Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XLIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Maurycy dnia tego wstał wcześnie i posłał po dzienniki.
Spodziewał się tam znaleźć, nietylko szczegóły śledztwa w sprawie podwójnego morderstwa, którego był sprawcą, ale i wiadomości o przyczynie aresztowania, które się w przeddzień odbyło w jego oczach.
Jakież było jego zdziwienie, gdy przeczytał tylko niewyraźna wzmianki w ogólnikowych wyrażeniach, donoszące jedynie, że policja ujęła sprawcę zabójstwa na cmentarzu Pere Lachaise i ulicy Montergueil. Gazety nie wymieniały, nazwiska aresztowanego.
Maurycy domyślał się, że idzie tu o hrabiego.
— Skąd jednak się wzięła ta omyłka? — pytająco zagadnął sam siebie.
Nagle przyszło mu na myśl, że miał na sobie perukę blond, wąsy jasne, faworyty jasne i binokle tak, jak rosyjski hrabia.
Przejrzałem się kilkakrotnie w lustrze — mówił dalej — i pamiętam, jak wyglądałem, rzeczywiście, byłem zupełnie do niego podobny. Przytem mówiłem akcentem, który choć nie ze wszystkiem był, miał wiele doń podobieństwa. Tak, musiano go wziąć za mnie. Świadkowie oznajmili, że poznali blondyna, którego policja ujęła. Jestem ocalony.
Maurycy potarł czoło i mówił dalej po chwili:
— Ale jakim sposobem złapał się ten Rosjanin w Paryżu przecież bardzo wielu jest blondynów z faworytami i w binoklach. Tego rozumieć nie mogę. Niewinniejszym będąc od nowonarodzonego niemowlęcia, z łatwością dowiedzie, że w tymże czasie znajdował się w innem miejscu, policja go uwolni i znowu poszukiwania rozpocznie. Co mnie to obchodzi. Agenci znów wpadną na ślad blondyna; a ja nie zostawiłem żadnych poszlak po za sobą. Labirynt bez wyjścia, a nitki Aryadny niema!
Maurycy ubrał się i poszedł na ulice Surennes.
Kapitan Van-Broke, albo raczej Lartigues znajdował się w towarzystwie Verdiera, fałszywego opata Merissa.
— Jak się masz młody przyjacielu! — odezwał się doń Lartigues.
— Dobrze, kapitanie.
— Jest co nowego?
— I bardzo wiele!
— O do djabła! Dobrego czy złego?
— Zdaje mi się, że wyborne wiadomości.
— Opowiedz nam, zobaczymy.
Maurycy opowiedział, co się zdarzyło w przeddzień.
— Cóż panowie na to? — spytał następnie.
— Ja tak samo myślę, jak ty, że doskonałe to zdarzenie, a opat również jest tego zdania, widzę, to z jego twarzy. Policja wpadła na mylny ślad, więc jesteś bezpieczny. Postąpiłeś sobie przytem bardzo sprytnie, ostrożności przedsięwziąłeś wyborne, prawdziwej powierzchowności twej nie można poznać. Możemy więc wszelki niepokój od siebie odpędzić i szukać spokojnie krewnych Armanda Dharvilla, Czy zacząłeś się dowiadywać o Ludwiku Bresoles o cośmy cię prosili?
— Już!
— Dotychczas żaden.
Młodzieniec opowiedział szczegółowo wczorajsze swe zajecie, powziętą nadzieję i ostateczne powodzenie.
— Trudno będzie dowiedzieć się o adresie byłego budowniczego, nie jest to jednak rzeczą niepodobną — rzekł Verdier.
— Pomyślimy nad tem. Dokonać tego można będzie cierpliwie, gdy pojedziesz pan do Visque sur-Bresne, dla odnalezienia śladów nieprawnej córki Symony. Czy odszukałeś pan jej metrykę?
— Nie, nie zdążyłem jeszcze.
— Zajmij się pan tem dziś jeszcze i bądź pan gotów jechać za dwa dni do Visque sur-Bresne.
— Będę gotów, kiedy panowie zechcecie. Teraz ja z kolei chciał bym panów zapytać.
— O co? — zapytał Verdier.
— O to, co mnie szczególnie interesuje. Czy otrzymali panowie jaką wiadomość z Londynu?
— Otrzymać mogę najwcześniej dopiero jutro, ale nie troszcz się pan, możesz być pewny, że usługi twe przyjęte zostaną przez Michała Bremont. Napisałem do niego w takich słowach, że bardzo rad będzie widzieć pana w liczbie naszych. Od razu bogatym się staniesz, kochany panie. Ale nie wypuszczaj pan z rąk szczęścia, bądź go zawsze godnym.
— O będzie on godnym, ręczę za niego! — zawołał Lartigues, którego sympatia do Maurycego coraz bardziej rosła. — Pewien jestem, że nasz przyjaciel nie zawiedzie naszego zaufania.
— I ja mam taką nadzieję — rzekł Verdier — ale młody jest. Niech się strzeże kobiet. Kobieta to zguba dla mężczyzny.
— O bądź pan spokojny! — wykrzykną! Maurycy — i z tej strony nie grozi niebezpieczeństwo żadne. Naturalnie lubię kobiety, ale tak jak się lubi ładne cacka. Zawsze mieć będę władzę nad sercem. Głęboką wzgardę czuję dla wszelkich sentymentalnych głupstw.
— To mi się podoba — rzekł z uśmiechem fałszywy opat Meriss. — Ale czy to jest szczere wyrażenie pańskich myśli?
— Ręczę panom. Cobym miął panów oszukiwać?
— To prawda, ale pan możesz łudzić samego siebie.
— Nie lękaj się pan, ręczę za siebie.
— Jeżeli tak, to doskonale. Do jutra, nasz kochany przyjacielu.
— Gdzie?
— Tutaj.
— O której godzinie?
— Zawsze o dziewiątej. Nie zapominaj pan o naszych radach i czekając na wyjazd do Visque sur-Bresne, wymyśl pan jaki sposób dla odnalezienia Ludwika Bresolles.
— Będę się starał, ale wielkiej nadziei nie mam.
Maurycy niezwłocznie udał się do prefektury dla wydostania kopii metryki Szymona Dharvilla.
Szukano długo, bo archiwum spalone było za czasów komuny.
Jednakże znaleziono i obiecano młodzieńcowi nazajutrz dać kopję odpowiednio poświadczoną.
Powróciwszy do domu. Maurycy otrzymał od odźwiernego list — napisany przez barona Pascala de Landilly z zaproszeniem na obiad dnia tegoż do Brebanta.
— Muszę iść — rzekł do siebie. — Bardzo mi to na rękę. Nie wiedziałem, co mam z sobą robić wieczorem. Przytem dowiem się tam szczegółów o aresztowaniu hrabiego Iwana.