Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Zapewne chcą państwo zająć numer?
— Tak... tak... na kilka dni — odrzekła Aime Joubert.
Ale chcielibyśmy się wprzód dowiedzieć, — czy tu stoi nasz przyjaciel, który wskazał nam pański hotel, gdzie sam ma jeszcze mieszkać.
— A jak się nazywa? — Juliusz Termitt.
— Pan Termitt, właściciel domu w Brukseli z siwemi kędzierzawemi włosami, przez które starszym się wydaje, niżli jest.
— Tak, to portret naszego przyjaciela, jak dwie krople wody. Jest tutaj jeszcze?
— Nie. Pan Termitt już nas opuścił. Odjechał.
— Kiedy?
— Przed czterema dniami.
— Napewno przed czterema dniami.
— Może przed pięciu, napewno nie pamiętam, ale mogę państwu powiedzieć dokładnie — zajrzawszy do książki.
— Czy nie wrócił do Brukseli?
— O nie!
— Skądże wiecie o tem?
— Sprowadzałem mu karetkę i najął ją na kolei lyońska.
Jodelet i pani Rosier bystro spojrzeli na siebie.
— O, co za szkoda! co za szkoda! — wykrzyknęła agentka płaczliwie. Takeśmy się spodziewali go tu zastać. Mówił nam, że przynajmniej z miesiąc zabawi w Paryżu.
— Rzeczywiście miał pobyć bardzo długo, bo najął numer z wszelkiemi wygodami — rzekł służący, — ale przyszło do niego dwóch mężczyzn, którym wskazałem jego numer i tegoż dnia postanowił odjechać.
— Dwóch mężczyzn — to zapewne ich znajomi, jeżeli to jego przyjaciele — podchwyciła Aime Joubert.
— Nie wiem — odparł służący — nigdy ich przedtem nie widziałem. Był to opat i jakiś młody człowiek.
— Opat — powtórzył Jodelet.
— No wiesz, to jego kuzyn, opat Gulden, proboszcz z ulicy Edvuermoisse — przerwała Aime Joubert, która uważała za rzecz niezręczną okazywać jakiekolwiekbądź zdziwienie.
Mówiła dalej:
— A drugim gościem był młody blondyn, nieprawdaż?
— Tego nie mogę pani powiedzieć; na schodach było ciemno, nie mogłem mu się przypatrzeć, a on tak prędko wbiegł na górę do numeru 17, gdzie mieszkał p. Juliusz Termitt.
— Czy numer ten obecnie wolny?
— Wolny.
— No, to go weźmiemy.
Służący wszedł do kantoru po klucz i mniemanych Belgijczyków zaprowadził na drugie piętro, gdzie znajdował się numer w którym przed dwunastu dniami znajdował się Piotr Lartigues.
Skoro się drzwi za nimi zamknęły, Aime Joubert rzuciła się do biurka i obejrzała wszystkie szufladki.
— Bierz pan ze mnie przykład, panie Jodelet — odezwała się agentka najszczegółowszą odbądźmy rewizję. Trzeba zobaczyć, czy nie zostawiono tu przypadkiem czego ciekawego.
Poszukiwania, pomimo ich całej gorliwości, nie przyniosły żadnego rezultatu. Wszystkie szuflady i wszystkie szafy były zupełnie puste.
— Czy pani przekonana, że ten Juliusz Termitt jest owym człowiekiem, którego pani podejrzewa?
— Tak, zupełnie tak sądzić mogę z tego, jak go opisał służący.
— No, Juljusz Termitt wymknął się nam z pomiędzy palców.
— Rzeczy jego zawieziono na kolej lyońską.
Aime Joubert roześmiała się.
— Stara sztuka, kochany Jodelet — odrzekła — zapewne zawiózł tam rzeczy, a w godzinę później przyjechał po nie i zabrał.
— To prawda.
— Bądź pan spokojny, przekonamy się o tem. Teraz możemy stąd wędrować. Pobyt nasz w hotelu Niderlandzkim nie bez korzyści, bo otrzymałam dowód, że Juljusz Termitt ma wspólników.
Pani Rosier odniosła do kantoru klucz i dała zdziwionemu służącemu dziesięciofrankówkę.
— Jedziemy na kolej po rzeczy — powiedziała — za godzinę wrócimy.
O sto kroków od hotelu Aime Joubert odezwała się do Jodeleta:
— Teraz musimy się rozstać.
— Jaką mi pani da robotę?
— Pójdzie pan do konsulatu belgijskiego i dowie się pan, czy istotnie wizowany był przed dwunastu dniami paszport na imię Juljusza Termitt, a ja tymczasem postaram się odnaleźć ślady tego łotra. O szóstej wieczorem zobaczymy się na ulicy Meslay.
Jodelet oddalił się szybkim krokiem, a pani Rosier, wsiadłszy do dorożki, kazała się zawieźć na kolej lyońską i wprost poszła tam — gdzie się oddaje rzeczy.
Nic to jednak nie pomogło.
Przez dzień setki biletów wydawane są na pakunki, a nikt nie zapisuje nazwisk i nie zwraca uwagi na podróżnych.
Aime Joubert nie mogła powziąć żadnej wiadomości.