Szpada Hamleta
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Szpada Hamleta | |
Podtytuł | Wspomnienie | |
Pochodzenie | „Kalendarz Lubelski Na Rok Zwyczajny 1894“ | |
Wydawca | M. Kossakowska | |
Data wyd. | 1894 | |
Druk | M. Kossakowska | |
Miejsce wyd. | Lublin | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
SZPADA HAMLETA.
(WSPOMNIENIE).
|
Istniał niegdyś w Lublinie, na Krakowskiem-Przedmieściu, mały hotelik „Warszawski,” jeśli dobrze pamiętam. W podwórzu, w oficynie tego hotelu, na dole, w stancyjce ponurej, wilgotnej i ciemnej, mieszkał człowiek wielkiego talentu i wielkiego dla sztuki zapału.
Marzył o rolach Szekspirowskich, a grywał.... co mu dano, jak na prowincyi: szlachetnych ojców, czarne charaktery; czasami występował i w operetce, która wówczas w modę zaczynała wchodzić; zastępował nawet pierwszych amantów. Żadnej roli nie zepsuł, a we właściwych sobie entuzyazmował publiczność mniej wybredną niż dziś, a więcej zamiłowaną w sztuce.
Lublin nie miał jeszcze wówczas tak pięknego teatru jak obecnie, przedstawienia odbywały się w starej ruderze na Jezuickiej ulicy.
Na kurtynie wypłowiałej i starej był napis „ridendo castigat mores,” zkąd finansiści miejscowi wytworzyli legendę, że pierwotnymi założycielami teatru byli trzej sławni mężowie: Izaak Ridendo, Berek Castigat i Abram Mores.
Artysta o którym piszę, umarł już dawno, ale żyje jeszcze zapewne w pamięci Lublinian — nazywał się Zaręba. Miał on talent, siłę i zapał; marzeniem jego była wielka scena i wielkie role dramatyczne; marzenie to w części spełniło się nawet, gdyż przyjęto go do warszawskiego teatru — ale nie długo tem się cieszył — śmierć go zabrała.
Bywałem często w tej jego stancyjce ponurej, biednej, której całą ozdobą było kilka książek, parę zniszczonych kostjumów, korona oklejona złoconym papierem i stara szpada na ścianie wisząca.
Chociaż starszy znacznie, przyjaźnił się ze mną, a gdyśmy byli sami we dwóch tylko, snuliśmy plany szalone, jak dwaj zapaleńcy, którzy mniemają że świat dla nich tylko stworzony.
— Przyjdź dziś na kolacyę do mnie — rzekł raz, będzie uczta i pogawędzim sobie...
Przyszedłem po skończonem widowisku. Uczta była istotnie. Na stole stała flaszeczka wódki i butelka piwa, a w piecu dopiekały się kartofle. Nie brakło i soli w papierku, od jakiejś uczynnej kucharki pożyczonej — ani chleba czarnego, który tak wybornie smakował. Nakrycie nie było z holenderskiego płótna, wystarczać musiał „Kuryer Lubelski.” Wydobywaliśmy kartofle z popiołu... hamletowską szpadą — aktor mówił o sztuce, zapalał się, recytował monologi Hamleta, a ja połykałem chciwie każdy wyraz, doznając dziwnego wrażenia i wzruszenia.
Z otwartego pieca padało na niego gorące światło czerwonawe; od lichej kilkogroszowej świeczki cień jego wielki wydłużony rysował się na ścianie, niby duch z tamtego świata wysłany.
Byłem w takim nastroju szczególnym, że mogłem wypowiedzieć wówczas najskrytszą tajemnicę, a taką właśnie tajemnicę miałem...
— Jemu powiem, pomyślałem sobie, on mnie zrozumie, on jeden...
I zdobywszy się na wielką odwagę, wydobyłem ukryty na piersiach rękopism...
— Co to? zapytał.
— Dramat... szepnąłem.
— Dramat? dramat? i czyjże to dramat?
— Mój.
— Twój? proszę, proszę... więc dramat?
— Historyczny, wierszem.
Wziął rękopism do ręki, usiadł przy stole, marną świeczkę bliżej przysunął i przez długą chwilę kartki rękopismu przewracał. Ja przez ten czas doznawałem dziwnego wrażenia i zdawało mi się, że jestem niby na węglach upieczony kartofel... przebity hamletowską szpadą...
Napisać dramat historyczny wierszem, oczekiwać wyroku aktora, artysty, któregom za wielkiego uważał i mieć przytem lat... dziewiętnaście — to ciężka rzecz doprawdy... A on patrzał na mnie wejrzeniem zimnem, szklistem, nic nie mówiącem — a potem nagle czytać zaczął... W jego deklamacji wyrazistej rażąco brzmiały wszystkie chropowatości wiersza; dziko dźwięczały w mych uszach myśli, które podczas pisania tak mi się pięknemi wydawały, — byłem zawstydzony i przygnębiony bardzo...
Przeczytał nareszcie i odwrócił się. Skorzystałem z chwili i schwyciłem gwałtownym, nerwowym ruchem rękopism... Z pieca buchnęło jasne światło... Zaręba do mnie przyskoczył...
— Coś ty zrobił?! — zawołał.
— Spaliłem dramat historyczny w pięciu aktach... wierszem.
Nic nie odrzekł. Usiadł przed piecem i końcem szpady przewracał kartki, które czerniały, popielały i rozpadały się na drobny pyłek...
— Tak to marzenia nasze — mówił ze smutkiem w głosie — ideały... Garstka popiołów! Może źle zrobiłeś, paląc swą pracę, bo tam w kilku miejscach dźwięczało coś, niby dusza zaklęta... możeś źle zrobił... a może lepiej — dodał po chwili — bo nic tak nie boli, jak zawód, jak niespełniona nadzieja... Z twego dramatu pyłek został... nie wiele więcej, jak z moich snów młodzieńczych... Tyś szczęśliwy, boś młody, masz czas na pracę — mnie życie strasznie już łamie i złamie... Idź, idź, bo djabelnie smutno... takie myśli gorzkie do rozpaczy przywodzą... Idź, już późno... Królikowski!.. Ja myślałem, że takim jak on będę... tymczasem... dobranoc ci, dobranoc...
Widywaliśmy się jeszcze przez jakiś czas; gdy przyszła wiosna, on z koczującą trupą dalej w świat powędrował — ja w inną drogę poszedłem...
On Królikowskim nie został — ja nie napisałem dramatu historycznego w pięciu aktach wierszem.
Popioły naszych rojeń rozwiały się... rozrzucone szpadą Hamleta...