Tryumf śmierci (D’Annunzio, 1897)/Część trzecia/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriele D’Annunzio
Tytuł Tryumf śmierci
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksandra Callier
Tytuł orygin. Trionfo della morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Przez pierwsze dni Jerzy zwrócił wszystkie starania ku przyozdobieniu tego domku, który miał zamknąć niezadługo nowe życie, w całym jego wielkim spokoju; i do pomocy w tych przygotowaniach, wziął sobie Colę Sciampagne, który, jak się zdawało, wprawnym był we wszystkie rzemiosła. Na świeżym tynku wypisał ostrzem trzciny tę starą dewizę, którą podyktowało złudzenie: Parva domus, magna ąuies. I dopatrzył się przepowiedni pomyślnej nawet w trzech ziarnkach groszku, zasianych przez wiatr w szczelinie ram okna.
Ale kiedy wszystko było już gotowe i kiedy minął już pierwszy zapał złudny, poczuł w głębi siebie samego niepokój, niezadowolenie i tę nieubłaganą męczarnię, której rzeczywista przyczyna była mu nieznaną; czuł niejasno, że i na ten raz jeszcze los pchnął go na drogę pochyłą i zgubną. Wydało mu się, że z innego domu, z innych ust dobiega doń głos wzywający go i czyniący mu wyrzuty. W duszy jego ożyła rozdzierająca chwila pożegnań, bez łez a przecież tak okrutnych, kiedy to kłamał przez poczucie wstydu, czytając w zmęczonych oczach zawiedzionej matki to do zbytku smutne pytanie: „Dla kogo mnie opuszczasz?”
Czy to nie owo nieme pytanie właśnie, niepamięć rumieńca tego i tego kłamstwa były powodem jego niepokoju, niezadowolenia z siebie i udręczeń, w chwili, w której wstępował w nowe życie? I co tu zrobić, by zagłuszyć ten głos? Jakiem zgłuszyć go upojeniem?
Nie śmiał szukać odpowiedzi. Mimo niepokoju głębokiego, pragnął wierzyć jeszcze w przyrzeczenia tej, co miała przybyć; spodziewał się, że będzie mógł jeszcze przyznać swemu uczuciu doniosłe, moralne znaczenie. Alboż nie było w nim więcej chęci życia, nadania wszystkim siłom swej natury równomiernego rozwoju, tego pragnienia, by módz czuć całkowicie i harmonijnie? Miłość dokonywała nakoniec cudu; odnajdował nareszcie w niej pełnię swego człowieczeństwa, okaleczałego, skarlałego, przez tyle nędz różnych.
Temi nadziejami i temi nieokreślonemi postanowieniami usiłował zażegnać wyrzuty sumienia; po nad wszystkie inne uczucia jednak, w obec obrazu tej kobiety, występowała zawsze, przed innemi fizyczna żądza. Na przekór wszelkim aspiracyom platonicznym, nie mógł dopatrzyć się w miłości nic więcej nad sprawy czysto zmysłowe, nie mógł wyobrazić sobie przyszłego życia inaczej, tylko jako szereg długi rozkoszy już zaznanych. W tej samotności błogiej, w towarzystwie tej kobiety namiętnej, jakież mógł tutaj wieść życie, jeśli nie życie lenistwa i rozkoszy?
I wszystkie minione smutki powróciły do jego umysłu, wraz z wszystkiem i bolesnemi obrazami: twarz zmieniona matki, jej oczy zapuchłe, zaczerwienione, wypalone łzami; uśmiech łagodny i rozdzierający Krystyny; wielka głowa słabowitego dziecka, wiecznie pochylona na pierś, której brakło oddechu; trupia twarz biednej żarłocznej idyotki...
A znużone oczy matki pytały: „Dla kogo mnie opuszczasz?“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gabriele D’Annunzio i tłumacza: Aleksandra Callier.