<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział Wstęp
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WSTĘP.

„Jestże gdzie człowiek z duszą tak umarłą,
Któryby nigdy nie rzekł sam do siebie:
To jest mój własny, mój rodzinny kraj.“

Cnota na szczęście jest równie pociągającą, jak zaraźliwym jest występek. Gdyby nie ten pocieszający wpływ, to przy wrodzonej ludziom skłonności do złego, nadzieje mądrych i szlachetnych umysłów na stopniowe zwycięstwa sprawiedliwości, rozwój filantropji, nigdyby się zapewne nie ziściły.
Ze wszystkich wzniosłych uczuć miłość ojczyzny jest najpowszechniejszem. Wszyscy jednozgodnie podziwiamy człowieka, poświęcającego się dla dobra społeczeństwa, do którego należy; i wszyscy bezwzględnie potępiamy tego, który z jakichkolwiek pobudek podniesie ramię lub obróci swe zdolności przeciwko krajowi ojczystemu. Najdumniejsze imiona i najpiękniejsze nadzieje padły pod obuchem oskarżenia o zdradę. Uwielbiamy Rzymianina, który umiał poświęcić najbliższe związki krwi na ołtarzu ojczyzny, ale męstwo i powodzenie Korjolana gasną w obliczu jego przeniewierstwa.
W prawdziwym patrjotyzmie jest coś, co podnosi jednostkę ponad wszystkie samolubne względy, które z natury rzeczy muszą tkwić zawsze w uczuciach rodzinnych i osobistych. Ma on w sobie piękno samopoświęcenia bez najmniejszej domieszki osobistego interesu.
Przed wielu laty autor tej książki przebywał w gościnie u znakomitego męża, który odznaczył się tą właśnie cnotą podczas najciemniejszych dni rewolucji amerykańskiej, jak również Wysokiem stanowiskiem, jakie zajmował w owych pamiętnych czasach. Pewnego razu rozmowa zeszła na temat wpływów, jakie polityka wywiera na charaktery, i na uszlachetniające działanie miłości ojczyzny, skoro uczucie to obudzi się w narodzie.
Ten, którego wiek, zasługi i znajomość ludzi czyniły najodpowiedniejszym do zabierania głosu w podobnej rozmowie, głównie ją też podtrzymywał. Zaznaczywszy znamienny wpływ, jaki wielka walka narodu podczas wojny 1776 r. wywarła na pojęcia i postępki tłumów, które przedtem pochłaniała wyłącznie pozioma troska o potrzeby życia, opowiedział nam jako przykład historję, której prawdziwość mógł poręczyć jako jeden z biorących w niej udział.
Zatarg pomiędzy Anglją a Zjednoczonemi Stanami Ameryki, aczkolwiek nie będący ściśle rodzinnym, miał wiele pozorów wojny domowej. Chociaż naród amerykański nie podlegał nigdy konstytucyjnie i właściwie narodowi angielskiemu, mieszkańcy obu tych krajów byli poddanymi wspólnego króla, a ponieważ Amerykanie jako naród nie chcieli uznać tego poddaństwa, Anglicy zaś uznali za słuszne poprzeć swego monarchę w usiłowaniach odzyskania władzy, większość charakterystycznych cech wewnętrznej wojny znalazła zastosowanie w tym zatargu. Znaczna ilość emigrantów europejskich osiedlonych w kolonjach oświadczyła się za koroną, i było wiele miejscowości, w których wpływy ich w połączeniu z wpływami Amerykanów nie chcących wyrzec się przynależności do Anglji, przeważały stanowczo szalę na stronę królewską. Ameryka była wówczas państwem zbyt młodem i zbyt potrzebującem każdego serca i każdej ręki, by obojętnie odnosić się do tych odszczepieńczych, aczkolwiek w gruncie rzeczy nielicznych objawów. Zło powiększała gorliwość Anglików w korzystaniu z tych wewnętrznych nieporozumień, i stało się ono podwójnie ważnem, gdy przekonano się, że przedsięwzięte były kroki celem uruchomienia wojsk prowincjonalnych, by te w połączeniu z armją europejską zgniotły w zarodku młodą republikę. Kongres wówczas powołał specjalną tajną komisję dla przeciwdziałania tym właśnie zakusom. Przewodniczącym owej komisji był pan X., ten, który nam opowiedział poniższą historję.
Przy pełnieniu tych ważnych obowiązków pan X. posługiwał się agentem, którego czynności niewiele różniły się od czynności pospolitego szpiega. Człowiek ten, jak łatwo odgadnąć, należał do sfery ludzi, którzy mniej niż inni wzdragać się mogli podjęcia tak dwuznacznych obowiązków. Był biedny, niewykształcony, ale przebiegły, sprytny i nieustraszony z natury. Zadaniem jego było dowiadywać się w jakich okolicach kraju agenci koronni starali się potajemnie zaciągać mężczyzn do wojska królewskiego, a zjawiwszy się tam, udawać gorliwego stronnika korony i tą drogą dowiadywać się możliwie najdokładniej o nieprzyjacielskich planach. Te, oczywiście, komunikował swoim zwierzchnikom, ci zaś przedsiębrali środki unicestwiania tych knowań, częstokroć z wielkiem powodzeniem.
Łatwo zrozumieć, że tego rodzaju służba połączona była z wielkiem osobistem niebezpieczeństwem; niezależnie od możliwości wykrycia prawdy, groziła tu co chwila obawa popadnięcia w ręce Amerykanów, którzy nieodmiennie karali tego rodzaju przestępstwa, popełniane przez miejscowych mieszkańców, o wiele surowiej, niż gdy chodziło o europejskiego szpiega.
Jakoż w istocie władza miejscowa niejednokrotnie aresztowała agenta pana X. a raz nawet rozgoryczeni rodacy skazali go na szubienicę. Jedynie szybkie i tajemne rozkazy, przesłane samemu nadzorcy więzienia, ocaliły biedaka od haniebnej śmierci. Pozwolono mu umknąć, a to pozorne i w istocie rzeczywiste niebezpieczeństwo było mu wielką pomocą w podtrzymaniu następnie przybranego charakteru wobec Anglików. W najbliższem otoczeniu uchodził za śmiałego i zatwardziałego torysa, W ten sposób służył potajemnie ojczyźnie podczas pierwszych lat wojny, żyjąc w niezasłużonej wzgardzie i wśród grożących mu co chwila niebezpieczeństw.
W roku ... pan X. otrzymał wysokie i zaszczytne stanowisko przy jednym z europejskich dworów. Przed opuszczeniem miejsca w Kongresie opowiedział swoim kolegom powyższe okoliczności, zataiwszy nazwisko swego agenta. Zażądał odpowiedniego wynagrodzenia dla człowieka, który oddał tyle cennych usług z tak wielkiem narażeniem własnego życia. Uchwalono dosyć poważną sumę i powierzono ją przewodniczącemu dla doręczenia.
Pan X. przedsięwziął należyte środki ostrożności, by porozumieć się osobiście ze swoim agentem. Spotkali się w lesie o północy. Tu pan X., pochwaliwszy towarzysza za jego wierność i zręczność, wyjaśnił mu powody, dla których musi wyrzec się dalszych jego usług, i wreszcie wręczył mu pieniądze. Tamten cofnął się i nie chciał ich wziąć. „Kraj potrzebuje tego złota“, rzekł, „ja zaś mogę pracować i zarobić na życie w różny sposób“. Nic nie pomogły nalegania; patrjotyzm górował ponad wszystkiemi innemi uczuciami tego niepospolitego człowieka. Pan X, odszedł, zabierając złoto i unosząc w duszy głęboki szacunek dla tego, który bezinteresownie narażał życie, służąc wspólnej sprawie.
Piszący te słowa ma pewne dane mniemać, że agent pana X, zgodził się ostatecznie na przyjęcie zapłaty, ale było to dopiero wtedy, gdy kraj był w możności uiścić ją.
Zbytecznem byłoby dodawać, że tego rodzaju fakt, poprostu lecz dosadnie opowiedziany przez jednego z głównych w nim aktorów, wywarł głębokie wrażenie na wszystkich słuchaczach. W wiele lat potem, okoliczności zgoła przypadkowej natury, i które byłoby rzeczą zbyteczną przytaczać tutaj, skłoniły autora do napisania powieści, ta zaś, stała się — czego wówczas nie przewidywał — pierwszą z dość długiego szeregu następnych. Te same przypadkowe okoliczności, które wpłynęły na pojawienie się książki, rozstrzygnęły o jej tle i ogólnym charakterze. Akcja przeniesiona została na grunt cudzoziemski i autor starał się skreślić w niej cudzoziemskie obyczaje. Po wydrukowaniu powieści przyjaciele autora zaczęli czynić mu zarzuty, że on, Amerykanin z urodzenia i z przekonania, dał światu dzieło, które może w pewnym stopniu podziałało na młode i niedoświadczone wyobraźnie jego rodaków, budząc w nich zajęcie obrazami poczerpniętemi z obcych im zupełnie stosunków. Autor, który wiedział, jak dalece to co uczynił było czysto przypadkowe, wziął jednak do serca ten zarzut i jako jedyne zadosyćuczynienie w jego mocy, postanowił napisać drugą książkę, której treść nie nastręczałaby już pola do żadnych tego rodzaju uwag. Obrał tedy uczucie patrjotyzmu za temat, i ci wszyscy, którzy czytają ten wstęp i książkę, odgadną wnet, że wziął bohatera powyżej przytoczonej opowieści jako najwymowniejszy przykład tej szczytnej cnoty.
Po ukazaniu się „Szpiega“ poczęto domniemywać się różnych osób, które jakoby autor miał na myśli, pisząc tę powieść. Ponieważ pan X. nie wymienił nazwiska swego agenta, autor pozostał na zawsze w zupełnej nieświadomości pod tym względem. Zarówno Washington jak sir Henryk Clinton mieli znaczną liczbę tajnych emisarjuszy, gdyż w wojnie, posiadającej tyle cech domowego zatargu, w której w obu walczących stronach byli ludzie jednej krwi i języka, nie mogło być inaczej.
Autor przejrzał starannie styl powieści w niniejszem wydaniu. Pod tym względem starał się uczynić ją godniejszą łaskawego przyjęcia, jakiego doznała; aczkolwiek zmuszony jest wyznać, że pozostało tu jeszcze dużo do życzenia, szczególniej na punkcie budowy samej powieści; lecz zachodziła tu taż sama trudność, co z wielu zrujnowanemi gmachami, które łatwiej byłoby przebudować na nowo niż je reparować. Dziesięć lat to ogromny przeciąg czasu, jeżeli się zważy na wielkie zmiany, jakie w trakcie tego zaszły w Ameryce, a wśród ogólnego postępu i literatura nie pozostała wtyle. Kiedy jednak powieść niniejsza była pisana, wydanie oryginalnego utworu tego pokroju tak mało mogło liczyć na powodzenie, że kilka miesięcy od wydrukowania pierwszego tomu „Szpiega“ minęło, nim autor zdecydował się przystąpić do napisania drugiego. Wiadomo bowiem, że trudy poniesione bez odpowiedniej wewnętrznej podniety rzadko kiedy godne są tego, który je ponosi, jakkolwiek skromnemi mogłyby być jego ogólne zasługi.
Jaśniejsza przyszłość świta teraz nad republiką i dąży ona szybkim krokiem do zajęcia wśród narodów tego miejsca, do którego przeznaczyła ją natura i do którego nieuchronnie zmierzają jej instytucje. Jeżeli za dwadzieścia lat wstępne te słowa dostaną się w ręce jakiego Amerykanina, uśmiechnie on się z pewnością na myśl, że rodak jego wahał się z ukończeniem tak już daleko posuniętej pracy poprostu dlatego, że nie dowierzał, czy książka, opisująca rzeczy ściśle ze sprawami jego kraju związane, obudzi dostateczne w tymże kraju zainteresowanie.

Paryż, 4-go kwietnia 1831 r.









Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.