<<< Dane tekstu >>>
Autor Marie-Joséphine Calmon
Tytuł Tamta
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teresa Prażmowska
Źródło skan na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.

W parę dni potém, w piękny wieczór letni, Joanna, wsparta na ramieniu Raula, przechadzała się z nim po wielkiéj alei, dziedziniec i trawniki okrążającéj. Szli powoli, milczący i zadumani oboje.
— Raulu, — rzekła nagle Joanna, — usiądźmy tu na chwilę, tu, z dala od wszystkiego i wszystkich.... Mam cię o coś prosić....
— Wiész z góry, że ci tego nie odmówię.
A ponieważ milczała, zdając się wahać jeszcze:
— Mówże, Joanno, — dodał, — zaciekawiasz mnie.
— Raulu, — rzekła, — chciałabym dziecko jakie przybrać za swoje. Byłoby to dla mnie rozrywką.... więcéj powiem: celem jakimś w życiu.
— Dziecko przybrać za swoje.... ależ to szaleństwo, Joanno! Gdzież będziesz dziecka szukała? Czy zresztą myślisz, że uczucie przychodzi tak na zawołanie?
Sam nie wiedział dlaczego czuł się zmieszanym, nie przewidując wcale, do czego żona zmierza.
— Pewna jestem, że pokochała-bym je z całéj duszy.
— Podziwiam cię. Mnie nie tak łatwo o przywiązanie; nie umiał-bym się zająć piérwszym lepszym dzieciakiem. I szczerze mówiąc, Joanno, nie bardzo jestem za tém, żebyś sobie tę zabawkę sprawiała.
— Raulu, — rzekła Joanna, bardzo już teraz blada, ale czując, że raz z tém skończyć trzeba, — dziecko, o którém mówię, jest chłopczykiem wychowywanym na folwarku w Louret.... Widziałam go, prześliczny jest....
— Co to znaczy? — spytał Raul surowo, ze ściągniętemi brwiami, z twarzą gniewem prawie wzburzoną, głosem stłumionym a drżącym.
Nie mógł wymówić więcéj ani słowa; ona nie była w stanie odpowiedziéć.
— Raulu, — wyjąkała wreszcie, tłumiąc łkanie Joanna, — myślałam, że spokojniejszy sen miéć może będziesz....
— Joanno! o, Joanno!
I twarz w dłoniach ukrył.
Po chwili milczenia przyciągnął Joannę do siebie i z blizka, prędko, cicho mówić jéj zaczął:
— Joanno, wszystko zgaduję i wiem, jak szlachetne masz serce... Dziękuję ci! Mylisz się jednak.... dziecko to jest dzieckiem kobiety, którą kochałem, ale nie mojém. Urodził się, zanim poznałem tamtę... Umierając, powierzyła mi to dziecię.... Sprowadziłem je tu, bo wątłe zdrowie chłopca wymagało świéżego powietrza, a i dlatego także, że miło mi jest patrzéć na niego. Ale pod dachem twoim nie należy mu się miejsce...
— Czy to być może, Raulu? Więc dziecię to nie twoim jest synem? Jakąż pociechą są dla mnie twoje słowa! bo mimo wszystko, cierpiałam okrutnie....
— Joanno, — rzekł klękając przed nią Raul, — piękną jesteś i widziały to moje oczy, ale zamało mi było piękności twéj, abym ci serce mógł oddać. Aby je sobie ująć, uzdrowić je, anielskiéj twojéj dobroci potrzeba było. Dobrocią tą swoją mnie podbiłaś; dobrocią mnie przekonałaś, że kochać mogę, mogę jeszcze. Jakże-bym uwielbiać nie miał téj dobroci, która cię natchnęła myślą wydobycia z głębin boleści mojéj tego, co pociechą mogło się stać dla mnie? Kochałaś mnie tą miłością cierpliwą, o sobie zapominającą, niestrudzoną, miłością, która prawdziwą jest i dlatego zwycięża. Gdy zapytałaś mnie, czy cię kocham, a ja odpowiedziałem: „Nie jeszcze,” prawdę mówiłem wtedy. Dziś dopiéro cię kocham miłością, godną twojéj, pełną wiary, z dobroci twojéj powstałą, a całą istotę moję przenikającą.
— Z dobroci mojéj, Raulu? Więc ja tak dobrą jestem? Nie wiedziałam o tém wcale... chcę jednak temu wierzyć, skoro takie jest twoje o mnie zdanie. Bądź jednak pewny, że nie dlatego cię kocham, że jestem dobrą, i że to raczéj miłość moja natchnęła mnie tą dobrocią, która mi serce twoje zjednała. Niech jednak błogosławioną będzie, skoro, dając mi miłość twoję, szczęście mi daje nareszcie!
— Tak, szczęście, Joanno droga... tém droższe, że tak długo oczekiwane, tém słodsze, że po łzach następuje — tém zupełniejsze, że z trudem zdobyte.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marie-Joséphine Calmon.