Tajemnice Nalewek/Część I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Nalewek Część I-sza |
Wydawca | E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia Leona Nowaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część I Cała powieść |
Indeks stron |
Kiedy za kwadrans pan Natan, odprowadziwszy Ejtelesa, wrócił do pokoju kasowego, zastał obecnych niespokojnych i zatrwożonych. Urzędnik policyjny, który w tej chwili dyktował rodzaj protokółu jednemu z towarzyszących mu, postąpił na jego spotkanie.
— Są nowości — rzekł.
Pan Lurje zatrzymał się, pytając oczyma.
— Sprawdzono, że wasz kasjer nie żyje. Ten pan przyniósł tę wiadomość.
— Samobójstwo, czy... — zapytał, pan Natan głosem zupełnie już równym i spokojnym.
— Niewiadomo... Wizja przekona. Prawdopodobnie będę musiał tam być. Tymczasem skończymy protokół i jeszcze zadam panu kilka dodatkowych pytań.
— Jestem na pańskie rozkazy.
Po chwili urzędnik przejrzawszy rodzaj protokółu, zbliżył się do pana Lurjego.
— Uprzedzam pana — rzekł — iż pytania moje nie należą bynajmniej do urzędowego śledztwa, które prowadzić będzie odpowiednia władza sądowa. Ja pragnę tylko zebrać ważniejsze informacje, ażeby dać materjał tej władzy.
Pan Natan skłonił się.
— Proszę pana — ciągnął dalej urzędnik — czy do pokoju kasowego, oprócz drzwi, które otworzyliśmy, niema innego wejścia?
— O ile wiem, nie! — odrzekł po namyśle pan Natan.
— A więc w żadnym razie nie przypuszcza pan, żeby można było się dostać do kasy z zewnątrz?
— Tak przypuszczam.
W tej chwili między zgromadzonymi dały się słyszeć szepty. Z grona zebranych urzędników wystąpił jeden i, zwracając się do urzędnika, rzekł:
— Przepraszam pana, ale mnie się zdaje, że do kasy powinno być drugie wejście...
Obecni powiedli dokoła wzrokiem: nigdzie żadnych drzwi, żadnego śladu wejścia.
— To byłoby dziwne! — zrobił uwagę pan Lurje.
Mówiący był to człowiek stary, niski i pochylony. Odrzekł po chwili:
— Kiedy pan Ejteles wynajął dwa lata temu ten dom na nasze biuro, robione tu były konieczne przeróbki i ja wtedy nadzorowałem nad niemi, jako dawniejszy rządca domu p. Ejtelesa na Nalewkach.
— No i cóż?
— I pamiętam doskonale, że pomiędzy tym pokojem a pokojem, znajdującym się pod nim na parterze, znajdowały się schodki żelazne wewnętrzne... Była nawet mowa o tem, czy komunikację tę zostawić, ale ostatecznie, ponieważ tutaj miała być kasa, a na dole biuro magazyniera i przejście mogłoby przeszkadzać kasjerowi w pracy, postanowiliśmy drzwi zamknąć, czy też zamurować, dobrze nie pamiętam...
— Nic a nic o tem nie wiedziałem — szepnął pan Natan.
— Gdzież są te drzwi? — pytał dalej urzędnik policyjny.
Dający objaśnienia obejrzał się dookoła, wreszcie skierował się ku wielkiej szafie, stojącej przy jednej ze ścian.
— Oto zapewne tu, za szafą — rzekł.
Urzędnik zajrzał w szczelinę.
— Tak — rzekł po chwili — tutaj muszą być drzwi. Stan ich sprawdzi sędzia śledczy, a ja tymczasem opieczętuję pokój. Nasza czynność skończona. Ale, ale — dorzucił po chwili — chciałbym też wiedzieć, kto obecnie pracuje w pokoju prawdopodobnie połączonym schodami z kasą.
Była chwila milczenia.
— Pan Strzelecki, nasz główny magazynier, jest to jego gabinet — odrzekł wreszcie p. Natan.
— Pan Strzelecki?... Czy to przypadkiem nie ten sam urzędnik, którego nieobecność dziś od rana skonstantowano i który doręczył panu Ejtelesowi wyraz, zamykający kasę?
— Ten sam.
— Czy nie mogliby mi panowie udzielić dokładnego adresu tego pana?
Była króciutka chwila milczenia. Naraz przy półotwartych drzwiach pokoju kasowego dał się słyszeć jakiś hałas.
— A, oto i pan Strzelecki! — zawołał ktoś.
Zebrana u drzwi gromadka rozstąpiła się, jakgdyby cofając się z przerażeniem, i na progu ukazał się Strzelecki. Był to wysoki, przystojny mężczyzna, w sile wieku, o sympatycznej twarzy. W tej chwili jednak postać jego nie budziła sympatji. Twarz czerwona, z oczyma, jakgdyby zaspanemi, nosiła wyraźny ślad całonocnej biesiady, czy też jakichś strasznych wzruszeń; odzież była zmięta, a bielizna nawet rozerwana.
Przybyły, jakgdyby nie zdając sobie sprawy z dziwnego wrażenia, jakie sprawiał, zbliżył się do pana Natana i chciał coś powiedzieć. Urzędnik policji zamienił w tej chwili dwa słowa z jednym ze swych sąsiadów. Zbliżył się do Strzeleckiego.
— Jestem przedstawicielem prawa — rzekł — i aż do dalszego rozporządzenia właściwej władzy aresztuję pana.
— Mnie? za co? — zawołał chrapliwym głosem Strzelecki.
Urzędnik, nie wdając się w dalsze objaśnienia, skinął na ajentów i polecił im wyprowadzić przytrzymanego. Ten spoglądał osłupiałemi oczyma na obecnych. Zdawało się, że zapadł w jakiś stan półsenny. Pozwalał powodować sobą.
Ajenci wyszli. Urzędnik policyjny opróżnił tymczasem pokój kasowy i polecił przyłożyć pieczęcie na drzwi. Około Strzeleckiego, wyprowadzonego pod konwojem, tłoczyli się obecni.
Naraz nowy wypadek zwrócił uwagę ogólną. Przy przejściu Strzeleckiego przez pierwszy pokój, z ławki podniosła się młoda kobieta, która rozmawiała poprzednio z panem Lurje.
— A, to pan, panie Strzelecki! — rzekła zastępując mu drogę, widocznie nieświadoma jego aresztowania. — Co panu jest — pytała — czy pan chory?...
Strzelecki patrzył na nią osowiałym wzrokiem; przeciągnął ręką po czole.
— Dobrze, że pana widzę... Umyślnie się tu wybrałam i czekam na pana przeszło godzinę. Wczoraj, będąc u mnie wieczorem, widać przez roztargnienie zostawiłeś pan to...
Zręcznie otworzyła małą skórzaną torebkę i wyjęła z niej paczkę biletów bankowych.
— Przynoszę pańską zgubę, tylko pięć tysięcy rubli — rzekła, śmiejąc się perłowym śmiechem.
Strzelecki patrzył na nią osłupiały.
— To nie moje! — zawołał wreszcie głosem chrapliwym, jakgdyby mu kto gardło dłonią ściskał.
Scena ta sprowadziła już wszystkich do pierwszego pokoju. Urzędnik policyjny znalazł się tuż obok młodej kobiety. W dwóch słowach objaśnił jej położenie rzeczy.
— Nazwisko pani? — zapytał wreszcie, gdy na jego żądanie złożyła mu pieniądze.
— Tema Z... — odrzekła, wodząc po zgromadzonych dumnym wzrokiem.
— Adres?
— Wspólna Nr. ...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tego dnia, w jednem z najbardziej rozpowszechnionych pism codziennych czytano następującą wiadomość:
„Podwójne przestępstwo.
„Jeden z najpoważniejszych domów bankierskich i towarowych w Warszawie padł ofiarą olbrzymiej kradzieży.
„W niepojęty dotąd sposób skradziono z kasy ogniotrwałej, bez użycia gwałtu, sumę około trzechset tysięcy rubli.
„Jednocześnie kasjera firmy znaleziono w mieszkaniu nieżywego. Dotąd niewiadomo dokładnie: czy jest to samobójstwo, czy też zabójstwo?
„Niezmiernie zawikłana ta sprawa przedstawia wiele tajemnic, które sprawiedliwość niewątpliwie wyjaśni.
„Jak dotąd, przypuszczać można, iż kasjer padł ofiarą zbrodni i że ta sama ręka, która spełniła kradzież, zadała cios śmiertelny.
„Są to zresztą tylko przypuszczenia...
„Z powodu pewnych poszlak aresztowany został jeden z pracujących w kantorze; istnieją przeciwko niemu bardzo poważne dane.
„Mówią także, iż w sprawę zawikłana została jedna z przedstawicielek lekkiego świata Warszawy.
„Zapewnić wreszcie możemy czytelników, iż wypadki powyższe nie zachwieją wcale wybornego położenia firmy, której solidność jest powszechnie znana“.