Tragedje Paryża/Tom II/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tragedje Paryża |
Podtytuł | Romans w siedmiu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tytuł orygin. | Tragédies de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Siedziałam niema i nieruchoma, jak gdyby nie słysząc słów jego. Książę mówił dalej.
— Wyznałem, że cię kocham, wszakże wiesz o tem?
— Tak, a ja odpowiedziałam, że pan jesteś wstrętnym dla mnie. Mamże ci to powtórzyć jeszcze?
— Nie! odrzekł, nie zadawaj sobie trudu. Kobiety zwykle mówią wbrew myślom i przekonaniu. O! znam ja je dobrze.
— Lecz mnie pan nie znasz!
— Na wskroś, jak inne, moja kochana, zresztą to nic nie znaczy. Jeżeli nie kochasz mnie teraz, nadejdzie chwila gdzie jeszcze pokochasz mnie szalenie.
— Nigdy! zawołałam.
— Ależ pomówmy proszę poważnie. Moje uczucie nie jest chwilowym kaprysem. Jest to miłość prawdziwa, głęboka, namiętna miłość.
— Co mnie to obchodzi?
— Powinno cię wiele obchodzić. Jestem bogaty, niezmiernie bogaty!
— W jakim celu pan mówisz mi o tem? zawołałam patrząc na niego z pogardą! Chcesz może ofiarować mi pieniądze, sądząc, że jestem towarem do sprzedania?
— Nie! tak nie sądzę. Gdybyś zechciała się sprzedać, kupiłbym cię bez targu, upewniam!
— Choćbyś był nawet posiadaczem miljonów, nie byłbyś wstanie opłacić mojej wartości.
— To pewna, odrzekł. Ależ ja ci nie proponuję żadnego targu! Pfe! cóż za myśl!
— Proszę więc, wytłómacz się pan i nie obrażaj mnie, jak przystoi człowiekowi, zajmującemu tak wysokie stanowisko.
Aleosco począł obszernie się usprawiedliwiać, lubo nie dość jasno. Ow dyplomata był płodnym w różne wybiegi. Usiłował zmieniać postać rzeczy, przedstawiając ją w zupełnie fałszywem świetle.
Przekonywał, iż nie przedstawia mi targu, lecz sytuację nie tylko godną przyjęcia, ale niezmiernie ważną i śwńetną, ponieważ jak niegdyś Ludwik XIV-ty. raczył by uczynić ze mnie swoją „metressę“ zaszczyt tak wielki, jakiego nie udzielił żadnej z poprzednich swoich kochanek. Prócz tego zapewniłby mi majątek, złożywszy w me ręce akt w ścisłej formie sporządzony, a przyznający mi sześćdziesiąt tysięcy liwrów renty. Po pięciu latach stałej wierności kapitał od wspomnionej renty stałby się wyłączną moją własnością.
— Zatem rzecz ułożona, zgadzamy się oboje?
— Przeciwnie, odpowiedziałam. Wszak miałam zaszczyt oznajmić panu, iż nie jestem przedmiotem do sprzedania!
Wybuchnął gniewem.
Zrozumiałam że chwila stanowcza się zbliża.
Zerwawszy się z krzesła, zaczął szybko chodzić po pokoju, a potem stanąwszy przedemną:
— Odmawiasz więc? zapytał przytłumionym głosem.
— Tak!
— A jednak musisz być moją ponieważ cię kocham, odparł z zaciętością. Zapominasz, że się znajdujesz w mym domu. Zapominasz, żem ja tu wyłącznym panem wszystkiego!
— Tak, jesteś panem swych koni, swych psów i służby, ale nie moim! Nigdy się nie jest panem kobiety która odtrąca od siebie. Człowiek, który używa siły przeciw kobiecie, jest podłym hultajem! zawołałam.
— Nie! jest on tylko człowiekiem który kocha, kocha do szału, a widzi się być odtrąconym. Dotrzymam co ci przyrzekłem, lecz moją być musisz!
Tu szybko zbliżywszy się ku mnie, chciał mnie pochwycić w ramiona.
Zerwałam się jednym skokiem i przebiegając pokój, jak strzała, schroniłam się do salonu, przewracając meble stojące na drodze, aby z nich utworzyć zaporę dla ścigającego mnie prześladowcy. Przez kilka minut jakie zdawały mi się być jak wiek długiemi, graliśmy w ten sposób oboje scenę z trzeciego aktu „Naszych przyjaciół.“ Pozostawał mi teraz ostatni środek obrony, uciekłam się do niego. Wyjąwszy z kieszeni mały sztylet, ową broń drobną z „Rozbójników“ dobyłam go z pochwy.
Książę roześmiał się głośno.
— Chcesz się więc bronić przeciw mnie tem cackiem? zapytał.
— Wyrwiesz mi go chyba wraz z ręką! odpowiedziałam. Byłby to postępek, godny ciebie, ale oszczędzę ci trudu. Jeśli się zbliżysz choć o krok jeszcze, zabiję się!
— Mówi się tak zwykle, odrzekł szyderczo, lecz spełnia rzadko kiedy.
I jednocześnie przeskoczył stolik i dwa fotele, tę słabą barykadę, dzielącą mnie od niego.
Przyłożyłam szybko sztylet do piersi i nacisnęłam. Stal ostra, kończasta, jak w najlepszym angielskim scyzoryku, przebiwszy ubranie utkwiła mi w ciele. Krew wytrysnęła. Czerwona plama ukazała się na staniku mej jasno popielatej sukni.
Książę pobladł i cofnął się, wydając głuche mruknięcie.
— Ha! rzekł przytłumionym głosem, masz słuszność, postąpiłem jak głupiec. Odrzuć ten nóż!
— Skoro pan wyjdziesz z pokoju.
— Nie masz się czego obawiać, daję ci na to moje szlacheckie słowo!
— Sądzisz pan, że twoje słowo upewnić mnie jest w stanie?
— Przebacz mi straszną obelgę, lecz zasłużyłem na i nią, wyrzekł, odchodzę. Jeden wyraz tylko. Jestżeś niebezpiecznie zranioną?
— Nie sądzę. Na czas mnie powstrzymałeś!
— Może sprowadzić doktora?
— Nie! Chcę być samą, swobodną, ot! wszystko!
— Jutro będziesz wolną.
— Mogęż temu wierzyć?
— Daję ci na to powtórnie me słowo.
Tu Aleosco, zupełnie uspokojony, ukłonił mi się i wyszedł.
Za chwilę potem, weszła służąca, przynosząc bandaże, kompresy, flakony z gojącemi środkami, słowem, całą aptekę. Zaczęła wydawać niezrozumiałe dla mnie okrzyki, połączone z jęczeniem, aż wreszcie uspokoił ją mój gest nakazujący milczenie.
Pytała znakami, czy pozwolę jej odpiąć swój stanik i obejrzeć ranę, która nieprzedstawiając niebezpieczeństwa, bardziej mi niż w pierwszej chwili dokuczała.
Wycisnąwszy krew, położyła kompres nasiąknięty płynem, przywiązawszy go pośrodku dwoma bandażami. Ta dobra kobieta mogła byłaby zostać pierwszego stopnia infirmerką. Po dokonaniu powyższej operacji, odeszła na moje skinienie.
Pojmujesz bezwątpienia, że po tylu silnych wzruszeniach potrzebowałam gwałtownie spoczynku, zobowiązanie księcia, spokojność mi wróciło. Przekonał się, że groźba odebrania sobie życia nie była z mej strony daremną. Mimo to wszystko, nie rozbierając się, noc całą przespałam w fotelu.
Nazajutrz rano, około dziesiątej, ukazała się służąca, przynosząc na srebrnej tacy kopertę, zaklejoną wielką lakową pieczęcią z herbem Aleoscó’w. Otwarłam ją z gorączkowem pośpiechem, przeczuwając iż coś ważnego w sobie zawiera.
List księcia był krótkim. Nie przypominam sobie dokładnie zawartych w nim wyrazów, lecz oto treść jego. Pisał mi książę, iż według uczynionego przezeń zobowiązania jestem wolną, że powóz czeka na moje rozkazy, aby mnie odwieść gdzie mi się podoba, lecz obok tego nie mając odwagi sam osobiście ukazać się przedemną bez mego zezwolenia, prosi mnie o kilku minutową rozmowę. Wiadomość, jaką mi pragnie udzielić, jest rzeczą nader doniosłego znaczenia i zmieni ona. jak sądził, zupełnie moje zapatrywania. Gdybym zechciała go przyjąć u siebie, wystarczy uczynić służącej znak potwierdzający.
Niebezpieczeństwo zniknęło; ciekawość kobieca poczęła odzyskiwać swe prawa i nie miałam powodów by nie wysłuchać owej tyle doniosłego znaczenia mającej wiadomości. Skinęłam głową po kilkakrotnie, by dobrze dać poznać służącej moje zezwolenie.
Odeszła, a w kilka minut później książę się ukazał.
— Obawiam się, rzekł, iżby wczorajsze moje postąpienie, wywoławszy słuszny wstręt w tobie, nie stało się przeszkodą w udzieleniu mi tyle pożądanej chwili rozmowy. Cieszę się, iż przebaczywszy mi to, przyjąć mnie raczyłaś. Do chwili obecnej pogardzałem kobietami. Sądziłem, iż począwszy od cór wieśniaczych, aż do najwyższej arystokratycznej damy, można wszystkie kupić za pieniądze i że w podobnym razie, chodzi tylko o grzeczne i umiejętne zaproponowanie ceny. Ty jesteś pierwszą która mi dowiodłaś, że się myliłem i pierwszą jaką pomimowolnie szanować jestem zmuszonym. Uczuwając ztąd dla ciebie tem większą miłość, wyrzec mi się ciebie niepodobna. Wiem, iż nie zechciałabyś nigdy zostać moją kochanką, a więc jeżeli zechcesz, będziesz mą żoną...