powinszowanie na imieniny ojca, kiedy już napisał więcej niż połowę i cieszył się, że wszystkie litery tak pięknie i równo mu się udały, złośliwy Krzyś przybiegł do niego i niby nie chcąc, kałamarz pełen atramentu wywrócił na pismo Władzia, a biały welinowy papier, i rysowany dokoła wieniec, i śliczne pisanie, wszystko zniszczone czarnym atramentem zostało.
— Ach! — krzyknął Władzio, odskakując od stołu — gdybyś nie był mniejszym odemnie, tobym ja cię oduczył takich niedorzecznych figlów.
— Nic nie szkodzi — odparł Krzyś — nie boję się ciebie, choć wyższym jesteś odemnie; i dawno już mam chętkę spróbować się z tobą.
— Ja się z młodszemi nie próbuję! — odrzekł Władzio.
— Proszę! co mi za bohater! bo się mnie boisz.
W czasie tej kłótni zbiegło się kilku uczni, i patrzyli w milczeniu, co z tego będzie.
— Otóż — krzyczał Krzyś dalej, — biorę was wszystkich na świadków, że to tchórz, trwożliwiec, bo się nie chce bić ze mną.
— A ja — rzekł Władzio — dowiodę wam, że tchórzem nie jestem... Ale wyjdźmy na dziedziniec.
Wyszli wszyscy, a Władzio stanąwszy na środku dziedzińca, tak mówić zaczął:
— Bijatyki nie lubię, ale kiedy Krzysiowi chce się koniecznie moich sił doświadczyć, to przystanę na pojedynek.
— Dobrze! dobrze! — krzyknęli chłopcy dokoła — pojedynek! ale jaką bronią?
— Rękami — rzekł Władzio; — kto drugiego na ziemię obali, ten zwycięży.
Zgodził się Krzyś na to i zaczął się pojedynek: złośliwy malec rzucał się jak kot na starszego Władzia, bił go rękami, nogi mu podstawiał, ale nie mógł go ani z miejsca poruszyć; po długiej bitwie, gdy się już zmęczył i stanął, Władzio rzekł:
— Teraz na mnie kolej!
Przystąpił do przeciwnika, objął go wpół, tak, że Krzyś ani ruszyć nie mógł rękami, drugą ręką wziął go pod kolana, i przyciskając go do siebie, jak niańka dziecię, obszedł po całem podwórzu, a potem stawiając go w pośrodku, rzekł do zawstydzonego:
— Przekonałem cię, żem od ciebie mocniejszy, i że się ciebie nie boję, nie jestem więc tchórzem; a jeżeli się nie biję, to dla tego, że nam Bóg dał ręce i siły do pracy i na pożytek bliźniego, a nie na szkodę i pokrzywdzenie jego.