Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O wpół do ósmej wicehrabia Guy d’Arfeuille udał się do restauracji Pawła Brebant, znanej całemu światu bulwarowemu pod nazwą „Restauracji literackiej“.
Możnaby śmiało powiedzieć „i sztuk“, ponieważ artyści, zarówno jak literaci stałymi gośćmi są tej restauracji, ulubionej również przez modnisiów, giełdzistów, piękne damy, słowem — przez cały Paryż.
D‘Arfeuille przystojnym był młodzieńcem lat dwudziestu ośmiu czy dziewięciu; znano go dobrze w świecie, nie opuszczał wyścigów konnych nigdy, ani pierwszego przedstawienia, pochodził z arystokratycznej rodziny, wychowany bardzo starannie, uczciwy, dostatecznie bogaty, dużo wydający na swoje przyjemności, ale nie tyle, ażeby się mógł zrujnować.
W restauracji zamówił obiad na dwanaście osób.
Wszystko było w porządku. Wino bordo grzano, Szampan mrożono.
— Wszędzie były kwiaty.
Sto świec w dziesięciu kandelabrach przyświecało na białych obrusach saskim kryształom i srebru.
Wybiła ósma.
Przyjechały dwie osoby, potem jeszcze dwie, potem trzy.
Guy d‘Arfeuille przyjmował bardzo uprzejmie, z wytworną grzecznością.
W liczbie pierwszych przybył Maurycy.
Jako współpracownik satyrycznego, a przedewszystkiem skandalicznego dziennika, zaraz zwrócił na siebie uwagę pań obecnych, pragnących się dowiedzieć nowinek, a zwłaszcza pieprznych.
Maurycy nie bez dowcipu opowiedział im wiele rzeczy ciekawych.
Wszyscy czekali na młodego Rosjanina, który był bohaterem bankietu, ponieważ Guy d’Arfeuille wydawał obiad na jego cześć, czekano jednak bez najmniejszej niecierpliwości, racząc się tym czasem przekąskami, zastawionymi na stoliczkach z wódką.
Oktawja przybyła pod rękę z człowiekiem, o którym już słyszeliśmy, z Lamouroux, dymisjonowanym podoficerem kawalerji, nauczycielem fechtunku i boksowania.
Rysy miał człowiek ten dość ordynarne, cerę smagłą, bardzo gęste czarne włosy, wąsy sumiaste, także czarne, wysmarowane szczodrze pomadą węgierską i jakby dzielące twarz na dwie połowy.
Wstążeczka orderu wojskowego widniała w pętelce u fraka.
Szerokie szarawary układały się długiem! fałdami na butach lakierowanych, ozdabiających jego dość zgrabne nogi.
Przystojny był rzeczywiście, ale brakowało mu dystynkcji, a ruchy miał tak swobodne i wszelkiej elegancji pozbawione, że dziwną wydawała się jego obecność wśród wykwintnego otoczenia, w jakiem go znajdujemy.
Kłaniając się uprzejmie, wyrzekł dobitnie: przyprowadzam panom najpiękniejszą z pięknych.
Mężczyźni klaskali w ręce, ale kobiety kręciły się, tytuł najpiękniejszej z pięknych stawił je jakoś niżej, na co żadną miarą przystać nie chciały.
Maurycy bacząc na siebie, w wiadomym nam celu, przywitał swą przyjaciółkę tylko sztywnem uściśnieniem ręki i obojętnem spojrzeniem.
Oktawja powiodła oczami dokoła i widząc tylko znajome twarze, spytała:
— No, a ten grand? Zdaje mi się, że była mowa o grandzie.
— Cóżeś z nim zrobił, d‘Arfeuillu.
— Powinienby już być tutaj — odpowiedział wicehrabia — niepokoi mnie jego nieobecność i jeżeli za pięć minut nie przybędzie, pośle po niego.
Jednakowoż uczynić tego d‘Arfeullt nie potrzebował, drzwi od salonu otworzyły się i na progu ukazał się młody człowiek, powierzchowności arystokratycznej i nieskazitelnej wytworności.
Wicehrabia żywo podszedł ku niemu.
— Jak się masz, kochany hrabio — rzekł, ściskając go za rękę — jak się masz?
A zwracając się do Oktawji, stojącej obok Maurycego, dodał:
— Kochana Oktawjo, pozwól przedstawić sobie hrabiego Iwana Smoiłowa, mego przyjaciela, a twego zapalonego wielbiciela.