Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Krótkie wiadomości, podane przez dzienniki z powodu podwójnego morderstwa, popełnionego w nocy przez jednego i tego samego złoczyńcę, sprawiły głębokie wrażenie.
Paryżanie z chciwością pragnęli dowiedzieć się o szczegółach i zwiedzali miejsca, będące widownią obu zbrodni, a przynajmniej te, gdzie znaleziono trupy.
Cmentarz Pere-Lachaise stał się miejscem wędrówek dla ludzi, łaknących silnych wrażeń.
Przewidując zawczasu, że tak będzie, naczelnik policji śledczej wydał odpowiednie polecenie.
Kordon sierżantów miejskich otoczył grobowiec Kurawiewów i niczem nie wzruszony, nie dopuszczał tłumu ciekawych.
Na ulicy Ernestyny gromadziło się niemniej ludzi.

★ ★ ★

Stosownie do planu, jaki powstał w jego głowie przy kolacji u Brebanta, kiedy się przysłuchiwał opowiadaniu barona Paskala de Landilly, hrabia Iwan Smoiłow, zaniepokojony tem, co słyszał o grobowcu, należącym do rodziny rosyjskiej, postanowił sam zobaczyć, co się stało.
Chciał natychmiast wiedzieć, co to jest za rodzina, której nazwiska nie wymieniały gazety.
Zjadłszy śniadanie w hotelu Wielkim, gdzie — jak to pamiętamy — czasowo zamieszkał, spytał, czy przyjechała już kareta, którą wynajmował na miesiąc, a otrzymawszy przeczącą odpowiedź — kazał sprowadzić dorożkę i polecił woźnicy jechać na cmetarz Pere-Lachaise.
Dorożka zatrzymała się przed główną bramą.
Hrabia wysiadł i udał się przez aleję, przepełnioną tłumem, prowadząca do tej dzielnicy, gdzie się znajdował grobowiec rodziny Kurawiewów.
Droga do grobowca była mu widocznie znana, bo doszedłszy do bocznej aleji, ku niej biegnącej, bez wahania puścił się w tę stronę.
W miarę, jak się zbliżał do celu wędrówki, tłum stawał się coraz bardziej ściśniętym i poruszał się wolniej. Przetłoczył się wśród ścisku, a znalazłszy się w pierwszym szeregu ciekawych, chciał iść dalej.
Zatrzymał go miejski sierżant słowami:
— Nie można!
— Dlaczego?
— Taki rozkaz!
Młodzieniec przystanął.
— Ale ja tutaj nie jestem przypadkowo i bez celu — mówił dalej po chwilowem namyśle — muszę przejść tędy do grobu zaraz w pobliżu.
— Czy mi nie wolno?
— Dzisiaj nie.
— Przecież można uczynić wyjątek...
— W rozkazie prefektury nie ma żadnych wyjątków.
Hrabia zrozumiał, że wobec tak ścisłego, zakazu wszelkie jego usiłowania pozostaną bez skutku. Zaczął więc pytać miejskiego sierżanta, który możeby mu mógł o tem powiedzieć, czego dowiedzieć się pragnie.
— Skądże taki surowy rozkaz?
Sierżant był bardzo grzeczny. Ku wielkiemu zadowoleniu ciekawych, którzy się zbliżyli, ażeby go posłuchać, jął opowiadać straszną historię, którą lepiej znamy od niego samego.
Kiedy skończył, hrabia Iwan zapytał:
— A w którym to grobie spełniono zbrodnię?
— W grobowcu pewnej bogatej rodziny rosyjskiej.
— Wie pan, jak się ona nazywa?
— Wiem.
— Może mi pan powiedzieć?
— Dlaczegoby nie! W grobowcu Kurawiewów.
Usłyszawszy to nazwisko, młody Rosjanin zbladł jak chustka.
— Nie myli się pan? — pytał wzruszonym głosem.
— Nie. Słyszałem to od stróża cmentarnego.
Hrabia Iwan zwiesił głowę i kilka chwil stał w milczeniu, potem podziękował sierżantowi, zawrócił się i zginął w coraz bardziej rosnącym tłumie.
Na jego twarzy malował się wielki niepokój...
— Co znaczy ta zagadka? — spytał sam siebie. — Dziwne zdarzenie, szczególnie, niepojęte. Trzeba jednak to wyjaśnić, muszę się dowiedzieć!
Przyspieszył kroku, dostał się do wielkiej alei, gdzie mniej było osób niż w bocznej, wyszedł z cmentarza i zaczął szukać dorożki, którą przyjechał.
Dorożka stała po drugiej stronie drogi.
W chwili, gdy hrabia chciał stanąć na stopniu, przechodzący obok człowiek jakiś z czarnym krzyżem drewnianym drgnął, krzyknął z przerażenia, zatrzymał się i rzekł:
— Przepraszam pana, chciałby powiedzieć panu tylko jedno słówko.
Rosjanin obrócił się, wielce zdziwiony i odpowiedział tym samym akcentem cudzoziemskim, o jakim już wspomnieliśmy:
— Czego pan sobie życzy?
Usłyszawszy ten akcent, człowiek z drewnianym krzyżem drgnął ponownie.
— Chciałbym pana tylko zapytać, czy to pan onegdaj na ulicy Roguette kupił wianek nieśmiertelników?
— Być może, że i ja, ponieważ onegdaj rzeczywiście kupiłem wianek, ale nie wiem, czy to w pańskim sklepie.
— U mnie — mówił dalej nieznajomy, oglądając się dokoła, — i zaniósł pan ten wianek do grobowca Kurawiewów.
— Może — odrzekł sucho hrabia — ale dlaczego pan o ta pytasz?
— Bo kiedy pan odszedł, zauważyłem, że mi pan dał monetę angielską na dwadzieścia pięć franków1, a ja myślałem, że to była dwudziestofrankówka i wydałem panu za mało reszty.
— Winien więc jestem pięć franków i jako człowiek uczciwy chcę je panu zwrócić.
— Nie potrzeba, daruję je panu, jeżeli rzeczywiście dałem panu monetę angielską, o czem bardzo wątpię.
— Ależ, szanowny panie.
— Jeżeli pan nie chcesz przyjąć, to rozdaj ubogim — przerwał z niecierpliwością hrabia.
Potem wskoczył do dorożki i zawołał na woźnice:
— Tam, skąd przyjechaliśmy, prędko....
Dorożkarz popędził konia.
— O! — zawołał handlarz rzeczy pogrzebowych, zauważywszy numer dorożki — nie umkniesz mi tak, ażebym cię nie mógł dogonić zbrodniarzu!
— Podbiegłszy do stacji, gdzie czekało kilka dorożek, wsiadł do jednej z nich i rzekł:
— Dostaniesz dwadzieścia franków, jeżeli nie stracisz z oczu tej oto dorożki.
— To niech pan przygotuje dwadzieścia franków, bo je zarobię! — odpowiedział dorożkarz.
I popędził w ślad za powozikiem, którym jechał hrabia Iwan.
Handlarz wianków, wychyliwszy się z dorożki, śledził oczami ściganego, będąc jak najzupełniej przekonanym, że to sprawca podwójnej zbrodni na cmentarzu Pere Lachaise i przy ulicy Ernestyny.
— Wątpić niepodobna — mówił sam do siebie — to ten sam łotr. Poznałem go zaraz po jasnych faworytach, binoklach i akcencie. Przytem nie zaparł się wcale, że kupował wianek, ani tego, że zaniósł go do grobowca Kurawiewów.
Co za szczęście, że właśnie przechodziłem. Nie podejrzewa nic. Wszystko trzeba robić ostrożnie i po cichu. Nie odstąpię go wcale, a gdy się dowiem, gdzie mieszka, wszystko pójdzie, jak po maśle.
Wielką przysługę wyświadczę sprawiedliwości mej ojczyzny. Pisać będą o mnie w gazetach i wydrukują mój adres. Wyborna reklama dla sklepu.
Przy tych słowach szanowny kupiec z ulicy Roguette zaczął doznawać niepokoju.
U dorożki hrabiego lepsze były konie niż przy jego i jechała też prędzej; wszelako kupiec nie tracił jej z oczu, pomimo zwiększającej się odległości.
Nieprzewidziana okoliczność wkrótce rozwiała jego niepokój.
Pułk piechoty, wracający z przeglądu wojsk u Chateau d‘Eau, nagle zatamował przejazd.
Dorożka hrabiego zatrzymała się, a ta, którą pędziła za nią nadjechała.
— Teraz ją dogoniliśmy — rzekł woźnica, nachylając się do pasażera.
— Tylko nie daj sobie uciec.
— Bać się nie ma czego, zawsze dogonimy. To numer 2750.
Pułk przeszedł.
Dorożka hrabiego mogła za nim z łatwością podążyć w odległości dwudziestu kroków.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.