Tragedje Paryża/Tom II/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Przynęcający pozór zastawionych potraw zwiększał mój apetyt, tem bardziej, że jestem nieco łakomą. Co chcesz? posiadam wad za wiele. Siadłam więc przy stole. Nagle przyszła mi na myśl pewna uwaga.
— Rzecz nie zaprzeczona, mówiłam sobie, iż zostałam wplątaną w zawiły melodramat a nie masz podabnej sztuki w której by zdrajca nie użył na pomoc jakiegoś odurzającego narkotyku w postaci flakonu napełnionego likierem, lub winem. Nic mnie nie przekonywa, ażeby książę wierny owym tradycjom uśpić mnie tym sposobem nie pragnął. Stary to figiel, wiem dobrze, ale nieufność jest matką bezpieczeństwa. Postanowiłam więc być ostrożną w tym razie i odsunąwszy na bok smaczne potrawy, oraz wina topazowej i rubinowej barwy, poprzestałam na kawałku chleba i szklance wody ku wielkiemu osłupieniu służącej, która gestami usiłowała wyjawić swoje zdumienie.
Po skończeniu mej skromnej wieczerzy, wskazała mi łóżko, wielkie monumentalne łoże, umieszczone na wzniesieniu, pod perską złotem przerabianą zasłoną, na której tak jak i wszędzie widniała haftowana mitra książęca z koroną. Potrząsnęłam głową, aby kobiecie dać poznać, że się nie udam na spoczynek, a następnie gestem wskazując jej drzwi, oznajmiłam że odejść może.
Oddaliła się, pomrukując z cicha.
Zostawszy samą, usiadłam w fotelu naprzeciw płonącego ogniem kominka i snuć poczęłam całe pasmo uwag, jakie nie były ponętne bynajmniej. W tem rozmyślaniu usnęłam znużona, a skoro się przebudziłam, wstrząsana złemi marzeniami, szary blask dzienny wpływał do pokoju przez szerokie szyby okien.
Zrazu pomyślałam o ucieczce, lecz jednocześnie przekonałam się, że to było niemożebnem. Sypialnia i salon, stanowiły oddzielne moje schronienie. Gdym chciała pójść dalej znalazłam wszystkie drzwi szczelnie zamknięte, a po za temi drzwiami nieomylnie czuwano.
Weszła służąca, z głębokim jak dnia poprzedniego ukłonem i zastawiła śniadanie, którego nie tknęłam zarówno jak wczorajszego obiadu, ponieważ dla znanych wyżej powodów, postanowiłam jeść tylko chleb i pić wodę.
Dzień wydawał mi się być długim nieskończenie, nie miałam więc sposobu uchronienia się przed przygniatającą mnie nudą.
Okna wychodziły na park obszerny, pokryty śniegiem. Ciemna zieleń sosen, rysowała się smutnie na białości gruntu i szarem tle nieba. Żadna żyjąca istota nie ożywiała rozległego widnokręgu.
Ze zmierzchem ukazała się służąca, ale tym razem w towarzystwie lokaja, który powstawiał świece w kandelabry i zapalił je; następnie położył dwa nakrycia na stole, jedno naprzeciw drugiego. Te dwa nakrycia oznajmiały że książę ukaże się nareszcie. Przygotowałam się na jego przyjęcie uzbrojona w gniew i pogardę.
Wkrótce posłyszałam przyśpieszone kroki w sąsiednim pokoju, drzwi się otworzyły, wszedł książę Aleosco.
Za pierwszem na niego spojrzeniem, zdumienie mnie ogarnęło. Spodziewałam się go ujrzeć zmięszanym, nieco zakłopotanym swym niecnym postępkiem. Omyliłam się jednak. Najswobodniej zbliżył się ku mnie, jak gdyby składając mi poufną wizytę.
Ubrany był w garnitur wieczorowy z nieodstępną na piersiach sprzączką djamentową. Trzymając w lewej ręce kapelusz, podał mi prawą z uprzejmym uśmiechem, do powitania. Cofnęłam mą rękę.
— Dzień dobry piękna pani, a raczej dobry wieczór, rzekł, jak gdyby nie zważając na ów ruch z mej strony. Cieszę się niewymownie, iż mam zaszczyt nareszcie przyjmować cię u siebie.
— Ach! zawołałam z uniesieniem, nazywasz więc pan przyjęciem u siebie, porwanie kogoś przemocą i zamknięcie go na potrójny zamek? Tylko stróże więzienni okazują gościnność tego rodzaju!
Aleosco roześmiał się głośno i usiadł naprzeciw mnie, po drugiej stronie kominka.
— Proszę cię, moja kochana, rzekł do mnie, nie unoś się nadaremnie. Na co się bowiem to przyda? Gdybym cię był prosił byś przyjechała do mnie w odwiedziny, nie zechciałabyś tego uczynić, wszak prawda?
— Ma się rozumieć!
— Wiedząc więc o tem, uwiozłem cię, ale łagodnie, z wszelkiemi przynależnemi względami.
— Lecz to nikczemne, to podle!
— Bynajmniej! Prowadziłem mą grę, nic więcej, bałem ci odwet. Nie mogąc u siebie w domu wyrzucić mnie oknem, wyrzuciłaś mnie drzwiami, co było dla mnie obelgą. Nie nawykłem do czegoś podobnego. Powiedziałem więc sobie: „Musi ona przybyć do mnie, potrzebuję z nią pomówić.“ I oto przyjechałaś, jak widzisz...
— Tak za pomocą nikczemnej zdrady!
— Ale gdzież znowu! Za pomocą maleńkiej zasadzki i to w zupełnie dobrym tonie. I otóż jesteś. Przyjmij swój los dzielnie, z odwagą. Gdy niepodobna unikać czegoś, nie lepiej że z filozofią poddać się temu. Proponuję ci zawieszenie broni. Bądźmy na teraz dobrymi przyjaciółmi. Później zostaniesz mym wrogiem, jeżeli ci się podoba. Sądzę, iż przyszliśmy do wzajemnego porozumienia? Proszę więc o zaszczyt obiadowania wraz zemną! Wszakże nie zechcesz mi tego odmówić?
— Czyż podobna mi niechcieć? opowiedziałam z ironią. Znajduję się wszak u ciebie. Jestem uwięzioną. Jesteś tu panem i silniejszym nademnie. Masz wszelkie prawo narzucania swej woli. Lubo jestem posłuszną, ale protestuję przeciw temu!
Roześmiawszy się, zadzwonił. Służąca natychmiast się ukazała. Wyrzekł do niej kilka słów, jakich zrozumieć nie zdołałam a potem, zwróciwszy się, rzekł do mnie:
— Ta kobieta usługiwać nam będzie. Obecność lokaja jest krępującą w podobnem sam na sam nieprawdaż?
— Niewiem! zawołałam. Takie sam na sam przytrafia mi się po raz pierwszy w życiu!
— Doprawdy? zapytał, patrząc we mnie z uśmiechem.
— I wiesz pan dobrze, że ono jest mi narzuconem, że jest mi wstrętnem!
— Ułożymy to wszystko jak najlepiej, odpowiedział, a teraz siadajmy do obiadu.
Tu podniósł się i podał mi rękę, którą odsunęłam.
Jak wiesz, mówiła Fanny zwracając się do Jerzego, tak dnia poprzedniego wieczorem jako i z rana, piłam tylko wodę i nic nie jadłam oprócz kawałka chleba. Głód mi dokuczał niesłychanie. Pomyślałam więc, ponieważ książę będzie jednocześnie jadł ze mną, wszelkie usiłowania w tym rodzaju jakich się obawiałam, niemożebnemi się staną.
Usiadłam naprzeciw niego. Nie jestem wstanie opisać ci mego nerwowego podrażnienia. Nie mogłam sobie wybaczyć, iż się znajduję przy stole tego zuchwalca, jakiego przed kilkoma dniami wyrzuciłam za drzwi, a który tak gorzki dał mi odwet, uwożąc mnie nikczemnie.
Gdyby moi towarzysze teatralni, za pomocą jakiej magicznej lornetki mogli mnie byli ujrzeć siedzącą przy księciu w jego mieszkaniu, nie mieliżby prawa czynić najhaniebniejszych przypuszczeń i uważać za obłudną komedję tego całego mojego z nim postępowania?
Wiem że pozory te byłyby najzupełniej mylnemi, lecz wyrzucałam sobie, żem im wyniknąć dozwoliła. Mówiłam sobie, że byłoby dzielniej i godniej, przecierpieć głód odważnie, trzymając zdała prześladowcę i tak u niego, jak i u siebie, nie odpowiadać mu i nie słuchać go wcale.
Nieszczęściem było już zbyt późno na coś podobnego. Książę, jak gdyby pragnąc mnie uspokoić, przez cały czas trwania obiadu, nadzwyczaj grzecznym i powściągliwym się okazywał.
Być może, myślałam, chce mi dać tylko naukę, przekonywając mnie, żem niewłaściwie w sposób tyle brutalny przyjęła u siebie światowego człowieka, wielkiego pana, poczem dozwoli mi odjechać swobodnie, zauważyłam jednak, nie bez obawy, że pił wiele, a owe wychylane często kielichy zarumieniały mocno jego twarz bladą.
Mimo blasku mnóstwa świec, umieszczonych na stole pomiędzy nami, gdy jego kocie oczy wpatrywały się we mnie, odnajdowałam w owych źrenicach toż samo światło fosforyczne, jakie mnie uderzyło tak żywo, gdym go po raz pierwszy ujrzała w teatrze.
Bądź co bądź, obiad spokojnie się ukończył. Książę Aleosco skinął na służącą. Wyszła i powróciła z dwoma lokajami, którzy stół wynieśli.
Usiadłam w pobliżu kominka. Zniknęła we mnie ta dzielność i odwaga, o jakiej poprzednio mówiłam. Zaczęłam się obawiać. Serce mi w piersiach biło gwałtownie tamując oddech prawie.
Aleosco usiadł naprzeciw mnie z założonemi na krzyż rękoma. Czułam ciążące na sobie jego spojrzenie i nieśmiałam podnieść oczu, ażeby się z niem nie spotkać. Nastąpiła chwila długiego milczenia, jaką przerwał tętni słowy:
— Teraz, moja kochana, porozmawiamy oboje poważnie:


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.