<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Trzy Sowy
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TRZY SOWY.


Było dwóch szewców — jeden niestateczny
Co nie pracował nigdy i przetracił
Całe swe mienie na wszeteczne życie
Wtóry zaś młody, co pracował krwawo
I zbierał pilno dla swej matki starej.
Lecz raz ów sprośny, zajrzawszy skapany
Krwawo trud swego życia towarzysza,
Chciwie się dorwał do skrzyni przemocą,
Jemu zaś oczy wy łupił, i z kijem
W odartych szatach na świat go wypędził —
0! długo — w niemej rozpaczy szedł biedny
Długo zawodził i o pomstę Bogów
Wył pod niebiosy, aż z żebraczym kijem
Poszedł macając — tak, szedł długo, długo,
Po śpiewie ptasząt czuł że dzionek świta,
Po rosie kwiatów, że noc gwiazdolita —
Aż raz śród boru zabłąkał się w nocy,
I senny zawlókł się tam w jakieś mury:
To murowana była szubienica,
Na której kilka szkieletów wisiało,
A z gruzów zamku co w mchu stały w lesie,
Ta szubiennica, jeszcze pozostała —
Tam on się wczołgał, i szlochał z rozpaczy
Na los swój podły, na swój chleb żebraczy —
Aż spokój w serce spłynął mu powoli,
I usypiając już się modlił Bogom —

Aż wiatrem w dali coś tam zaszumiało,
Ni to jak burzy polotu skrzydłami —
To skrzydła ptaków — to trzy wielkie sowy
Na szubienicy sobie posiadały
I po wędrówce tutaj się witały.
Jak się masz siostro — jękła jedna drugiej,
Cóż słychać w świecie? — Cóż nowego przecie?
A! witaj kumo — o! byłam daleko
Na wielkim zborze puszczyków kłopotnych,
U brata kruka byłam w odwiedziny:
Śmiał się taj gadał, że się bocianowa
Tam podzióbała z żurawia ciotunią,
A stara czapla mówiła mi także,
Że każdy ślepy pod tą szubienicą
Niech oczy zwilży rosą nad porankiem,
To będzie widział i lepiej jak ongi.
Tylem słyszała — — a cóż ty siostruniu?
Cha! cha! cha! wtóra zaśmiała się głośno
Byłam ja w dziwnem mieście, tam na wschodzie
Daleko byłam, wielbłąda zdechłego
Szarpałam boki, a krucy sąsiedzi,
Dziwne mi także wieści powiadali:
Kruk wesoło podlatywał,
Podlatując przyśpiewywał
Ura! kra! kra! —
Dobre mięso ze zdechłego
Bydlęcia od wieka —
Ura! kra! kra!
Lecz najlepsze z umarłego
Ścierwo człowieka —
Ura! kra! kra! —
I dziubał głodny, i dziubiąc tak gwarzył:
Jest tu oj smutna, chora króla córka,
Co już od roku kona w udręczeniu,
Ni się uśmiechnie, ni słówko wypowie,
Lecz jęczy, płacze, na jakiś ból tajny.
Schodzą się, radzą, łamią sobie głowę
Próżno — cha! cha! cha! boć cała przyczyna,

Że pod schodami od roku tam siedzi
Ropucha wielka, co zaczarowała
Dziewczę książęce, to topielec znany.
Gdyby kto schody odwalił i zabił
Gada (co mnie oglądał z nietoperzem),
Oj toż bym była rada! — cha! cha! cha! cha!
Odwalić kamień i zabić ropuchę,
A zdrowie księżnej będzie powrócone —
A ojciec rękę córki swej i skarby
Dałby mu za to — tyle wiem — słyszałam.
Tu się zaśmiały znów dziko trzy sowy,
I zaszumiały głośno skrzydeł lotem —
A biedny ślepiec ufny, drżący cały,
Wstał skoro pierwsze ptaszę zakwiliło,
I ręką potarł po rosie porannej,
A oczy zwilżył kroplami jutrzenki
Aż cudo! — w chwili widzi już wschód słońca.
I las zielony sosnami trzmielący.
A złote słońce nad kwiatów doliny,
I nad jeziora wstające, rozlewa
Strugi światłości do koła. — Wyzwane
Pieśnią skowronka za chmury ciemności
Oświeca w dali miasto nad jeziorem:
Złote wieżyce i zamek królewski
Błyszczą z daleka na modrem tle niebios —
A on padł o ziem, i Bogom dzięki czynił,
Kiedy szedł ku miastu, w dali, wspaniałemu. —
Kiedy przed zamkiem stanął w swych łachmanach,
I prosił o królewskie posłuchanie,
Mówiąc że sposób ma ku uzdrowieniu
Córy królewskiej, śmiały się dworzany,
Śmiały się pyszne zawistne doktory;
Lecz król prowadzić kazał go przed siebie
I pytał bacznie o tajne lekarstwo? —
Daj mi! rzekł królu, czterech ludzi tylko
Abym odwalił kamień schodów zamku —
I rozwalono schody — o! zdziwienie!
Z wrzaskiem odskoczył cały dwór przelękły —

A on toporem zgładził niewidzianej
Wielkości żabę, potworną, siedzącą —
A w tejże chwili księżniczka, jak wiosna
Zdrowa, śmiejąca, zbiega mu w ramiona,
I woła: zbawco mój! o! dzięki tobie! —
Odtąd mi będziesz i bratem i Panem!
A król go siwy przycisnął do łona
I córę oddał na wieczne zamęźcie —
I rządził długo, szczęśliwie i mądrze,
I był od ludu wielce miłowany. —
Aż gdy raz jedzie rydwanem złocistym,
Spotkał na drodze żebraka, biedaka,
Co kląkł i w nędzy k’niemu ciągnął dłonie —
On kazał stanąć, i rozpoznał wroga,
Który mu oczy wyłupił i z chaty
Na świat wypędził — lecz pomny swej chwały
Wraz mu przebaczył, widząc go nędzarzem,
I w swej osobie odkrył się nędznemu —
A żebrak wężem u nóg mu się cisnął,
A król litości łzą wspaniałą błysnął,
I opowiadał mu swe dziwne dzieje,
I sów ponocne dziwne rozhowory;
A gdy pożegnał, i jeszcze obdarzył,
Poleciał chytry co tchu szukać lasu.
Pod szubienicą starą się położył
I niby senny, czekał sów gawędy —
Aż zaszumiało niby wichrem w dali
I przyleciały trzy sowy postronne
I jako ongi nowinki bajały,
I jedna rzekła: pod tą szubienicą,
Gdzie wisi szkielet herszta rozbójników,
Tam w dole wielki skarb jest zakopany —
A wtóra rzekła: w gruzach tego zamku
Jest cudny pierścień, kto go ma na palcu
Ten wszystko spełni co zechce na świecie.
Zcieszył się bardzo, aż parsknął ladaco,
Że będzie Panem, i zadrwi ze świata —
Lecz trzecia wrona rzekła: oj! zapłata

Za sprawiedliwe czyny będzie wielka —
Lecz siostry cha! cha! czuję coś żywego
Pod szubienicą co nas podsłuchało.
I dziko razem trzepnęły skrzydłami,
Łotra rozdarty na trzy wielkie części
I w świat rozniosły ze śmiechem po nocy. —
Taka jest powieść o złym i przebiegłym,
Co od przebiegu, jak wojował, ginie. —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.